piątek, 3 stycznia 2025

Rodrigo Amado in two shots: Wrecks with Maranha and The Attic’ La Grande Crue


W nowy rok wchodzimy zdecydowanym krokiem mając pod ręką garść płyt ze starego roku, które należy pilnie zreasumować słowami recenzenckiej refleksji. I to czynić będziemy na tych łamach zapewne przez cały styczeń 2025 roku.

Palmę pierwszeństwa oddajemy portugalskiemu saksofoniście Rodrigo Amado, który prezentowanymi dziś albumami sporo namieszał na wielu ubiegłorocznych podsumowaniach. Trybuna także maczała w tym palce, pierwszy z nich, bez chwili zawahania, umieszczając na liście 50 powodów, by zapamiętać rok 2024.

Duet z eksperymentalnym organistą z Lizbony Davidem Maranhą definitywnie zasługuje na wszelkie pochwały, choć w dorobku Amado jest albumem zdecydowanie niecharakterystycznym. Co innego, pracujące już niemal od dekady trio The Attic, które po raz pierwszy w swej zacnej historii zdecydowało się na wariant trio+. Gościem specjalnym rzadko ostatnio słuchana na europejskich scenach muzyki improwizowanej, francuska pianistka Eve Risser. W tym wypadku sytuacja stylistyczna jest dość dla saksofonisty typowa – soczysty free jazz, nad wyraz swobodnie improwizowany, dużo jakości, choć - być może - za mało samej Risser i charakterystycznych dla niej, preparowanych wybryków rytmicznych.



 

David Maranha & Rodrigo Amado Wrecks (Nariz Entupido, CD 2024). David Maranha – organy elektryczne oraz Rodrigo Amado – saksofon tenorowy. Nagrane w Escola do Largo, Lizbona, czerwiec 2023. Jedna improwizacja/ kompozycja, 44 minuty.

Sytuacja jest tu koncertowa, a samo nagranie jedną strugą gęstych, interaktywnych dźwięków. Saksofonista inicjuje spokojny flow zasłuchując się w pracę organisty, który z miejsca stawia wielowarstwowy, rozkołysany dron o nieco matowym brzmieniu, wsparty metalicznym pogłosem. W systematycznie narastającym strumieniu organowej narracji pojawia się post-gitarowy, a nawet post-industrialny posmak. Swoje dokłada saksofonista, który także brudzi brzmienie, podnosi głos, bywa, że krzyczy, chwilami łapiąc niemal aylerowską hymniczność. Muzycy lgną do siebie niczym ćmy do światła, choć wcale nie frazują imitacyjnie, raczej doskonale się uzupełniają. Narracja wydaje się monotonna, ale po upływie kwadransa jesteśmy już w zupełnie innej sytuacji fonicznej niż na starcie koncertu. Nowe wątki rodzą się jak grzyby po deszczu, zwłaszcza na organowej klawiaturze. W tubie dęciaka pleni się ból i cierpienie.

W połowie improwizacji muzycy pogrążają się w rezonującym samouspokojeniu. Przez kilka chwil scena należy wyłącznie do organisty. Powrót saksofonisty sprawia, iż flow na dłuższy czas nabiera charakteru medytacyjnego, mimo, iż w strumieniu dźwiękowym organów nie brakuje elementów śmiało zasługujących na miano noise’owych. Opowieść, niesiona siłą klawiatury nie bez posmaku fussion, zdobiona jest kocimi parsknięciami dęciaka. Tembr tego ostatniego z czasem zdaje się być żywcem wyciągnięty z finałowych fraz coltrane’owskiego A Love Supreme. Emocje wciąż rosną, uroda chwili trwa.

Finałowe dziesięć minut koncertu, choć sprawia wrażenie końcowego odliczania, przynosi kolejne zdarzenia. Najpierw milknie saksofonista, co skrzętnie wykorzystuje organista i miast gasić płomień narracji, jeszcze go podsyca. Gdy ten drugi ma już w głowie ostatnią frazę, saksofonista przeciąga opowieść na swoją stronę i doładowuje kolejnymi porcjami freejazzowych westchnień. Muzycy potrzebują teraz naprawdę długiego wydechu, by ostatecznie pogrążyć się w ciszy zatrzymanego licznika odtwarzacza kompaktowego.




The Attic (Rodrigo Amado, Gonçalo Almeida, Onno Govaert) & Eve Risser La Grande Crue (NoBusinnes Records, CD 2024). Rodrigo Amado – saksofon tenorowy, Gonçalo Almeida – kontrabas, Onno Govaert – perkusja oraz Eve Risser – fortepian. Nagrane w Timbuktu Studios, Lizbona, lipiec 2023. Cztery improwizacje/ kompozycje, 64 minuty.

Album zawiera rozbudowane, wielominutowe improwizacje – każda wyposażona w wytrawne intro z dużą dozą kameralnej jakości, intrygującą fazę improwizacji, najczęściej w wykonaniu pianistki i saksofonisty, wreszcie niebanalną finalizację, realizowaną na ogół kolektywnie.

Kameralne otwarcie pierwszej części lepi się z fraz inside piano, nisko osadzonego smyczka i garści perkusjonalnych zdarzeń. Saksofon pojawia się w grze po upływie dwóch minut i nadaje opowieści post-jazzowy sznyt. Dobrze kontrolowana ekspresja sprawia, że przejście do fazy improwizacji jest płynne, definitywnie bezbolesne. Najpierw eksponuje się pianistka, która sięga po typowo jazzowe atrybuty, potem saksofonista, który stawia na emocje free. Początek drugiej improwizacji szyje nerwowy kontrabas i prawdziwie cool-jazzowe inwokacje piana i dęciaka. Z czasem narracja zyskuje pewną taneczność. Indywidualna akcja Risser jest tym razem kanciasta, rozdygotana emocjami, z kolei akcja Amado melodyjna, bliska wielowiekowej tradycji gatunku. Na etapie finalizacji, po krótkiej zabawie z rytmem, oddani zostajemy w objęcia kontrabasowego smyczka.

Rytuał inicjacji trzeciej opowieści spoczywa na barkach pianistki, która pracuje na klawiaturze. Pierwsze frazy sekcji rytmu zdają się być ostrożne, a melodia saksofonu spłoszona. Wystarczy jednak kilka chwil, by kwartet osiągnął free jazzową masę krytyczną, ciekawie podszytą nutą swingu. Potem opowieść rozgrywa się w podgrupach – najpierw jest dynamicznym triem z saksofonem, potem duetową ekspozycją basu i perkusji. Strefa uspokojenia przybiera post-balladowe barwy, pachnie wyszukaną, smutną melodyką Wayne’a Shortera. Wejście do gry smyczka wynosi estetykę nagrania daleko poza jazzową jurysdykcję, czyniąc ów moment albumu jednym z najbardziej udanych. Finałowa część trzeciej improwizacji na powrót pełna jest free jazzowych emocji, zdobiona akcjami perkusjonalnymi pianistki, jej krótkim solem i zmysłową kodą kwartetu. Początek ostatniego utworu jest kameralny, definitywnie mroczny. Saksofon pogrywa tu z perkusją, kontrabasowy smyczek z pianem w wersji inside & outside. Generowana długimi frazami opowieść znów nabiera wielu pięknych, niesynkopowanych atrybutów. Powrót estetyki jazzu jest jednak uchronny – najpierw dominuje swoboda inicjacji, potem ogniste frazy rozwinięcia. W końcowej części swoje dokłada perkusista, który kocimi ruchami zdaje się rozstawiać parterów po kątach, po czym serwuje nam solówkę wspieraną repetującym pianem. Ostatnia prosta szyta jest smyczkowymi emocjami i mocną, saksofonową melodyką na pełnym wydechu.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz