Styczeń to ulubiony miesiąc każdego recenzenta. Lista płyt poprzedniego
roku sporządzona, bywa, że opublikowana, można spokojnie odpoczywać i czekać na
moment, aż w odtwarzaczu muzyki dowolnego formatu wyląduje płyta, która….
zrujnuje zarówno żmudnie odbudowywany spokój, jak i całe roczne podsumowanie best of….
Mnie ta upiorna chwila wydarzyła się 10 stycznia. Wtedy
bowiem trafiła do mnie (od razu do stosownego odtwarzacza) płyta Warszawskiej
Orkiestry Improwizatorów, zatytułowana – wg idei mistrza Anthony’ego Braxtona –
miejscem i datą powstania nagrania.
Od prawie pierwszego dźwięku bezwstydnie się w tym nagraniem
zauroczyłem. Kilkukrotny powrót do niego generował kolejne pokłady
przyjemności, poniekąd także fascynacji i już na progu bieżącego tygodnia, jednego
mogłem być pewien – moją listę płyt roku 2016 można o kant d… roztrzaskać.
Płyta Warsaw Improvisers Orchestra winna bowiem to
zestawienie otwierać!
Czas i miejsce zdarzenia:
CSW Laboratorium, Zamek Ujazdowski, Warszawa 14.03.2015, nagrane na żywo z
udziałem publiczności.
Ludzie i przedmioty:
Ray Dickaty - dyrygent (2-3), Patryk Zakrocki – skrzypce, altówka, dyrygent
(1), Piotr Dąbrowski – instrumenty perkusyjne, Michał Kasperek – perkusja,
Rafał Dedyński – perkusja, Hania Piosik – głos, Marcin Gokieli – głos, Antonina
Nowacka – głos, Piotr Mełech – klarnety, Łukasz Kacperczyk – syntezator
analogowy, Stanisław Welbel – saksofon sopranowy, Philip Palmer – saksofon altowy,
Jan Małkowski - saksofon altowy, Bartek Tkacz - saksofon tenorowy, Mateusz
Franczak - saksofon tenorowy, Michał Maota - saksofon tenorowy, Maciej
Rodakowski - saksofon tenorowy, Natan Kryszk - saksofon barytonowy, Michał Jerzy
Gałgin - saksofon barytonowy, Marcin A. Steczkowski - kornet/ FX, Olgierd
Dokalski – trąbka, Jacek Mazurkiewicz –
kontrabas, Tymon Bryndal – gitara basowa, Ksawery Wójciński – kontrabas, Daria
Wolicka – flet, Jerzy Sergiusz Malanowicz – klawisze, zabawki/ FX, Jakub Buchner – gitara elektryczna, Łukasz
Czekała – skrzypce, Zbigniew Chojnacki – akordeon, Dominik Mokrzewski –
perkusja.
Jak gramy: trzy
fragmenty (This…, …That..., …and the Other…), skomponowane przez
członków Orkiestry, pod czujnym okiem dyrygenta, stanowią postawę do kolektywnych
i indywidualnych wypowiedzi improwizacyjnych.
Efekt finalny: 78
minut muzyki, trzy kompozycje z tytułami, wydane jako Warsaw Improvisers
Orchestra CSW 14_03_2015 (Fundacja
Słuchaj!, 2016). Fragmenty (krótsze wykonania?) w/w kompozycji zostały także
wydane na monofonicznej kasecie (druga jej strona), jako Bouchons D'Oreilles /
Warsaw Improvisers Orchestra – Split (Monofonus
Press/ Astral Spirits, 2015).
Przebieg wydarzeń/
subiektywne spostrzeżenia: Słowotok wrażeń, impresji i skojarzeń wywołanych
muzyką, poprowadźmy zgodnie z tytułami kompozycji zawartych na krążku.
Ten…Rozgrzewka
lekko przegrzanych filharmoników, w
dziurawych dżinsach, otwiera tę epopeję kolektywnej improwizacji wprost z
batuty. Towarzyszy jej elektroakustyczne skupienie, improwizacyjna czujność i dbałość o pojedynczy dźwięk. Wyjście z aranżacyjnego klinczu dokonuje się
pięknym, akustycznym wielogłosem armii instrumentów. Tupanie selektywnymi
dźwiękami, otrzepywanie kurzu z ramion, niechybnie prowadzi ten 30-osobowy
ansambl ku pierwszej, iście freejazzowej eskalacji, która w oczywisty sposób
wyostrza zmysł obserwacji recenzenta.
Swoboda, wolność, konstruktywna anarchia trzymana w ryzach obsesyjnej
dyscypliny. Doświadczamy pełnego spektrum estetyczno-stylistycznego, jakby każdy
z muzyków WIO przyszedł tu z trochę innej, muzycznej strony i miał ambicje
pokazać walory swojego ulubionego gatunku. Jest całkiem filharmoniczne zadęcie,
jest rockowy sznyt, są jazzowe
inkrustacje, jest elektroakustyczny splin. W tym wszakże fragmencie większej całości dominuje spokojna, lekko
nostalgiczna narracja. Skupienie w opozycji do wrzasku, przy wykorzystaniu
przebogatego instrumentarium.
… Tamten. Startujemy
na ostro, w konwulsjach. Zbiorowe crescendo
łamie stygmat pierwszego utworu na sposób wstrząsający. Atak nuklearny po
niełatwej wiośnie ludów! Kto przysnął w trakcie pierwszego utworu (wszak
jesteśmy na koncercie!), ten nie dozna teraz kolektywnego katharsis. Wokalna euforia wbija nas w fotel o marmurowym oparciu….
subtelną, klasycznie piękną
arią. Take the music, let the music take you…Dwie Panie, jeden Pan, ale
ile płaszczyzn niepoliczalnego…Operowe interludium toczy się na tle, ledwie
sugerowanego akustycznie, pasażu strunowców.
Delikatnie oniryczny klimat, podkreślany czystym brzmieniem trąbki, trafia na
wokalny zadzior, istotny punkt zaczepienia
dla budowania fundamentu nowej improwizacji. Gitara elektryczna szuka zaczepki,
zachęca do grzechu, generując soczysty dysonans poznawczy, wzbudza potrzebę
ucieczki w kierunku pierwszej eskalacji. Muzyków, widzów, świat wokół, dopada
rytm, który idzie do nas wprost z piekła i systematycznie narasta (w okolicach
10 minuty). Grany ołowianymi strunami chóru kontrabasów, będzie nas nikczemnie
deptał przez kolejny kwadrans. Orgia armii rozpalonych dęciaków będzie mu
wtórować, podkreślać go i moralnie uwznioślać. Krzyk dobrowolnie ciemiężonych
także okaże się pomocny w dziele niszczenia/ tworzenia. Nerw życia, klaster
śmierci, zaszyty gdzieś na pograniczu percepcji, ginący w oparach mentalnie
cytowanego The Great Learning
Corneliusa Cardewa. Wraz z muzykami toczymy się w kierunku boleśnie nieznanego.
Holistyczne i eksplozywne stemple solowej histerii (który z dęciaków gra tu
najpiękniej?!) przeplatają wokalne komentarze w dobrym literacko smaku. A rytm
pulsuje, rytm jęczy, skowycze
bardziej niż mógłby to sobie wyobrazić sam Allen Ginsberg, wyje i trwa,
organizując instrumentalne zabawy w podgrupach. Wokalne orgazmy, dęte
eskalacje, krew, pot i łzy. Po 26 minucie rytm… delikatnie ustaje. Na wokandę
wchodzi lubieżny akordeon i szuka ordynarnie zaczepki, organizując - zupełnie
przy okazji - przestrzeń akustyczną pod kolejny ekspansywny trip tej historii. Dopada nas kolejny
wokalny szczyt – Anioł vs. Diabeł, który nie ma płci. Wszystko smakuje jednak
tylko czyśćcem, bo nie ma tu zwycięzców, ani tym bardziej pokonanych. Rytm
powraca nieproszony, stanowczo nakłaniając do tańca. Ale to chocholi taniec, ze
smutkiem i kwaśnymi łzami. Nowonarodzeni ruszają marszowym krokiem w jedynie
słusznym kierunku. Koniec kompozycji osiągamy w powszechnym szczęściu i
przemoczonych z emocji t-shirtach z wulgarnymi napisami. Wybrzmienie całości –
po nocy spędzonej na moralnym zatraceniu – ma smak całkowicie niezasłużonego
poranka.
… i jeszcze inny. Finał
dany jest w ręce armii uczłowieczonych wokalistów. Oniryczny, zmyślnie
klasycystyczny, z pojękującą elektroakustyką w tle. Jakby lekko upalony Górecki mieszał chochlą w ogniu
piekielnym i nie był świadom konsekwencji. Komentarz artystyczny jest udziałem
klarnetu basowego, który dobrą melodią przypomina o powinnościach wobec
historii tym, którzy mieli czelność zapomnieć….Osiemdziesiąt sekund
konwulsyjnych oklasków wieńczy dzieło! Doskonałe!
Coda recenzenta:
Perfekcyjna realizacja nagrania, zarówno w zakresie nagłośnienia samego
koncertu, jak i w trakcie masteringu. Bogaty, wielowymiarowy scenariusz
kompozycji, z iście barokowym przepychem, istotnie postmodernistyczny na etapie
realizacji.
****
Warsaw Improvisers Orchestra funkcjonuje artystycznie od
roku 2013. Osobą sprawczą i najistotniejszą w jej szeregach, jest brytyjski
saksofonista, rezydent warszawski, Ray Dickaty. Wywodzący się z rockowej,
nowofalowej sceny brytyjskiej lat 90. ubiegłego stulecia, muzyk od dawna
uprawia muzykę improwizowaną. Przez szeregi WIO przewinęło się do tej opory
około 50 młodych, głównie polskich muzyków, zarówno mających doświadczenie na
polu muzyki improwizowanej, jak i przychodzących do niej z innych gatunków,
tudzież muzycznych inspiracji. WIO stale pracuje, czasem koncertuje, żyje.
CSW 14_03_2015 to
ich pełnowymiarowy debiut fonograficzny. Wnikliwi czytelnicy Trybuny pamiętają zapewne zachwyty,
jakim obdarzona została Orkiestra w trakcie relacji z ostatniego Festiwalu Ad
Libitum, gdzie po społu z Philem Mintonem, zagrała ekstatyczny koncert finałowy
imprezy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz