wtorek, 28 marca 2017

Biliana Voutchkova – w szponach wyzwolonej improwizacji


Biliana Voutchkova, istotnie intrygująca bułgarska skrzypaczka (acz berlińska rezydentka), od wielu już miesięcy wzbudza swą muzyką intensywny krwioobieg w głowie waszego recenzenta.

Najpierw był uroczy koncert na mózgowym festiwalu w Bydgoszczy, potem gigantyczna radość z odsłuchu solowej płyty Modus Of Raw (wprost na listę płyt roku 2016!). Przy tej drugiej okazji, Trybuna złożyła drobną obietnicę. Rzecz dotyczyła dwóch frapujących incydentów improwizowanych Biliany, nagranych już w tej dekadzie, w ciekawym, męskim towarzystwie. Dotrzeć do tej pięknej muzyki i pokracznie ją omówić. Dziś pora spełnić tę obietnicę.




Oto przed nami wyjątkowe płyty, które winny postawić Was na baczność. Powodów moglibyśmy listować mnóstwo. Jeden wszakże jest niezaprzeczalny – to po prawdzie doskonała muzyka improwizowana.

Pochylimy się dziś nad dwoma nagraniami. W pierwszej kolejności sięgniemy po te, które powstało później, ale wydane zostało… wcześniej. Zatem pokrętnej logiki przyczynowo-skutkowej na tych łamach ciąg dalszy.



Already There

Czas i miejsce zdarzenia: cztery fragmenty nagrano w Berlinie, w miejscu zwanym Ausland (styczeń i maj 2012r.), jeden zaś w domu klarnecisty (styczeń 2012r.).

Ludzie i przedmioty: Biliana Voutchkova – skrzypce, Michael Thieke – klarnet.

Co gramy: Muzyka improwizowana, budowana – jak się domyślamy – w oparciu o pewne scenariusze wydarzeń, czy też ustaloną z góry, metodę instrumentacji. Trzy daty rejestracji nagrań wskazują, iż muzyka zawarta na płycie jest skutkiem artystycznej selekcji.

Efekt finalny: Pięć fragmentów, o łącznym czasie 44 minut, wydanych w limitowanej, numerowanej edycji przez szwajcarski label Flexion Records (2013).




Przebieg wydarzeń/ wrażenia subiektywne:

As. Nagranie wita nas szumami i szelestami z dziurawych pudeł rezonansowych, zwinnych skrzypiec i czupurnego klarnetu (tu owe pudło ma charakter bardziej metaforyczny). Zabawa jest wytrawna i śmiała sonorystycznie. Dźwięki snują się dalece swobodnie, acz z pewnością nie w pełni spontanicznie (klasycznie kształcone umysły muzyków być może kontrolują ten proces). Skrzypce wiją się wokół klarnetu i szukają wspólnej płaszczyzny dla delikatnego dronu. Finał tych wstępnych interakcji wybrzmiewa niczym muzyka konkretna (retoryczne pytania o źródło dźwięku). If. Biliana z ciepłym oddechem na gryfie, wplata struny pomiędzy zęby. Michael skwierczy i szumi na sucho. Narracja jest zadziorna, wręcz agresywna i hałaśliwa. Pierwszy moment ekscytacji recenzenta (!). Mikrotonalna wyobraźnia muzyków szczytuje, rysując zmyślne krajobrazy dźwiękowe. Muzyka współczesna w szponach improwizacji zdaje się tu czuć, jak ryba w wodzie. Znów dron skrzypcowo-klarnetowy jest puentą wcześniejszych, separatywnych ekspozycji akustycznych. Nobody. Muzycy – stosując dalece rozszerzone techniki artykulacyjne – tkwią już w makrokosmosie swojego artystycznego potencjału. Mała orkiestra perkusyjna znaczy tu teren, choć w dłoniach Biliany i Michaela wciąż dwa nieduże instrumenty – jeden strunowy, drugi dęty. Pierwszy krok w kierunku zasugerowania melodyki czyni skrzypaczka. Szuka punktu zaczepienia. Klarnecista jest szybki i konsekwentny. Jako perfekcyjnie kooperująca para, muzycy popadają w swoiste rozkołysanie, po raz kolejny, jako efekt działań wedle zasady od szczegółu do ogółu. Biliana wieńczy te igraszki komentarzem akustycznym, jakby z offu… Szept, szum, szemranie… Piękne! Was. Zwarty, jednobrzmiący, choć dwugłowy pasaż. Od pierwszej sekundy – idealna symbioza akustyczna. Smakuje barokowo, ale ewidentnie na kwasie. Drobny dysonans, skromna wyrwa w narracji, zmysłowy suspens, który ciekawie zapętla to nagranie. Awake. Finał! The Last one! I znów szemrzący dwugłos, pojękujące skrzypce, zmysłowo sprzęgający się klarnet. Nikt nie chce tu iść do domu, ale godzina lekcyjna przeznaczona na ten epizod akustyczny niechybnie dobiega końca. Ten wybrzmiewa delikatnie noisowo, stanowiąc kolejną na tej płycie nieoczywistość. Wonderful!


77 Kids

Czas i miejsce zdarzenia: 20 kwietnia 2010r., Exploratorium, Berlin

Ludzie i przedmioty: Biliana Voutchkova – skrzypce, Ernesto Rodrigues – altówka, Micha Rabuske – flet, flet basowy i saksofon sopranowy.

Co gramy: Muzyka improwizowana. Trudno z perspektywy odsłuchu i skąpych danych edytorskich, wnioskować o zakresie uzgodnień, co do kierunku i charakteru improwizacji.

Efekt finalny: Siedem fragmentów, o łącznym czasie 46 minut, wydanych przez portugalski label Creative Sources (2015).




Przebieg wydarzeń/ wrażenia subiektywne:

Pierwsze: Pre-filharmoniczny zgiełk. Wydaje się, że sala koncertowa jest stosunkowo duża. Początkowe zwarcie trzech instrumentów akustycznych jest całkiem intensywne. Muzycy sprawiają wrażenie silnie naelektryzowanych. Nie przeszkadza im to jednak prowadzić skupionej narracji, z dużą dbałością o niuanse brzmieniowe. Drugie: To, co płynie do naszych uszu znów moglibyśmy nazwać muzyką współczesną, prowadzoną jednak w permanentnym, zgrzytliwym i jakże urokliwym niedostrojeniu. Hałas, choć jest naszym udziałem, nie jest tu celem. Bardziej jest nim konstruktywna, trochę cząsteczkowa, molekularna improwizacja, poszukująca wspólnych płaszczyzn akustycznych. Wola artystycznego porozumienia, na styku sonorystyki i kameralistyki, charakteryzuje poczynania każdego z muzyków. Na finał nie zabraknie szczypty intrygującej pyskówki. Trzecie: Sonorystyka na piedestał! Mikrodźwięki w natarciu! Zmysłowa improwizacja zupełnie w klimatach strunowej edycji Spontaneous Music Ensemble (a na tych łamach to wyjątkowy komplement!). Flet basowy miażdży brzmieniowe niuanse skrzypiec i altówki zgrzytliwym przedechem. Strunowce wolą chyba filharmoniczne grepsy i starają się nie wchodzić dęciakowi w paradę. Czwarte: Micha ewidentnie się rozochocił, punktowo rozrabia na flecie. Biliana i Ernesto czują się zaproszeni do tanga. Flora akustyczna nagrania tryska fajerwerkami! Piąte: Strunowce walczą o przewagę sytuacyjną. Flet basowy z wyrzutami sumienia, ledwie jest muskany po ustniku. Ernesto plumka z lekkim zadziorem, Biliana rozpycha się łokciami. Niespodziewana eskalacja toczy się w trzech samodzielnych rejestrach. Każdy z muzyków, mimo, iż snuje prywatną opowieść, pięknie wgryza się w pomysły partnerów. Korelacja jest urocza, sympatycznie kompatybilna. Wybrzmienie smakuje rosą o zimnym poranku. Szóste: Biliana i Ernesto ślizgają się po strunach, flet pracuje na bezdechu i znaczy teren separatywnymi dźwiękami – Micha ma w rękach chyba kilka instrumentów jednocześnie! Mała filharmonia! Siódme: Muzycy w totalnym wycofaniu. Piękna symfonia zaniechania. Dźwięki dobywane są jakby mimochodem, przepraszająco. Na finalne wybrzmienie łączą się w dron, który zmysłowo podsumowuje ich spotkanie we troje.



Podziękowania dla Krzysztofa za udostępnienie nagrań!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz