wtorek, 16 kwietnia 2019

Jean-Jacques Duerinckx & Anatole Damien! Dry & Wet!


Z belgijskim saksofonistą Jean-Jacques Duerinckxem poznaliśmy się całkiem niedawno dzięki płycie, jaką nagrał w towarzystwie Johna Russella i Matthieu Safatly’ego (Serpentes). Spod pióra Pana Redaktora popłynęła wówczas szeroka struga zachwytów, tak nad całym nagraniem, jak i robotą, jaką wykonał wówczas saksofonista.

Dziś sięgamy po inną płytę tegoż muzyka, tym razem poczynioną w duecie z Anatole Damienem, który w trakcie nagrania korzystał z tabletop guitar &electronics. Dodajmy, iż Jean-Jacques grał na saksofonie sopranowym. Szalenie frapujące dźwięki, które za moment będziemy starali się dość szczegółowo opisać, powstały ostatniego maja ubiegłego roku w Brukseli (dokładne miejsce nieznane). Siedem jakże swobodnych improwizacji z tytułami trwa 33 minuty i 44 sekundy. Wydawcą płyty Dry/ Wet jest znamienity, brytyjski FMR Records (CD 2018).




Okoliczności fonicznie nagrania Dry/ Wet są następujące: preparowana gitara w oparach elektroakustycznego wielodźwięku i surowy saksofon sopranowy, który zarówno brzmieniem, jak i sposobem jego użycia (małe, urywane, bystre frazy) od pierwszego dźwięku nie może nie być kojarzony z Trevorem Wattsem i tym, co czynił ów wspaniały muzyk wiele lat temu w niepowtarzalnej parze z Johnem Stevensem.  Sama estetyka produkcji nie szczędzi nam punkowego brudu, ciętych edycji, pewnego artystycznego niechlujstwa, które jednak nie dość, że nie czyni nagrania mniej ciekawym, ale jeszcze dodaje całości smaczku, pikanterii, innymi słowy specyficznej i niezaprzeczalnej urody. Parafrazując klasyków – brud, smród i …bogactwo!

Od startu narracja jest zwarta, gęsta, muzycy brną przez meandry swobodnej improwizacji niemal ciało w ciało. Intensywna kąpiel w brudnym soundzie, który bywa wszak atrybutem soczystej awangardy. Dźwięk, który zdaje się być zbierany jednym mikrofonem, wtłacza się do naszych uszu i nie pozwala pozostać obojętnym. Saksofon lubi zatańczyć, gitara poszaleć jednocześnie w prądzie i akustyce. A pieśń otwarcia nazywa się Flower (czyli trop gatunkowy recenzenta nie był chybiony!). Druga historia toczy się na zasadzie małych gierek – szczypta sonore w wyjątkowo suchej tubie, burczenie na gryfie i wokół gitary. Moc szorstkich fraz meta zaśpiewu sopranu, gitara, która częściej wspomagana jest tu elektroniką. Po 4 minucie muzycy delikatnie tłumią swój temperament. JJ gra chyba na samym ustniku, Anatole sięga po ambient swoich amplifikatorów – barwy oniryzmu, turpizmu, egotyzmu. Trzecia część jeszcze głębiej zanurza się w elektroakustyce – dekonstrukcje gitary jednocześnie zdają się zniekształcać także tembr saksofonu. Wszystko wokół staje się brudne, zmutowane, przypomina uszkodzone generatory analogowej elektroniki z czasów, gdy obu muzyków być może nie było jeszcze na świecie. W takim kotle wrażeń, dysze sopranu prychają rytmicznie.

Czwarta opowieść, najdłuższa na płycie, trwająca niemal kwadrans, budzi się w elektroakustycznej ciszy. Zmysły buzują, wyobraźnia muzyków gotowa jest eksplodować. Saksofon prycha powietrzem suchym na wiór, jak tuba odcięta była od rzeczywistości. Garść małych, zmysłowych fonii. Gitara zaplątana w kable jęczy, rzęzi, pomrukuje. Saksofon zdaje się osiągać stadium zwierzęcia, któremu amputują właśnie ostatnią zdrową kończynę. Narracja bogata w interakcje, slow or fast, cuda elektroniki, ogień na gryfie, cmokanie dysz. Rodzaj eksperymentalnego free jazzu, tuż po punkowym koncercie, w ramach przednówka performansu post-electro. Piąta historia nie daje wytchnienia – dudnienie dźwięków, które moglibyśmy uznać na wtręt field recordings, jakby z oddali docierał do nas dźwięk z zupełnie innego koncertu. Na tym tle saksofon gra nad wyraz czyste dźwięki, soczyste frazy. Towarzyszy mu jednak prądrofoniczna ekspozycja gitary, która stawia stemple, choć zdaje się być zupełnie nie z tego świata. Tu jedynie sopran bywa choć trochę realny. Z tego konglomeratu dziwnych wydarzeń fonicznych rodzi się cudowna post-muzyka - saksofon syczy jak wąż, gitara repetuje. Piękny moment!

Szósta opowieść stara się delikatnie tłumić emocje – odrobina sonorystyki, burczący leniwie black ambient, cichy skowyt przegrzanych kabli. Najspokojniejszy fragment płyty stoi niczym posąg – saksofon filigranowo przebiera dyszami. No i sam finał tej niezwykłej płyty – sucha gitara delikatnie rezonuje, jakby się multiplikowała. Saksofon toczy soczystą pętlę. Nastrój zbliżających się napisów końcowych wzmaga jednak aktywność improwizatorów. Drobny półgalop, akcja – reakcja, instrumenty skwierczą, drżą, rezonują, ślą cuda na prawo i lewo. Gitara Anatole gaśnie w repetycji, saksofon JJ-a - powłóczystym syczeniem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz