poniedziałek, 2 grudnia 2019

Gibbs, Metcalfe, Northover & Magliocchi! The Visitors! Also in your house!


Muzyczne przygody Adriana Northovera i Marcello Magliocchiego w świecie absolutnie swobodnej improwizacji śledzimy na tych łamach na bieżąco. Nie dalej, jak kilka tygodni temu zachwycaliśmy się płytą Sea Of Frogs. Dobrze znamy też, i niezwykle cenimy, ich nagrania w ramach The Runcible Quintet czy kwartetu Sezu. Każdorazowo pisząc o muzyce Anglika i Włocha, zawsze kierujemy zainteresowanie słuchaczy w stronę artystycznej spuścizny po niezapomnianym Johnie Stevensie i jego muzycznej idei, archetypie free improv - Spontaneous Music Ensemble. Być może tych właśnie dwóch gentlemanów zasługuje współcześnie na miano najbardziej wartościowych kontynuatorów muzyki formacji, która m.in. dała nazwę stronie, którą właśnie czytasz.

Dziś nadstawiamy ucha nad nagraniem The Visitors, poczynionym w marcu bieżącego roku w jednym z londyńskich studiów nagraniowych. Spotkało się tam czterech muzyków: Marcello Magliocchi na perkusji (głównie instrumentach perkusyjnych), Adrian Northover na saksofonie sopranowym i altowym, Neil Metcalfe na flecie (jako jedyny z tego grona grywał w Spontaneous Music Ensemble!) i Phil Gibbs na gitarze. Sześcioczęściowa improwizacja trwa 64 minuty i 46 sekund, a dostarczą ją brytyjski FMR Records. Album w formacie CD, to jedna z jesiennych premier labelu.




Arrival. Szum szczoteczek perkusyjnych, mały flet, skromna gitara i saksofon sopranowy, którego dźwięk początkowo dociera do nas z tak zwanego drugiego, a nawet trzeciego planu – oto elementy składowe swobodnej improwizacji, dla której ważny jest szczegół, pojedynczy dźwięk, budowanej z precyzją i bez nadmiernego pośpiechu. Większość instrumentów zdaje się być zestrojona bardzo wysoko, a elementem konstytuującym przebieg improwizacji jest intensywna kreacja na talerzach bardzo rozbudowanej podsekcji zestawu perkusyjnego. Muzycy od pierwszej sekundy studyjnego koncertu budują opowieść bardzo kolektywnie. Tworzą ją często z mikrofraz, delikatnych dźwięków, które świetnie ze sobą konweniują. Zatem szczególna zwiewność, pewna dramaturgiczna ulotność czystej akustyki, to maturalne atrybuty tej smakowitej improwizacji. Artyści są w stanie wejść w tryb dynamicznej narracji dosłownie w mgnieniu oka. Równie błyskawicznie pokonują drogę powrotną. Oto demokracja, która w pierwszej odsłonie, po fazie wprowadzenia, zdaje się tworzyć pod niezwykle światłym przewodnictwem saksofonu sopranowego. Wiele dzieje się tu w górze, a za dolne dźwięki odpowiada prawie wyłącznie gitara, która jednak wcale nie pędzi jakimś szczególnie niskim strojem. To właśnie gitara kreuje ciekawą narrację w okolicach 5 minuty, gdy flet i saksofon plotą pierwszy ważny dla tej płyty dialog. Nic wszakże na tej płycie nie dzieje się bez udziału bardzo rozbudowanej armii perkusjonalii, którą – jak już wspomnieliśmy – tworzą głównie talerze, a także delikatne krawędzie werbla i tomów. W 8 minucie napotykamy na kolejny smakowity dialog – tym razem gitary i fletu, a zaraz potem saksofonu (już altowego!) i perkusjonalii. Dużo zmienność akcji, częste zagrywki w podgrupach (challenge zdaje się tu gonić challange!), to kolejna cecha tej bystrej zabawy w dźwięki. Na finał pierwszej odsłony – jakże wysmakowana, bardzo energetyczna ekspozycja kwartetowa, świetnie wytłumiona, niczym najlepsze momenty z zacnej historii Spontaneous Music Ensemble!

Dispersal. Druga opowieść rodzi się na strunach gitary i w tubie fletu. Oba instrumenty frazują bardzo melodycznie, jakby tworzyły ad hoc ścieżkę dźwiękową do filmu noir. Z dalekiego świata, wsparcia udzielają talerze i saksofon sopranowy. Opowieść zwinnie się nawarstwia, gęstnieje pięknym dialogiem na flankach, czynionym przez posadowione tam instrumenty dęte. W 6 minucie gitara plecie swoją mantrę, saksofon szumi pustą tubą, a talerze tańczą po nieboskłonie – piękny moment! Potem flet studzi nieco emocje, a narracja zaczyna pachnieć niczym chamber noir exposition! W 9 minucie – tu nie ma pustych przebiegów! – kwartet odnajdujemy już w bystrym galopie. Muzycy zdają się przekraczać dopuszczalne normy prędkości, ale że są świetnymi kierowcami, hamowanie jest wyjątkowo bezpiecznie, czynione długimi frazami, które klimatem nawiązują do początku tej improwizacji. Brawo!

Encounters. Tańczący flet inauguruje kolejną opowieść. Perkusja stawia na pojedyncze uderzenia, gongi lśnią czystym dźwiękiem. Po chwili saksofon altowy i gitara (z samego dołu), zaczynają budować narrację właściwą, znów od szczegółu do ogółu, ze świetną podpórką ze strony armii talerzy. Moment wygaszenia uczyniony zostaje w idealnym momencie, jakby na sygnał batuty niewidzialnego dyrygenta. Kolejną część opowieści kreuje flet przy wsparciu filigranowej gitary (przy okazji perkusjonalia znów robią swoje!). Po 7 minucie kwartet zdaje się skakać z kwiatka na kwiatek, ale uroda narracji jakby jeszcze na tym zyskiwała. Zaraz potem swoje trzy grosze wtrąca gitara, a w tle pozostałe instrumenty bystrze preparują niemal każdy dźwięk. Jest komentarz fletu, a zaraz potem krótkie solo sopranu. Finał znów staje się niezwykle ognisty.

Estrangement. Preparacje gitary oraz wysokie komentarze fletu i saksofonu, to aura otwarcia czwartej historii. Piękne ornamenty perkusjonalii, posmak kameralistyki w najlepszym rozumieniu tej kategorii estetycznej. W 6 minucie opowieść ciągnie ku górze flet, gitara płynie niżej, wydaje się lekka, jak pawie pióro, perkusja szumi. Powrót sopranu zwiastuje dynamizację narracji na samym jej finiszu, co zdaje się być już tradycją tej płyty. Także bystry stopping!

Propagation. Piąta partia –  na starcie saksofon i gitara w łagodnym spacerze po gęstym skraju urwiska. Flet wchodzi po ponad dwóch minutach, talerze wraz z nim. Znów wzrost dynamiki, znów zwinne hamowanie - gitara rysuje pętle, flet śpiewa w nieodkrytej jeszcze do końca estetyce post-chamber. Saksofon altowy wypuszcza drony suchego powietrza, po czym prycha zalotnie. Do pary ma flet, który prosi o łyk wody. Komentarz perkusji … nad wyraz perkusyjny, a kanty gitary pełne zadziorów. Oto kwartet, który nabiera mocy i bystrze galopuje ku chwale świetnej partii altu. Hamowanie spoczywa, nie pierwszy już raz, na barkach fletu. Pod koniec najdłuższej opowieści na płycie, każdy z instrumentów próbuje dronowej estetyki. Wszyscy kończą jednak ze śpiewem na ustach! Magiczne sztuczki perkusjonalne znajdują ostatni dźwięk.

Departure. Finał tej wyśmienitej płyty nie trwa nawet dwie minuty. Mamy wrażenie, że to fragment większej całości, poddanej presji nożyc edytorskich. Kolektywny popis w oczywistej w tym wypadku estetyce SME – quite dynamic, quite calm! Flet tańczy z saksofonem, a gitara czyni obowiązki gaszącej światło.                                                                                                                                                                                                                            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz