Improwizacje niepoddane jakiejkolwiek edycji, zarejestrowane w kolejności wykonania, składające się z interakcji między muzykami, instrumentami, bezimiennym pomieszczeniem, publicznością, mikrofonami i Tobą.
Powyższy opis pasowałby zapewne do każdej rejestracji muzyki
swobodnie improwizowanej, ale to właśnie na nowej płycie tria Vicente,
Gebruersa i Govaerta znajdujemy takie słowa w albumowym credits. I na tej samej okładce, jakby w ramach metaforycznego uzupełnienia,
zdjęcie gromady ptaków, które swobodnie hasają po szarym niebie.
Formacja Portugalczyka, Belga i Holendra debiutowała
fonograficznie niemal dokładnie cztery lata temu krążkiem Live in Lubljana, wydanym w ramach iberyjskiej serii Multikulti
Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej. Jej najnowsze nagranie także poznajemy
dzięki krajowemu wydawcy, a odnajdujemy na niej koncert z portugalskiej Coimbry
z roku 2019. A tamże odnajdujemy znów tych kilka fundamentalnych cech, które
sprawiają, iż improwizacje tego tria są po prawdzie jedyne w swoim rodzaju.
Gigantyczna swoboda w procesie kreacji, dużo powietrza w głowach muzyków i
pomiędzy dźwiękami, wreszcie ponadgatunkowy wymiar muzycznych inspiracji,
łączących free jazz i techniki rozszerzone trębacza, współczesną, eksperymentującą
kameralistykę pianisty, wreszcie post-rockowe i free jazzowe emocje drummera. Z ogromną radością zaglądamy
do środka niezwykłego koncertu.
Pierwszy set trwa pół godziny i zaczyna się zadumanymi
frazami trąbki, pojedynczymi uderzeniami w fortepianowe klawisze i nerwowymi ruchami
na werblu i tomach. Po chwili pojawiają się czarne klawisze, rezonujące talerze
i pierwsze trębackie zadęcia. Żwawy jak na kanony tego tria początek stawia
znaki zapytania, ale dość szybko znajduje bystre odpowiedzi. Równie dynamicznie
odnajduje też ciszę i wchodzi w stadium preparacji, na które składają się ciężko
oddychające wentyle, frazy inside piano
i skrupulatny mikro drumming. Artyści
serwują nam plejady dźwiękowych subtelności – trąbka gada, piano stuka, perkusyjne
tomy drżą. Przez moment perkusja dyskutuje z basowymi fazami piano, ale szybko
napotyka na komentarz burczącej zakrytą tubą trąbki. Muzycy kreują urokliwy suspens,
co zdaje się być ich znakiem rozpoznawczym. Faza mrocznych westchnień nie trwa jednak
długo. Kilka abstrakcyjnych zagrywek i powolna eksplozja tłumionych
nieskończenie długo emocji. Chwile zadumy kleją się tu do krótkich wybryków
dynamiki, a perkusyjne solo zdaje się reasumować tu niemal wszystko. Piano
najpierw gada małymi klawiszami, a potem zaprasza trąbkę, która parska ochłapami
post-jazzu. Z kolei perkusja odpowiada małym spiętrzeniem. Dynamika narracji niby
rośnie, ale wciąż napotyka na chwile dramaturgicznego zawahania. Zakończenie
seta należy do trąbki. Najpierw solowa, efektowna rejterada, potem wzięcie na
barki całego tria i budowanie finałowego crescendo
na niezłym wydechu.
Drugi set w swej początkowej fazie stawia na ciepłe, przyjazne
frazy ze strony każdego z artystów. Kameralne rozhuśtanie, melodyjne rozśpiewanie
i szczypta zalotnych spojrzeń pomiędzy dźwiękami. Abstract jazz? Circle chamber?
Compulsive post-classic? Wszyscy,
łącznie z recenzentem, gubią tu wątki i świetnie się z tym czują. Po kilka
minutach dramaturgicznego rozgardiaszu swoje kolejne efektowne preparacje rozpoczyna
trębacz. Po paru zmyślnych pętlach oddaje pole pianiście i perkusiście, którzy postanawiają
trochę pohałasować. A idzie im nieźle! Szybkie zejście w ciszę, to kolejna
spektakularna niespodzianka tego wieczoru! Nostalgiczny śpiew trąbki, głębokie
oddechy piana i perkusyjne preparacje. Całość zdaje się teraz ginąć w mrocznej poświacie
nadchodzącego końca koncertu. Piano stawia na klasycyzujące frazy, perkusja kłębi
się w sobie, a trąbka zawadiacko milczy. Finał jest nagły, prawdziwa sudden death!
Luis Vicente, Seppe Gebruers & Onno Govaert Room With No Name (Fundacja Słuchaj!, CD
2022). Luis Vicente – trąbka, Seppe Gebruers – fortepian niepreparowany oraz
Onno Govaert – perkusja. Nagranie koncertowe z lipca 2019 roku, Museu Nacional de Machado de Castro w
portugalskiej Coimbrze. Dwie improwizacje, 49 minut i 46 sekund.
*) recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i
tamże pierwotnie opublikowana, sometimes
ago
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz