Zabawna koincydencja! W dniu, którego data zdaje się być magicznym zestawem liczb - 10.10.2020, w trakcie pewnego spontanicznego zgromadzenia improwizatorów w poznańskim Dragonie, miała miejsce światowa premiera albumu formacji Full Sun, dowodzonej przez klarnecistę Ziva Taubenfelda. Wydawcą był pewien krajowy label o nazwie doskonale znanej Czytelnikom tych łamów*). Dokładnie tego samego dnia tenże Full Sun rejestrował w dalekiej Holandii nagranie swojej drugiej płyty, która trafia właśnie do naszych odtwarzaczy w jakże poręcznym formacie CD, a którego wydawcą jest pewien renomowany label portugalski.
Full Sun, to towarzystwo dalece multikulturowe, po części
amerykańskie, włoskie, holenderskie, tudzież belgijskie, zebrane i kierowane
przez muzyka izraelskiego (obecnie rezydującego w Lizbonie!). Owa zgraja
utalentowanych i kreatywnych muzyków świetnie radzi sobie w formule skomponowanych,
niekiedy bardzo precyzyjnie, improwizacji, które kłują w oczy i uszy czerstwą urodą,
pewną transcedentalną śpiewnością, semickim posmakiem i całą masą wytrwanego, jakże
swobodnego jazzu. Pierwsza ich płyta nagrana została w septecie (był wtedy z
nimi Luis Vicente!), ta nowa zaś w sekstecie. Z radością zaglądamy do środka,
pochylając się nad wieloma szczegółami narracyjnymi.
Dramaturgia albumu Out
of the Beast Came Honey zdaje się być perfekcyjna! Najpierw dostajemy dwa marsze żałobne, grane rozhuśtanym, kolektywnym
unisono, potem wpadamy w rytm post-swingu
i jazzowych ekspozycji, po części solowych, a na koniec czekają na nas dwie rozbudowane
w czasie i przestrzeni kompozycje, w trakcie których objawiają się nam już same
cuda dobrze ustrukturyzowanego, improwizowanego jazzu. Pierwszy temat podany
jest rzewnym, semicko brzmiącym tembrem. Smutny slow step z pewną aylerowską melodyką, czającą się pomiędzy
frazami. Strumień narracji z czasem systematycznie się tu rozlewa, ale i po
części gęstnieje. Druga opowieść rodzi się u progu ciszy, pierwszym dźwiękami piana
i drobnych perkusjonalii. W jej wnętrzu usłyszeć można mikro granulki jazzu,
swingu, a nawet nowoorleańskiej estetyki. Warstwa zewnętrzna jest jednak dalece
mroczna, nieodgadniona, jakby chowała w sobie wielkie tajemnice dalekiego
wschodu. Muzycy powtarzają temat, dokładając do kolejnych fraz drobiny
fermentującej kreacji. Powolnym krokiem, ku nieznanej przyszłości, z trwogą
wobec tego, co przynieść może kolejny dźwięk.
Trzecia kompozycja wisi na poły rytmicznym kontrabasie.
Narracja podbiega pod drobne wzniesienie i stacza się w dół, a sekwencja czynności
jest kilkukrotnie powtarzana. Klarnet basowy śpiewa, wtóruje mu saksofon, a
narracja łapie swing w szprychy i gna smukłym ćwierć galopem do przodu. Tu
czeka na nas bystra ekspozycja puzonu, a potem szybki duet klarnetu basowego i fortepianu, budowany na nerwowej
sekcji rytmu, która nie intensyfikuje jednak tempa. Na koniec basowy klarnet
łka, jak dziecko, którego ktoś pozbawił ulubionej zabawki.
W czwartej opowieści powracamy do eksponowania tematu, podawanego
rzewnym, molowym tembrem, płynącego całą szerokością ulicy. Bogaty flow zdaje się mieścić w sobie także pewną
durową ingrediencję. Saksofon śpiewa, klarnet basowy kłębi się w sobie, a puzon
wzdycha. Sekcja rytmu stoi w miejscu, a piano szuka zagubionych dźwięków w
pudle rezonansowym. Kolektywny suspens pełny jest zmysłowych small talks aż do momentu, gdy opowieść
staje się nieco bardziej żwawa. Całość nabiera wtedy pewnej metafizycznej
taneczności. Rytm płynie wprost z klawiatury fortepianu, ale także aktywnych działań
kontrabasu i perkusji. Taki oto niebanalny walczyk z trójką dęciaków, które opowiadają historie o
nędznym losie człowieka. Na koniec muzycy powracają do tematu głównego,
rozdygotani emocjami, ale i swawolni, jakby pogodzeni z losem.
Finałowa ekspozycja znów stawia na działania kolektywne. Upalony, post-swingowy drive, pełen perkusyjnych interwałów, dzielących
nerwowe partie instrumentów dętych, ale i ukradkowe uśmiechy, biorące w nawias
dramaturgiczną powagę sytuacji. Także bogata aranżacja i ciągłe zmiany, zarówno
w zakresie dynamiki, jak i instrumentacji. Narracja szarpana, ale zwinna jak
kot. Klarnet basowy śpiewa żałobne nutki, ale zdaje się być przy tym nieco rozbawiony.
Pojawia się smyczek szukający odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadał. Stosunkowo
rozbudowane expo proponują teraz piano
i saksofon, oba przypominające o swoich jazzowych korzeniach. A tempo wciąż rośnie!
Jeszcze tylko kilka obrotów ziemi wokół słońca i dostajemy dęte trio ślące nam gesty
pozdrowienia. Powrót sekcji rytmu oznacza krok w kierunku finalizacji, ale i tu
czeka na nas niespodzianka! Perkusista serwuje nam rwane, nerwowe solo, pięknie
kontrapunktowane przez zjednoczone siły klarnetu, saksofonu i puzonu.
Ziv Taubenfeld's Full Sun Out of the Beast Came Honey (Clean Feed Records, CD 2022). Ziv
Taubenfeld – klarnet basowy, instrumenty perkusyjne i kompozycje, Michael Moore
– saksofon altowy i klarnet, Joost Buis – puzon, Nico Chientaroli – fortepian i
obiekty, Omer Govreen – kontrabas oraz Onno Govaert – perkusja i instrumenty
perkusyjne. Nagrane w Amsterdamie, 10 października 2020 roku, w miejscu zwanym Splendor. Pięć impro-kompozycji, 42
minuty i kilkanaście sekund.
*) https://multikultiproject.bandcamp.com/album/ziv-taubenfelds-full-sun
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz