wtorek, 12 lipca 2022

Ziv Taubenfeld's Full Sun! Out of the Beast Came Honey!


Zabawna koincydencja! W dniu, którego data zdaje się być magicznym zestawem liczb - 10.10.2020, w trakcie pewnego spontanicznego zgromadzenia improwizatorów w poznańskim Dragonie, miała miejsce światowa premiera albumu formacji Full Sun, dowodzonej przez klarnecistę Ziva Taubenfelda. Wydawcą był pewien krajowy label o nazwie doskonale znanej Czytelnikom tych łamów*). Dokładnie tego samego dnia tenże Full Sun rejestrował w dalekiej Holandii nagranie swojej drugiej płyty, która trafia właśnie do naszych odtwarzaczy w jakże poręcznym formacie CD, a którego wydawcą jest pewien renomowany label portugalski.

Full Sun, to towarzystwo dalece multikulturowe, po części amerykańskie, włoskie, holenderskie, tudzież belgijskie, zebrane i kierowane przez muzyka izraelskiego (obecnie rezydującego w Lizbonie!). Owa zgraja utalentowanych i kreatywnych muzyków świetnie radzi sobie w formule skomponowanych, niekiedy bardzo precyzyjnie, improwizacji, które kłują w oczy i uszy czerstwą urodą, pewną transcedentalną śpiewnością, semickim posmakiem i całą masą wytrwanego, jakże swobodnego jazzu. Pierwsza ich płyta nagrana została w septecie (był wtedy z nimi Luis Vicente!), ta nowa zaś w sekstecie. Z radością zaglądamy do środka, pochylając się nad wieloma szczegółami narracyjnymi.

 


Dramaturgia albumu Out of the Beast Came Honey zdaje się być perfekcyjna! Najpierw dostajemy dwa marsze żałobne, grane rozhuśtanym, kolektywnym unisono, potem wpadamy w rytm post-swingu i jazzowych ekspozycji, po części solowych, a na koniec czekają na nas dwie rozbudowane w czasie i przestrzeni kompozycje, w trakcie których objawiają się nam już same cuda dobrze ustrukturyzowanego, improwizowanego jazzu. Pierwszy temat podany jest rzewnym, semicko brzmiącym tembrem. Smutny slow step z pewną aylerowską melodyką, czającą się pomiędzy frazami. Strumień narracji z czasem systematycznie się tu rozlewa, ale i po części gęstnieje. Druga opowieść rodzi się u progu ciszy, pierwszym dźwiękami piana i drobnych perkusjonalii. W jej wnętrzu usłyszeć można mikro granulki jazzu, swingu, a nawet nowoorleańskiej estetyki. Warstwa zewnętrzna jest jednak dalece mroczna, nieodgadniona, jakby chowała w sobie wielkie tajemnice dalekiego wschodu. Muzycy powtarzają temat, dokładając do kolejnych fraz drobiny fermentującej kreacji. Powolnym krokiem, ku nieznanej przyszłości, z trwogą wobec tego, co przynieść może kolejny dźwięk.

Trzecia kompozycja wisi na poły rytmicznym kontrabasie. Narracja podbiega pod drobne wzniesienie i stacza się w dół, a sekwencja czynności jest kilkukrotnie powtarzana. Klarnet basowy śpiewa, wtóruje mu saksofon, a narracja łapie swing w szprychy i gna smukłym ćwierć galopem do przodu. Tu czeka na nas bystra ekspozycja puzonu, a potem szybki duet klarnetu basowego i fortepianu, budowany na nerwowej sekcji rytmu, która nie intensyfikuje jednak tempa. Na koniec basowy klarnet łka, jak dziecko, którego ktoś pozbawił ulubionej zabawki.

W czwartej opowieści powracamy do eksponowania tematu, podawanego rzewnym, molowym tembrem, płynącego całą szerokością ulicy. Bogaty flow zdaje się mieścić w sobie także pewną durową ingrediencję. Saksofon śpiewa, klarnet basowy kłębi się w sobie, a puzon wzdycha. Sekcja rytmu stoi w miejscu, a piano szuka zagubionych dźwięków w pudle rezonansowym. Kolektywny suspens pełny jest zmysłowych small talks aż do momentu, gdy opowieść staje się nieco bardziej żwawa. Całość nabiera wtedy pewnej metafizycznej taneczności. Rytm płynie wprost z klawiatury fortepianu, ale także aktywnych działań kontrabasu i perkusji. Taki oto niebanalny walczyk z trójką dęciaków, które opowiadają historie o nędznym losie człowieka. Na koniec muzycy powracają do tematu głównego, rozdygotani emocjami, ale i swawolni, jakby pogodzeni z losem.

Finałowa ekspozycja znów stawia na działania kolektywne. Upalony, post-swingowy drive, pełen perkusyjnych interwałów, dzielących nerwowe partie instrumentów dętych, ale i ukradkowe uśmiechy, biorące w nawias dramaturgiczną powagę sytuacji. Także bogata aranżacja i ciągłe zmiany, zarówno w zakresie dynamiki, jak i instrumentacji. Narracja szarpana, ale zwinna jak kot. Klarnet basowy śpiewa żałobne nutki, ale zdaje się być przy tym nieco rozbawiony. Pojawia się smyczek szukający odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadał. Stosunkowo rozbudowane expo proponują teraz piano i saksofon, oba przypominające o swoich jazzowych korzeniach. A tempo wciąż rośnie! Jeszcze tylko kilka obrotów ziemi wokół słońca i dostajemy dęte trio ślące nam gesty pozdrowienia. Powrót sekcji rytmu oznacza krok w kierunku finalizacji, ale i tu czeka na nas niespodzianka! Perkusista serwuje nam rwane, nerwowe solo, pięknie kontrapunktowane przez zjednoczone siły klarnetu, saksofonu i puzonu.

 

Ziv Taubenfeld's Full Sun Out of the Beast Came Honey (Clean Feed Records, CD 2022). Ziv Taubenfeld – klarnet basowy, instrumenty perkusyjne i kompozycje, Michael Moore – saksofon altowy i klarnet, Joost Buis – puzon, Nico Chientaroli – fortepian i obiekty, Omer Govreen – kontrabas oraz Onno Govaert – perkusja i instrumenty perkusyjne. Nagrane w Amsterdamie, 10 października 2020 roku, w miejscu zwanym Splendor. Pięć impro-kompozycji, 42 minuty i kilkanaście sekund.

 

*) https://multikultiproject.bandcamp.com/album/ziv-taubenfelds-full-sun

  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz