piątek, 21 kwietnia 2023

Pascal Niggenkemper, the renaissance man!


Pascal Niggenkemper, kontrabasista o niemieckich korzeniach, na stale osiadły we Francji, to prawdziwy muzyk renesansu! Wielbiciele free jazzu znają go zapewne doskonale z udziału w kilku absolutnie fantastycznych kwintetach i kwartetach Larry’ego Ochsa, czy Nate’a Wooleya (muzyk w ubiegłej dekadzie spędził za Wielką Wodą kilka lat), miłośnicy bardziej wyszukanych, współczesnych, neo-awangardowych ujawnień kompozytorskich cenią wiele jego aktywności po naszej stronie Atlantyku. Artysta, wieczny poszukiwacz ciekawych brzmień, tudzież intrygujących sytuacji dramaturgicznych i konceptualnych, od lat pracuje nad wizerunkiem muzyka, kompozytora i improwizatora definitywnie ponadgatunkowej proweniencji.



W ostatnich latach Pascal nie dostarczał nam zbyt wielu nagrań, zatem z ogromną radością donosimy, iż w lutym br. ukazał się zbiór aż sześciu płyt kontrabasisty, zebranych w jeden blok, który reasumuje muzyczne aktywności Niggenkempera ostatnich sześciu lat, dodatkowo pokazuje pełnię kompozytorskiego i po prawdzie dalece konceptualnego podejścia do uprawiania muzyki. W omawianym zbiorze powraca jego formacja le 7ème continent, ale nade wszystko pojawiają się w nim nagrania pokazujące artystę w nowym, niekiedy naprawdę zaskakującym kontekście – w kwartecie amplifikowanych instrumentów strunowych, w nagraniu solowym na … dwa kontrabasy, projekcie z wieloosobowym chorem, dużym składem, który realizuje elektroakustyczny performance na kształt spektaklu teatralnego, wreszcie w trio muzykującym w kościelnej wieży przy użyciu tamże posadowionych kurantów.

Omawiany sześciopak, to niebywała gratka dla słuchaczy, którzy szukają we współczesnej muzyce czegoś więcej. To także ciekawe doznanie akustyczne i elektroakustyczne dla tych, którzy w muzyce komponowanej, niekiedy także improwizowanej zdaje się, że posiedli już wszelką wiedzę i wysłuchali wszystkie płyty świata.

Ladies and gentlemen, the one and only, Pascal Niggenkemper!



 

Przygodę ze współczesną twórczością Niggenkempera zaczynamy od jego okrętu flagowego, sekstetu le 7ème continent (Siódmy Kontynent), który choć wykonuje precyzyjnie zaplanowane kompozycje kontrabasisty, zdaje się być tworem nad wyraz swobodnym, który łączy wodę z ogniem, post-jazz z kameralistyką, buduje swój artystyczny wizerunek na międzygatunkowym dysonansie.

Kontrabas, który rzadko brzmi tu jak akustyczny strunowiec, flet i dwa klarnety często doposażane w amplifikacje, wreszcie instrumenty klawiszowe w postaci klawikordu i syntezatora, to sekstetowe narzędzia pracy. Dziewięć zmyślnych pomysłów na bystre, zwarte, niekiedy zabawne figury dramaturgiczne, to z kolei zawartość merytoryczna krążka. Po tanecznej introdukcji, która trwa ledwie minutę dość szybko dostajemy się w obszar pracy … maszyny parowej. Wszystko zdaje się tu być dobrze zaplanowane, ale swobodnie ewokujące - niskie klarnety, rozhuśtane struny i szczypta elektroniki w ramach finalnej błyskotki. W kolejnych częściach napotykamy na klimat nerwowego dark chamber, budowanego metodą dronową, a zaraz potem zmysłowego, lekko zdeformowanego brzmieniowo post-baroku, który po kilku pętlach narracyjnych przepoczwarza się w graną niemalże unisono, rytmiczną opowieść godną najlepszych pomysłów kompozytorskich Anthony’ego Braxtona. W piątej części rządzą instrumenty klawiszowe (nie bez akcentów perkusjonalnych), a w szóstej dobrze użyta elektronika i drobne dźwięki akustyczne, krążące wokół niej jak ćmy wokół lampy. Po krótkiej, strunowej miniaturze, w dwóch ostatnich utworach znów napotykamy na wrzący tygiel ponadgatunkowych pomysłów narracyjnych. Nie brakuje w nich rytmu, pewnego post-industrialnego posmaku i całej masy zaskakujących zwrotów dramaturgicznych. W finałowej ekspozycji artyści, inspirowani wyobraźnią kompozytora, ślą nam moc post-folkowych skojarzeń, czerpiąc także siły do życia z uroków muzyki dawnej.



 

Beat the Odds, to kwartet smyczkowy, wyjątkowo wszakże daleki od estetyki typowej dla muzyki kameralnej. Dwa kontrabasy, dwie wiolonczele, amplifikatory, silniki elektryczne i inne urządzania mechaniczne, których naczelnym zadaniem jest zniekształcanie akustycznego brzmienia. Narracja nie bazuje tu na kompozycjach, tudzież tematach, zdaje się być w dużej mierze improwizowana, jakkolwiek z pewnością została dobrze zaplanowana, innymi słowy – predefiniowana. Artyści pracują na swoich instrumentach głównie wykorzystując smyczki, ale naczelną metodą ich działań jest uderzanie w struny, nie zaś płynne arco narracje.

Już utwór otwarcia stawia nas w obliczu gęstego, niemalże sfuzzowanego brzmienia czterech strunowców. Motoryczna, mechaniczna narracja momentami przypomina tu introdukcję do rockowej eksplozji. W tak zwanym międzyczasie muzycy zdobią opowieść bolesnym piłowaniem strun, które niesie za sobą strzępy zdewastowanych melodii. Mimo swej masywności i gęstości opowieść zdaje się mieć dalece medytacyjny charakter. Niespieszna podróż skupiona na budowaniu twardego, szorstkiego brzmienia. Gdy artyści pracują w niższych partiach, ich opowieść nabiera posmaku muzyki dawnej. W drugiej części znów czujemy swąd rocka i moc smykowej mechaniki. Każdy z artystów ma tu swoją repetytywną marszrutę do pokonania i wkłada w to coraz więcej ekspresji, a także fizycznej siły. Trzecia historia na tle całości wydaje się być nad wyraz delikatna, z kolei w części czwartej muzycy pracują w trybie drobnych, rwanych fraz pizzicato, a ich narracja przypomina pracę uszkodzonych metronomów. W kolejnej odsłonie albumu smyczki nerwowo piłują struny, wokół lecą iskry, a temperatura nagrania rośnie z każdą sekundą. Ale nawet w takim tyglu zdarzeń zostajemy uraczeni post-barokowymi zdobieniami, upchniętymi pomiędzy gęste plamy sfuzzowanego brudu. Finałowa narracja doskonale podsumowuje ów doprawdy wyśmienity album. Akcenty percussion i … niemal gitarowe sprzężenia. Mamy wrażenie, że armia gitar elektrycznych właśnie zaczyna introdukować spektakl ekspresyjnej psychodelii. Trwoga drżących strun, rockowe emocje amplifikatorów i maszynistyczna rytmika o pół kroku od strefy noise music. Zakończenie brzmi jak pomruk stygnącej lawy.



W ramach pogłębiania wiedzy na temat konceptualnych działań kontrabasisty sięgamy po album la vallée de l'étrange. To specyficzny dialog dwóch kontrabasów z wykorzystaniem … jednego muzyka i koncentrycznie rozstawionych ośmiu głośników oktofonicznych, które przekazują dźwięk generowany przez drugi z kontrabasów, zapewne bez wpływu działań samego muzyka. Kontrabasowe frazy akustyczne w opozycji do mechanicznych fonii, czasami brzmiących dość syntetycznie. Żywe frazowanie versus robotyka! Kolejny szalony pomysł Pascala, który w wymiarze czysto fonicznym zdaje się być jego kolejnym sukcesem artystycznym.

Pierwsza z siedmiu przygód zaczyna się od niskiego frazowania smyczka, które zdobione jest strzępami fonii generowanymi przez drugi instrument, przypominającymi brzmienie syntezatora analogowego. Smyczek incydentalnie pnie się tu do góry, śpiewa post-barokiem, a podwójna narracja intrygująco zagęszcza się. W drugiej części smyczek fazuje wysoko napotykając na szumiące i szeleszczą frazy interlokutora. Opowieść toczy się wedle zasady akcja – reakcja. W kolejnej części żywy kontrabas płynie delikatnym strumieniem pizzicato, a akcje drugiego instrumentu, to minimalistyczne plamy post-akustyki. Całość przypomina Jezioro Łabędzie broczące w popromiennym mule. W czwartej części narracja koncentruje się na drganiach i pocieraniu strun, piąta zaś stawia na … syntetyczne emocje. Augmented double bass generuje mnóstwo drobnych fraz, a smukły dron żywego kontrabasu ledwie tli się w dalekim tle. Całość z czasem nabiera pewnej taneczności, zarówno w wymiarze robotycznym, jak i akustycznym. W części szóstej muzyk preparuje instrument smyczkiem i być może perkusyjnymi pałeczkami. Reakcją drugiej strony jest strumień fonii, który przypomina usterkową elektronikę. Dialog prowadzony tu jest metodą call & responce. W finałowej opowieści smyczek dynamicznie uderza w struny, wpada w niemal opętańczy taniec. Drugi kontrabas pulsuje niczym rockowy walec.



 

Album zatytułowany vèrs revèrs, to zgodnie z opisem rodzaj suity (nie pada tu określenie kompozycja) na kontrabas i ośmioosobowy chór damsko-męski Rhizome. Oba ośrodki dźwiękowe wchodzą tu w bystre interakcje, bywa jednak także, iż każdy z nich prowadzi samodzielną narrację. Kontrabas jest czujny, nie unika mrocznej kameralistyki, ale i post-jazzowych zdobień, z kolei chór przypomina tu trupę teatralną po godzinach, która obok pięknych, wokalnych fraz dobrze też bawi się całą sytuacją sceniczną. Dodajmy, iż spektakl ma także wymiar werbalny, albowiem bogacą go frazy poetyckie.

Przedstawienie otwiera rubaszny wielogłos, pełen swobodnych, ale i zagubionych monosylab. Kontrabas skupia się tu na budowaniu zwartej narracji, najpierw frazuje pizzicato, potem podśpiewuje post-barokowo. W dalszej części utworu chór rozkwita i przejmuje główny strumień opowieści. Część druga, to samotny kontrabas i minimalistyczne uderzenia po strunach, a trzecia, to równie minimalistyczny smyczek, który zdaje się wchodzić w dyskurs poznawczy z rozbudzonym wielogłosem niezobowiązujących rozmów. W czwartej części samotny kontrabasista szarpie za struny, po czasie odnajdując szeptany background chóru. Ów pomruk szeptów kreuje także kolejną część płyty. Tym razem to z niego wyłaniają się głosy i drobne frazy kontrabasowe. W szóstej części ciężar narracji spoczywa na chórze. Tu frazy smyczka zdają się rodzić wprost z głosowych igraszek. W siódmej części pojawia się samotny smyczek – drga, skrzypi, udanie odnajduje dynamikę. W kolejnej odsłonie grę prowadzi jedynie chór, tu wyjątkowo wzbogacony śpiewem operowym i namiętnymi cmokaniami. Ostatnie dwie opowieści dają przykład bardziej intensywnych interakcji pomiędzy kontrabasem, a chórem. Neobarokowe frazy smyczka pięknie korelują tu ze śpiewem i innym wokalnymi zdobieniami. Nie brakuje emocji i bogatych faktur dźwiękowych. Na koniec smyczek wpada w repetycję, a głosy przekomarzają się wzajemnie. Piękny finał albumu nieco zbyt wystudiowanego w środkowej fazie.

 




Levar Lenga, to w nawiązaniu do muzykowania z chórem, kolejny przykład spektaklu o charakterze teatralnym, tu po części także baletowym. Poza rozbudowanym instrumentarium w przedsięwzięciu biorą bowiem udział tancerze, a w albumowym credits padają także dane personalne reżysera. Jest także warstwa tekstowa. Niggenkemper poza grą na kontrabasie pełni tu rolę kompozytora, tudzież współkompozytora całości. W warstwie instrumentalnej mamy posadowione po środku sceny instrumenty akustyczne (w tym lira korbowa i dudy), a w tak zwanym dalszym plamie całe mnóstwo urządzeń elektronicznych i elektroakustycznych (także gitary elektryczne, niewymienione wprost w prezentacji artystów). Jak to zwykle bywa w przypadku Pascala muzyka, to prawdziwy tygiel międzygatunkowych konotacji, rwana, nerwowa, ale nasycona tysiącami pomysłów opowieść, która mimo swej incydentalnej enigmatyczności pozostawia dużą swobodę dla działań improwizatorskich. Całość szczęśliwie zamyka się w 41 minutach, zatem ani przez moment nie doświadczamy tu problemu nadmiaru, czy przeładowania programu. Piekielny kocioł mnóstwa dźwiękowych i werbalnych (głosowych) niespodzianek, ale nade wszystko przyjemności.

Nie będziemy opisywać każdej z czternastu części (niektóre są doprawdy ledwie kilkudziesięciosekundowe), wskażmy wszakże na najbardziej ekscytujące elementy tego niemalże multimedialnego performansu. W budowaniu poszczególnych narracji duża rola przypada kontrabasowi i są to bardzo często obowiązki rytmicznego demiurga. Głosy i wokalizy dobrze lepią się z potokiem dźwiękowych narracji. W wielu kluczowych dla dramaturgii całości momentach świetnie wkomponowana w sferę akustyczną jest warstwa elektroniczna, tudzież elektroakustyczna. Wreszcie swoją ważną rolę pełnią tu akustyczne instrumenty folkowe, które zwłaszcza pod koniec spektaklu dają efektowny zastrzyk emocji. Kilka ważnych chwil niemal free jazzowej ekspresji zapewnia nam też klarnet basowy. Wreszcie nie brakuje rozbudowanych partii perkusji i perkusjonalii, a w jednym z istotnych momentów dramatu - ekspresji rockowej gitary. What ever you want!

 


Ostatnim z omawianych epizodów sześciopaku Niggenkempera jest nagranie poczynione w wieży kościelnej. Have you ever wondered, to kontrabas, trąbka, elektronika i wokal skonfrontowane z monumentalnym brzmieniem kurantów. Efekt pod względem akustycznym bywa doprawdy wyjątkowo smakowity, jakkolwiek album nie unika dramaturgicznych znaków zapytania i pewnej konceptualnej nadprodukcji formy nad jego dźwiękową treścią.

Kościelne kuranty efektownie biją zarówno na początku, jak i końcu tej jedenastoczęściowej opowieści. Trąbka udanie pracuje tu czystymi frazami, równie dobrze czuje się też w plamach elektroniki. Kontrabas z kolei zdaje się nie być ograniczonym w jakimkolwiek zakresie. Frazuje smyczkiem, zarówno w estetyce post-barokowej, jak i gęstej magmie dronów, buduje rytmikę, nie stroni od zabrudzonego brzmienia, stawia intrygujące kontrapunkty. Co ciekawe, w kilka momentach opowieść przybiera dalece piosenkowy charakter. Sprzyjają temu możliwości głosowe trębacza, który ze swadą śpiewa zgrabne melodie. W czysto akustyczne narracje wplecione są tu także dźwięki otoczenia, które szczególnie udanie korelują z czystym, masywnym brzmieniem kurantów.


Pascal Niggenkemper le 7ème continent .Kipppunkt. Pascal Niggenkemper – kompozycje, kontrabas, Julián Elvira – flety i amplifikatory, Liz Kosack & Philip Zoubek - klawikordy i syntezatory, Joris Rühl & Joachim Badenhorst – klarnety i amplifikatory. Nagrane w lutym i listopadzie 2017 roku: MHH w Paryżu, Studio boerne45 w Berlinie oraz Festival Alternativa w Pradze. Dziewięć utworów, 51:16.

Beat the Odds beat the odds: music for 2 cellos, 2 contrabasses, amplifiers and motors. Pascal Niggenkemper – kontrabas, Elisabeth Coudoux – wiolonczela, Ricardo Jacinto – wiolonczela, Félicie Bazelaire – kontrabas. Nagrane w latach 2017-2018: Maison de la Musique - Cap’Découverte (Francja), Dialograum Kreuzung, St. Helena, Bonn (Niemcy) oraz Offene Ohren, Monachium (Niemcy). Sześć utworów, 53:34.

Pascal Niggenkemper la vallée de l'étrange. Pascal Niggenkemper – kontrabas twarzą w twarz ze wzmocnionym kontrabasem w ustawieniu oktofonicznym. Nagrane w lipcu i październiku 2022 roku, Grange de Floyrac (Francja). Siedem utworów, 44:10.

Pascal Niggenkemper & Voix en Rhizome vèrs revèrs. suite pour 8 voix et contrebasse sur des textes de Jaumes Privat. Pascal Niggenkemper – kontrabas oraz Voix en Rhizome: Danièle Sales, Klaus Niggenkemper, Marie-Françoise Delzons, Jean-Jacques Triby, Marie-Cécile Triby, Alain Druilhe, Marie Quet, Alain Salabert – głosy. Nagrane w październiku 2021, Poujol, Aveyron (Francja). Dziesięć utworów, 40:22.

Levar Lenga levar lenga. François Bessac – elektronika i obiekty, Igor Boyer – elektronika i obiekty, Antoine Charpentier – dudy, Isabelle Cirla – klarnet basowy, Lore Douziech – taniec, René Duran – głos, Laurence Leyrolles – taniec, Nicolas Marmin – elektronika i obiekty, Pascal Niggenkemper – kontrabas i kompozycje, Papillion – perkusja i rzeźby sonorystyczne, Jaumes Privat – tekst, głos i wizualizacje, Guy Raynaud – elektroakustyka i kompozycje, Fabien Salabert – reżyseria, Jean-Jacques Triby – lira korbowa. W nagraniu wykorzystano też gitary elektryczne. Nagrane w lipcu 2021 roku, studio Charpentier (Francja). Czternaście utworów, 40:41.

Corinne Salles, Ben LaMar Gay, Pascal Niggenkemper have you ever wondered. music pour carillon, trompette, voix, électronique et contrebasse. Corinne Salles – kuranty, Ben LaMar Gay – trąbka, głos, elektronika, Pascal Niggenkemper – kontrabas i kompozycje. Nagrane w lipcu i październiku 2022, wieża dzwonowa, Notre-Dame de la Drèche (Francja). Jedenaście utworów, 43:48.

Subran Music 2023. Wszystkie albumy dostępne w formacie CD, zebrane w jednym boksie zwanym blòc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz