Ta historia na dobre zaczęła się na początku roku 2016, do tego w bardzo rockowy sposób. Trzech muzyków, wyśmienitych improwizatorów, artystów wielu talentów, przy okazji dobrych kumpli – gitarzysta Ferran Fages, kontrabasista Àlex Reviriego i perkusista Vasco Trilla - postanowiło założyć zespół, coś na kształt working bandu, by działania realizowane pod tym szyldem i w jego obrębie różniły się od dziesiątek innych ich aktywności muzycznych, silnie posadowionych na coraz prężniej rozwijającej się scenie free impro w stolicy Katalonii.
Nim zagrali pierwszy koncert, już po kilku próbach w piwnicy
perkusisty, postanowili nagrać pierwszy materiał studyjny. Świat poznał go dziesięć
miesięcy później pod tytułem Plom,
wydany przez … poznański Multikulti Project w rodzącej się wówczas iberyjskiej
serii Trybuny Muzyki Spontanicznej. W tak zwanym międzyczasie zagrali pierwszy
koncert. Działo się to w marcu 2017 roku w barcelońskim klubie Robadors 23, nie bez udziału jakże dzielnego,
przyszłego wydawcy. W kolejnych miesiącach muzycy sporo podróżowali do Europie,
a na przełomie listopada i grudnia zawitali do Polski. Zagrali w Łodzi, na warszawskiej
edycji Mózg Festival i w poznańskim Domu Tramwajarza. W trakcie tegoż roku
zarejestrowali dwa nagrania w formule trio+. Po niedługim czasie krajowa
Fundacja Słuchaj! upubliczniła improwizacje ze szwedzkim saksofonistą Martinem Küchenem
(Sumpflegende), zaś petersburska
Intonema udokumentowała na płycie K(no)t
nagrania z saksofonistą Ilią Belorukovem. W kolejnym roku muzycy koncertowali
nieco rzadziej. Choć pewien koncert w upalny, sierpniowy wieczór w barcelońskim
Soda Acoustic nie uszedł uwadze
trybunowego obserwatora.
W kwietniu 2019 roku muzycy na dwa dni zamknęli się w barcelońskim
studiu Rosazul i wyprodukowali
obszerny materiał, który zaległ jednak na kilka miesięcy na ich dyskach
twardych, a dyskusje o sposobie mixu i masteringu zdały się nie mieć końca.
Kompromis okazał się w tym wypadku trudną sztuką. Ostatecznie część materiału,
ta głośna, ekspresyjna, niemal post-noise’owa znalazła się na dysku wydanym
przez amerykański Astral Spirit. Druga, dronowa, bezlitośnie preparowana porcja
dźwięków udostępniona została na kasecie w kanadyjskim labelu Tripticks Tapes.
Pierwsza z nich została jakże adekwatnie do zawartości nazwana Solid, druga równie precyzyjnie Liquid. Tym samym artystyczny projekt
pod nazwą Phicus, bo takie imię przyjęli Ferran, Àlex i Vasco kilka lat wcześniej,
dobrnął do katakumbowych czasów covidowego lockdownu.
W tym ciężkim czasie artystycznego niebytu muzycy dostali propozycję
spotkania w studiu Convent de Sant Agustí.
Ponieważ byli poza obiegiem muzycznym, nie koncertowali, nie improwizowali
wspólnie, do studia dotargali, poza zepsutym wzmacniaczem gitarowym i wielkim dzwonem,
także coś na kształt kompozycji, rodzaju scenariusza, w jakim przebiegać ma
improwizacja. Uczynili tak po raz pierwszy w swej zacnej, kilkuletniej historii.
Nagrany materiał trafił znów do kanadyjskiego wydawcy i został - tym razem na
dysku kompaktowym, w przedostatnim dniu roku 2023 - wydany pod nazwa własną Ni. Nieco wcześniej, w roku 2022 headlinerem kolejnej edycji poznańskiego
Spontaneous Music Festival był Ferran
Fages. Szczęśliwie, obok prezentacji dwóch innych jego projektów, udało się doprowadzić
do koncertu tria Phicus. Koncert, przez wielu uznany za najlepszy moment trzydniowej
imprezy, po roku został upubliczniony w płytowym cyklu Spontaneous Live Series,
pod typowym dla niego tytułem Live at 6th
Spontaneous Music Festival i numerem katalogowym 013. O tych dwóch
ostatnich albumach opowiemy więcej w poniższych omówieniach.
Dodajmy, iż w sieci dostępne są jeszcze inne nagrania
koncertowe Phicusa. Na bandcampie tria można odnaleźć dwa fragmenty nagrań z
lat 2017-2018 pod tytułem Bootleg Series
Vol. 1. W plikach dostępny jest także koncert grupy ze wspomnianego Domu Tramwajarza. By znaleźć to nagranie
należy zajrzeć na stronę bandcampową Macieja Lewensteina, gdzie obok
pdf-owskiej wersji jego leksykonu The
Amateur's Guide to Avantgarde, podczepiony został jako bonus ów poznański
koncert.
Ni
Najnowszy studyjny album Phicusa składa się z 36-minutowej
części głównej, która w jednym strumieniu dźwiękowym konsumuje kilka
podrozdziałów dobrze zaplanowanej opowieści oraz trzyminutowej kody.
Na starcie spektaklu witają nas rytualne gongi i dzwony
lepione rezonansem, płynący z oddali dron basowego smyczka i szklista, także rezonująca
gitara. Powolna, zamglona narracja zdaje się tu z czasem narastać, ale muzycy nie
udają się na górską wspinaczkę, raczej brodzą po kolana w stygnącej poświacie zachodzącego
słońca. Spektrum dźwiękowe wypełnia całą przestrzeń studia nagraniowego, ale
sama narracja zdaje się stać w miejscu. Jest jednocześnie masywna i niebywale
lekka, ledwie łaskocze nasze uszy, ale niesie w sobie niemal post-industrialny potencjał.
Mroczny śpiew smyczka, psychodeliczna pulsacja gitary i bezwład dźwięcznych
perkusjonalii, to elementy składowe pierwszego podrozdziału. W okolicach 10
minuty fonie wybrzmiewają, prawie dotykają ciszy, po czym narracja rusza z
nowymi wątkami. Bas szyje filigranowe riffy, gitarowe flażolety taplają się w gęstej
mgle post-rocka, a rytuał gongu dopełnia obrazu całości. Opowieść gęstnieje, a step gitary zaczyna szukać wyższych rejestrów.
Po kilku minutach wszystkie dźwięki lepią się w kameralny dron, którego pozorną
senność zakłóca delikatny drumming. Dostajemy
się w pole działania smyczków, bo zdaje się, że także na strunach gitary pojawił
się ów przedmiot. Post-oniryczny, cienisty rytuał naruszają drobne szarpnięcia za
struny kontrabasu. Przez dłuższą chwilę wszystko zdaje się tu śpiewać. Także bólem
i troską o kolejną frazę.
Po wybiciu 25 minuty muzycy inicjują ostatni podrozdział tej
opowieści. Najbardziej spowolniony, nie zawsze mroczny, chwilami silnie minimalistyczny.
Pojedyncze szarpnięcia za struny basu i uderzenia w dzwon, pomruki zastygłej gitary
– wszystko ma tu jednak swój pokraczny rytm. Echo zaczyna przybierać na sile, a
artyści zdają się stąpać po kruszącym się lodzie. Narracja koncentruje się teraz
wokół coraz wyraźniejszego blasku gitary, jakby mroczne niebo było rozświetlane
promieniami matowego słońca. Piękny, przewrotnie melodyjny finał pełen jest wykwintnej
rytualności, niczym dronowy wielogłos głaskany coraz silniejszym wiatrem od
morza. Tuż po dużej porcji ciszy dostajemy drugi trak na dysku, wspomnianą, niespełna trzyminutową kodę. Jeszcze bardziej
ceremonialną, minimalistyczną, rodzaj repryzy ostatniej fazy części głównej.
Live at 6th Spontaneous Music Festival
Drugi dzień festiwalowy
edycji 2022 przypadał w piątek. Dla muzyków zarezerwowany został ostatni set. Weszli
na scenę przed godziną 22-ą i zagrali trzy rozbudowane improwizacje, które wraz
z oklaskami zamknęły się w trzech kwadransach.
Koncert zaczyna się trzema strumieniami fonii, uruchomionymi
na raz, z energią godną lepszej sprawy - twarde, nisko osadzone pizzicato kontrabasu, masywny circle drumming i gitara zanurzona w gęstej
chmurze flażoletów. Kanciaste pętle opowieści łapią tu całkiem intensywną dynamikę,
formując się w strugę post-rockowych wydzielin. Po kilku minutach na gryfie
basu pojawia się smyczek, ale brzmi równie siarczyście, niemal elektrycznie,
jak wszystko, co artyści dali nam do tej chwili. Akcja Reviriego spowalnia jednak
flow i przenosi go w bardziej abstrakcyjne
rejony swobodnej improwizacji. Po kolejnych kilku minutach ekspozycja smyczka jest
już na tyle masywnym dronem, że zdaje się wypełniać całą przestrzeń koncertu.
Pod ów skowyt podłączają się szeleszczące talerze i garść filigranowych,
gitarowych flażoletów, które łapią dubową poświatę. Na koniec wraca basowe pizzicato, a tempo rośnie dzięki akcjom perkusji.
Pierwsza improwizacja umiera w czerstwym hałasie.
Druga odsłona koncertu na starcie buduje pewien kontrast w
stosunku do końcówki poprzedniej części. Delikatna, choć nisko osadzona,
szczególnie po stronie gitarzysty. Dynamika rodzi się niemal samoczynnie i pcha
improwizację w otchłań rockowej post-psychodelii. Z czasem akcje gitarzysty zaczynają
łapać wyższy rejestr, kontrabas z kolei zaciska pętle i obniża lot, wskutek
czego opowieść traci na intensywności. Wraz z upływem czasu kontrabasowy smyczek
znów zaczyna zagęszczać ścieg i przejmować kontrolę nad improwizacją –
skrzeczy, wyje, pokrzykuje. Gitarowe flażolety zdają się tu pełnić rolę
bystrego kontrapunktu, podobnie jak rezonujące talerze. Opowieść staje się długo
oczekiwaną medytacją, która pęcznieje, szczególnie na gryfie basu, po czym
niespodziewanie kończy swój żywot.
Pulsujący szum amplifikatora wznieca ostatnią opowieść. Na
werblu drżą elektryczne zabawki Vasco, Alex inicjuje kolejny dron, a Ferran wypełnia
background adekwatną porcją rezonansu.
Narracja rozlewa się coraz szerszym korytem, ale daleka jest od jakichkolwiek eskalacji.
To raczej stygmatyzująca porcja post-akustyki, która doprowadza opowieść na skraj
ciszy. Wszystko pulsuje teraz głuchym echem, szeleści, drży, nasłuchuje złego. Gitarowe
flażolety snują się w poświacie dubu, dołem płynie swobodne pizzicato basu, perkusja oddycha
membranami. Stan lewitacji nie trwa jednak długo. Opowieść nabiera masy właściwej,
choć trzyma tempo na zaciągniętym ręcznym. Emocje leją się niczym gęsta krew z
głębokiej rany. Gitara odpływa w psychodeliczne zaświaty, ale sekcja rytmu buduje
groźny, dynamiczny flow i zaciska pętlę.
Efektowny trip to the moon nabiera
mocy, a w fazę falling down wchodzi
dopiero na ostatnie trzy minuty. Gitara jest już wtedy w innej galaktyce dźwięku,
bas ledwie trzyma szkielet obumierającej improwizacji, a talerze drżą. Opowieść
kończy się tam, gdzie zaczęła - w chmurze szumiącego amplifikatora.
Ni (Tripticks
Tapes, CD 2023). Convent de Sant Agustí,
Barcelona, 2021 lub 2022. Dwa utwory, improwizacje oparte na kompozycji Àlexa
Reviriego, łącznie 39 minut.
Live at 6th
Spontaneous Music Festival. Spontaneous Live Series 013 (Spontaneous Music
Tribune, CD 2023). Dragon Social Club,
Poznań, październik 2022. Trzy improwizacje, 43 minuty.
Phicus: Ferran Fages – gitara elektryczna, Àlex Reviriego –
kontrabas, Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz