piątek, 2 lutego 2024

The January/ February’ Round-up: The Laws of William Bonney! Webster! Still Dancing! Standards Combustion! Brûlez les meubles! Lucifora! Ohlmeier & Klein! Kołodziejczyk & Mac! An-hoer! Dead Neanderthals!


Styczeń przeleciał w tempie Komety Haleya z turbodoładowaniem, wobec powyższego nasza ulubiona forma słownej interakcji, czyli comiesięczna zbiorówka świeżych recenzji płytowych, ujawnia się światu dopiero na początku kolejnego miesiąca. Cóż, nikt nie jest doskonały! Zapraszamy zatem na wydanie styczniowo-lutowe, które wcale nie wyklucza pojawienia się dodatkowej paczki recenzji pod koniec bieżącego miejsca. Bądźcie czujni!

Grudniową zbiorówkę rozpoczynaliśmy dwoma albumami holenderskich freaków spod ciemnej gwiazdy zwanej Dead Neanderthals. Dziś dla odmiany masywni, i jak zwykle groźni, Kokke i Aquarius tradycyjną ep-ką sylwestrową zakończą naszą opowieść. Nim to jednak nastąpi czeka nas ogląd pozostałych dziewięciu piorunujących realizacji, tych nieco bardziej skoncentrowanych na procesie improwizacji.

Zaczniemy amerykańsko-niemieckim kwartetem saksofonowym, który przez lata nagrywał na kaseciaku swoje nielegalne sesje, a teraz postanowił je niespodziewanie upublicznić. Potem czekają nas dwie swobodne improwizacje ze Zjednoczonego Królestwa, personalnie w niezwykle imponującej komitywie. W dalszej części zbiorówki duża porcja jazzu: francuskie, ogniste eksploracje klasyków free (Dark Tree Records powraca!), kanadyjski kwartet zrównoważonego post-fussion, dwa nagrania kategorii open wydane w Holandii – międzynarodowy kwartet i niemiecki duet, wreszcie duet krajowy, który zaczyna bardzo eksperymentalnie, ale kończy w jazzie. A nim załomocą wspomniani na wstępie Dead Neanderthals, czeka nas jeszcze zaskakująca historia elektroniczna ze słowem mówionym wprost z Gdańska.

So, welcome to heaven and hell of free improvisation!



 

Joachim Zoepf/ Stefan Keune/ Martin Speicher/ Jeffrey Morgan The Laws of William Bonney Saxophone Quartet 1993-2007 (Acheulian Handaxe Records, CD 2023)

Lokalizacje nieznane, 1993-2007: Stefan Keune – sopranino, saksofon tenorowy, Jeffrey Morgan – saksofon altowy, Martin Speicher – sopranino, saksofon altowy oraz Joachim Zoepf – saksofon sopranowy, barytowy. Jedenaście improwizacji, 46 minut.

Czterech saksofonistów, trzech Niemców i Amerykanin, przez kilkanaście lat okazjonalnie improwizowało w warunkach domowych, a jeden z nich – ten najmłodszy, Stefan Keune - rejestrował owe dzikie sesje na magnetofonie kasetowym. Przyjęli nazwę, która jest prawdziwym nazwiskiem znanej postaci świata masowej rozrywki, czyli Billa The Kida. Po latach odkryli owe taśmy i postanowili je wydać. Nagrania mają chwilami sub-doskonałe, wręcz punkowe brzmienie, zwłaszcza te najstarsze, sycą się wszakże gigantycznymi emocjami i są na tyle wyśmienite, iż bez trudu trafiły na naszą listę 50 powodów, dla których warto było zapamiętać rok ubiegły.

W wielu utworach tego wspominkowego albumu, zwłaszcza tych najstarszych, dominują brzmienia najlżejszych saksofonów (sopranino i sopranowego), których szczebioty, krzyki i post-melodyjne zaśpiewy generują niebywałe porcje ekspresji. Kwartet startuje z pozycji free jazzu, ucieka w zakamarki swobodnej improwizacji, ale tez bez trudu łapie też kameralny oddech. Bywa, że każdy z saksofonistów pracuje tu w innym tempie, prezentuje odmienny temperament, stosuje inne techniki artykulacji, także te rozszerzone, ale ich ekspozycje zawsze znajdują wspólny mianownik. W secie nagrań z roku 1993 najciekawiej wypada trzeci utwór, w trakcie którego muzycy odbywają długą podróż od mrocznych preparacji po wrzask free jazzu, czasami przyjmując formę efektownego, ptasiego wielogłosu. Nagrania z lat 1998 i 2006, to raczej krótsze formy, czasami sprawiające wrażenie ekstraktów z większych ekspozycji. By nasycić ucho dłuższymi formami sięgać trzeba po dwie końcowe improwizacje z roku 2007, które zdają się stanowić crème de la crème całego albumu. Muzycy powściągają tu swoją ekspresję, koncertują się na budowaniu mrocznego klimatu post-egzystencjalnej zadumy.



 

Colin Webster Textural Studies (A New Wave Of Jazz, LP/DL 2023)

Oude Klooster, Brecht, Belgia, luty 2023: Colin Webster – saksofon altowy. Dwanaście improwizacji, 34 minuty.

Nasz ulubiony brytyjski saksofonista popełnił już wiele płyt solowych. Grywał na nich zarówno na barytonie, jak alcie, i wydaje się, że zeksplorował wszystkie dostępne światu techniki preparacji instrumentu dętego, drewnianego. W najnowszych studiach nad teksturą dźwięku – tu altowego – muzyk stawia na pewną dramaturgiczną prostotę. Webster nie tyle pracuje tu nad brzmieniem, ile bawi się formą. A efekt jest co najmniej doskonały.

Pierwsza i czwarta improwizacja, to zdaje się ta sama bajka – zwierzęcy ryk saksofonu na gęstym pogłosie, konsumujący mięsisty wydech i chwile strwożonej ciszy. W drugiej opowieści narracja dla odmiany sprawia wrażenie niezwykle lekkiej, niczym łabędzi śpiew o poranku, formując się w dron sycony oddechem cyrkulacyjnym. W trzeciej części tańczą gołe dysze, zaś w piątej znów wita nas oddychający, tu nieco melodyjny dron. W kolejnych odsłonach słyszymy świt zimnego powietrza dobywający się przez dziurkę od klucza i syrenę statku parowego - rodzaj leniwego drona w wysokim rejestrze, który łapie rezonans. W części ósmej muzyk zbliża do granicy hałasu, kreując niemal folkowo brzmiący skowyt. W kolejnych utworach dostajemy rezonującą porcję melodii, rodzaj ceremonialnej zabawy w dźwięk i ciszę, wreszcie dronową post-kołysankę, która przypomina borowanie zęba. Finałowa, dwunasta improwizacja także przyjmuje formę drona – tu definitywnie pożegnalnego, tęskliwego, rozkołysanego, ale nie sennego.



 

Kraabel/ Reed/ Thompson Still Dancing (Empty Birdcage Records, CD 2023)

Iklectik, Londyn, maj 2019: Caroline Kraabel – saksofon altowy, głos, szuranie po podłodze (surface sounds), Max Reed – taniec, głos, surface sounds oraz Daniel Thompson – gitara akustyczna. Dwie improwizacje, 52 minuty.

Wciąż tańcząc, to performatywny spektakl na oszczędne dźwięki saksofonu i gitary, dźwięki przesuwania stóp pod podłodze, wreszcie okazjonalnie używane głosy ludzkie. Definitywnie nieprzeładowany ekspresją, budujący wątki narracyjne, które szybko tracą żywot, skupiony na nieco teatralnym kreowaniu sytuacji dramaturgicznej. Być może ów koncert (bez publiczności?) byłby ciekawszy, gdyby można go było zobaczyć. Dyktat minimalizmu zaprzysiężony przez artystów powoduje też, iż słuchacz preferujący instrumentalne, silniej interakcyjne improwizacje może się czuć w takim środowisku akustycznym nieco znużony.  

Pierwsza improwizacja trwa dwanaście minut, w trakcie których zjawisko wartkiej akcji zdaje się nie występować. Momenty, w których gitara inicjuje repetycją bardziej aktywne działania, a saksofon śle na raz więcej niż jeden wydech należą tu do rzadkości. Gdy takie sytuacje mają jednak miejsce poziom naszego zadowolenia z odsłuchu zdecydowanie rośnie. Rola tancerza, performera, który interferuje z podłożem stanowi tu tło i nie wydaje się kreować specjalnych interakcji z dźwiękami instrumentalnymi. W trakcie drugiej, prawie 40 minutowej opowieści schemat jest podobny. Dominują krótkie frazy, zdania urywane w pół słowa i dźwięki ginące w ciszy. Muzycy sprawiają wrażenie, jakby dobrze czuli się w swoim towarzystwie, ale to, co trafia do uszu słuchacza wydaje się być ledwie namiastką akcji dramaturgicznej. Narracja często osiąga tu poziom ciszy (choćby w 12 minucie), ale miewa też fazy bardziej intrygujących spiętrzeń. Choćby tych kilka chwil po 30 minucie, które śmiało możemy uznać za najciekawszy moment spektaklu. Samo zakończenie także dostarcza kilku instrumentalnych akcji w duecie gitara-saksofon. Z kolei ostatnia prosta usłana jest dźwiękami stóp przemieszczających się po podłodze otwartej przestrzeni Iklectik.



 

Daunik Lazro/ Benjamin Duboc/ Mathieu Bec Standards Combustion (Dark Tree Records, CD 2023)

Les Instants Chavirés, Montreuil, Francja, listopad 2022: Daunik Lazro – saksofon tenorowy, Benjamin Duboc kontrabas oraz Mathieu Bec – perkusja. Dziewięć kompozycji (Ayler, Lacy, Shorter, Coltrane, Lazro i dwie wspólne tria), 42 minuty.

Z radością odnotowujemy powrót do świata żywych naszego ulubionego francuskiego labelu, a nasze szczęście jest tym większe, iż na zgrabnym, kompaktowym dysku odnajdujemy mocarzy francuskiego free impro i post-jazzu, Lazro i Duboca, tu muzykujących z wyjątkowo bystrym drummerem Bec’iem. Okazja spotkania jest definitywnie koncertowa, a na warsztacie muzyków wspaniałe evergreeny amerykańskiego free jazzu (z drobnym uzupełnieniem w postaci twórczości własnej Francuzów)! Dodajmy jeszcze, iż Lazro gra tu na saksofonie tenorowym (zwykliśmy go słuchać na barytonowym), a czyni to z gracją młodzieńca, któremu jakże daleko do prawie osiemdziesięciu wiosen, jakie ma obecnie francuski saksofonista.

Album otwiera nieśmiertelne Ghosts Aylera. Saksofon zdaje się tu być wyjątkowo rozśpiewany, a wtóruje mu matowo brzmiąca sekcja rytmu, która ma także kilka chwil tylko dla siebie. Na drugi strzał nerwowa post-ballada Lacy’ego Deadline. Odnotujmy w niej akcję na smyczku oraz świetną robotę drummera. Kolejny Ayler, to Mothers, który płynie tu rozhuśtaną sekcją i nad wyraz nostalgicznym saksofonem. Świetnie improwizuje Lazro, choć zdaje się, że pracuje na wdechu. Nefertiti Shortera grane jest wyważonym, marszowym krokiem. Temat wraz z saksofonem śpiewa także smyczek. W wydaniu francuskim, to wyjątkowo cool-jazzowa jazda. W dalszej kolejności kompozycja Lazro, która dodaje albumowi niespodziewanie kameralny, by nie rzec post-barokowy sznyt. Płytę uzupełniają dwa dynamiczne, niemal polirytmiczne utwory podpisane przez trójkę Francuzów oraz dwa klasyki Coltrane’a. Vigil grany jest jedynie w duecie, bez kontrabasu, z kolei Love pięknie reasumuje ów smakowity album - melodyjny saksofon osadzony tu został na wyjątkowo gęstym brzmieniu kontrabasu.

 


Brûlez les meubles Crayonnage (Circum-Disc, CD 2024)

Miejsce nieznane, luty 2023: Louis Beaudoin-de la Sablonnière – gitara, Éric Normand – bas elektryczny, Jonathan Huard – wibrafon oraz Tom Jacques – perkusja. Dwanaście utworów, 62 minuty.

Z formacją z Quebecu spotykaliśmy się na ogół w formule gitara-bas-perkusja, teraz dostajemy dodatkowo wibrafon, który wnosi do stonowanego post-fussion Kanadyjczyków element twórczego fermentu i okazjonalnie zaskakująco mroczne brzmienia. Album zdecydowanie dedykujemy słuchaczom usytuowanym bliżej jazzu środka, ale z dużą przyjemnością wskażemy poniżej fragmenty, które warte są zainteresowania również bardziej wymagającej publiki.

Na płycie odnajdujemy dziesięć rozbudowanych kompozycji i dwie niespełna minutowe, bardzo melodyjne miniatury. Dramaturgia całości zdaje się opierać na intrygującym początku (trzy pierwsze części), rozkołysanej, wręcz balladowej części środkowej, która śmiało mogłaby być poddana działaniu edytorskiego skalpela i najbardziej wartościowej części końcowej (ostatnie cztery części z wyłączeniem awizowanej miniatury), która nie szczędzi nam psycho-rockowych akcji i niebanalnych zdarzeń dźwiękowych. We wspomnianych utworach otwarcia podobać się może swoboda budowania narracji, pewna programowa niespieszność, melodyka gitary, precyzja basowych pętli narracyjnych, oniryczne plamy wibrafonu i łamane metra perkusji. Z kolei w utworach zawartych w drugiej części albumu docenić należy pewną gatunkową różnorodność, której stymulantem jest nade wszystko gitarzysta. Słyszymy dalekie echa americany, posmak bluesa, rozpylane w każdym zakamarku narracji ślady psychodelii i rockowego anturażu. Udanym podsumowaniem albumu jest najdłuższa, ostatnia część - od posmaku lekkiej kwasowości, porcje pogłosu i wibrafonowej nostalgii po prawdziwie rockowe emocje w trakcie dynamicznej finalizacji.

 


Salvoandrea Lucifora Quartet Drifters (TryTone Records, CD 2023)

Wisselord Studio1, Amsterdam, grudzień 2022: Marta Warelis – fortepian, Omer Govern – kontrabas, Marcos Baggiani – perkusja oraz Salvoandrea Lucifora – puzon, kompozycje. Dwa utwory, 55 minut.

Przed nami definitywnie międzynarodowy, ale jakże amsterdamski kwartet z udziałem m.in. naszej ulubionej polskiej pianistki, a także włoskiego puzonisty, którego świetnie pamiętamy z kwartetu Light Machina, a który jest tu szefem przedsięwzięcia. Rządzi w obszarze podmiotu wykonawczego, jest też autorem długich, interesująco rozbudowanych, silnie jazzowych opowieści. Na albumie kwartetu dzieje się wiele, ale też sporo jest konserwacją kompozytorskiej notyfikacji.

Pierwszy utwór trwa dwa kwadranse, drugi jest ledwie o kilka minut krótszy. W rolę introduktorki pieśni otwarcia wciela się pianistka. Reszta muzyków dołącza po dwóch minutach i wspólnie kreują swobodny open jazz bez pretensji do błądzenia po zakamarkach notyfikacji. Narracja prowadzona jest bardzo precyzyjnie, skrzy się zwinną dramaturgią, na etapie rozwinięcia nie szczędzi nam akcji w podgrupach. Pośród duetów szczególnie podobać się może dynamiczna akcja puzonu i perkusji. Nie mniej ciekawe jest trio bez puzonu, które sugeruje free jazz, ale ostatecznie ucieka w umiarkowanie mroczną opowieść spuentowaną solową ekspozycją pianistki. Druga narracja startuje na gryfie kontrabasu i dość szybko osiąga stadium całkiem energetycznej opowieści. Pojawienie się smyczka nadaje jej nieco kameralnego, czy nawet post-klasycznego sznytu. Tu opowieść ma dwa punkty przystankowe. Po pierwszym z nich artyści szukają harmonii i melodii, nawet pewnej taneczności, po drugim uciekają w otchłań dźwięków preparowanych, długich, posuwistych, szemrzących fraz. Album wieńczy wątek post-balladowy, znów doposażony w adekwatną porcję melodyki.



 

Lothar Ohlmeier & Tobias Klein Left Side Right (TryTone Records, CD 2024)

Berlin, 2022: Lothar Ohlmeier – klarnet basowy, saksofon tenorowy oraz Tobias Klein – klarnet basowy, saksofon altowy. Pięć improwizacji, 52 minuty.

Dęty front kwartetu Dalgoo, który znamy z koncertu w poznańskim Dragonie, prezentuje się tu w rozbudowanej ekspozycji duetowej na dwa klarnety basowe i nieco rzadziej wykorzystywane saksofony. Swobodne improwizacje, nieśpieszne, bazujące na jazzowym timingu, skoncentrowane na klarownym brzmieniu instrumentów i artyści sięgający po tzw. techniki rozszerzone ledwie w kilku mniej kluczowych momentach spektaklu. Sporo zadumy, pewnej pokoleniowej refleksji i po prostu ładnych dźwięków.

Trzy pierwsze improwizacje trwają po kilkanaście minut, być może są odrobinę przegadane, ale dzięki temu ich klimat pozostaje z nami na dłużej. Z kolei dwie końcowe, to łącznie ledwie siedem minut z sekundami. Pierwsza, trzecia i czwarta improwizacja, to dialog dwóch klarnetów basowych. Garść półsłówek, ale i morze długich, niemal dronowych ekspozycji. Spokój, melodia, rodzaj egzystencjalnej refleksji. Czasami akcja przypomina dwa leniwe słonie opalające się w słońcu, innym razem artyści brną na nisko ugiętych kolach przez gęste zarośla. W drugiej z klarnetowych opowieści pojawia się więcej nerwowych ruchów, trochę preparowanych fraz, ale i urokliwa, zwiewna taneczność. Puenta tej historii jest jednak mroczna, na poły kameralna. W ostatniej z klarnetowych części narracja zdaje się być wyjątkowo spokojna, a muzycy zrelaksowani. W trakcie drugiego utworu na płycie muzycy korzystają z saksofonów. Poruszają się dość żwawo, nie szczędząc nam kąśliwych uśmiechów i interakcji godnych miana free jazzowych. Finałowa koda trwa niewiele ponad dwie minuty i dla odmiany stanowi rozmowę klarnetu basowego z saksofonem. Tu tempo wydaje się być dość dziarskie, a miny artystów dalece roześmiane.

 


Malwina Kołodziejczyk & Sebastian Mac Wanderlust (Scatter Archive, DL 2023)

Quality Studio, Warszawa, październik 2022: Malwina Kołodziejczyk – saksofon, elektronika oraz Sebastian Mac – gitara elektryczna. Siedem improwizacji, 33 minuty.

Improwizowane spotkanie artystów związanych m.in. z Cracow Improvisers Orchestra zaczyna się w sposób bardziej niż intrygujący. Preparowany saksofon wspierany przez elektronikę i gitara swobodnie tańcząca na pick-up’ach tworzą narrację bogatą w dźwiękowe niespodzianki, nie stroniącą od medytacji budowanej powtarzanymi frazami instrumentu strunowego. W kolejnej odsłonie po stronie gitarzysty pojawiają się akcenty percussion, z kolei saksofonistka pogłębia swoje preparacje, znajdując w przestrzeni ustnika miejsce na dźwięki gardłowe. Opowieść płynie tu wysokim wzgórzem, a gitara szuka oparcia w rytmie.

Trzecia historia rodzi się w chmurze szumów, szmerów, dźwięków równie hydraulicznych, jak mechanicznych. Pracują saksofonowe dysze, skwierczą gitarowe przetworniki. Nagle w połowie improwizacji dostajemy się w smugę czystych fraz obu instrumentalistów, a opowieść zdecydowanie obiera kierunek na jazz! W kolejnych utworach artyści serwują nam intrygujące otwarcia, po czym, głównie z woli gitarzysty, przenoszą nas w obszar szeroko pojętego, improwizowanego jazzu. Piąty utwór przypomina piosenkę z tekstem, choć bez śpiewu, a kolejny, niespełna minutowy, zdaje się być pełnokrwistą eksplozją fire music. Spory dysonans niesie pieśń zamknięcia. Tu gitarowe sekwencje zostają skonfrontowane z rytmiczną, ale dość inwazyjną elektroniką. Jedynym ratunkiem dla gitarzysty staje się tedy … podsycona synkopą repetycja.



 

An-hoer Sepr.online.works (Kolokpo Records, LP 2023)

Gdańsk, czas nieznany: An-hoer (Wojciech Unterschuetz, Piotr Bratoszewski – wszelkie dźwięki elektroniczne, zapewne także głosy) oraz goście: Paweł Szamburski – bęben (A1), Adam Wika - akordeon, slide bass (A2), Piotr Żakowiecki - wokal (A2), Maria Bagińska - wokal (B1). Osiem utworów, 43 minuty.

W ramach kontynuacji wątków krajowych zapraszamy na … słuchowisko radiowe. Bazą muzyczną jest tu elektronika w dalece przyswajalnym, równie mrocznym, jak melodyjnym wydaniu. W jej otoczeniu pojawia się słowo mówione, które zdaje się pełnić rolę istotnego elementu dramaturgicznego. Recytacja w języku ukraińskim (?) oraz cytaty z Ericha Marii Remarque’a i Leszka Szumana, to definitywnie intrygujące punkty zapalne na ośmiotrakowym albumie. Sama ścieżka dźwiękowa raczej na to miano nie zasługuje, przynajmniej z punktu widzenia medium skoncentrowanego na muzyce improwizowanej.

Sam początek obiecuje wiele. Dubowo brzmiący rytm wybijany na akustycznym bębnie udanie prowadzi szczątkowe frazy strunowe, jakby doprawione odrobiną prądu. W drugiej części mamy ów domniemany język ukraiński i dość rozbudowane instrumentarium w postaci basu, akordeonu i syntezatorów. Pierwszą stronę żółtego winyla uzupełnia piosenka z wokalem w łagodnej estetce post-electro oraz długa ekspozycja elektroniczna, której głównym zdaniem jest chyba dotarcie do dwudziestej minuty na stronie. Po przewróceniu krążka na drugą stronę dostajemy się w strefę oddziaływania tekstu Remarque’a, który podany jest kobiecym głosem, a zlustrowany wojennie brzmiącą elektroniką. Kolejna część jest instrumentalna, a jej głównym daniem frazy przypominające piano. Zaraz potem cytat z Życia po śmierci, doposażony niepokojącym, nerwowym backgroundem fonicznym. Album domyka krótka koda w formie szemranego ambientu.



 

Dead Neanderthals Ordo Dracul Demo (Bandcamp’ self-released, Kaseta/DL 2023)

White Noise Studio, Nijmegen, czas nieznany: Otto Kokke – syntezator, Rene Aquarius – perkusja oraz Marlon Wolterink – bas. Dwa utwory, 21 minut.

Słowo się rzekło, zatem na koniec wielkie boom! Nasi konceptualni, meta jazzowi post-punkowcy od pewnego czasu gustują w muzykowaniu z udziałem gościa. Tym razem w tej roli ich … stały producent, który w rękach dzierży masywną basówkę. Dwie petardy w umiarkowanie szybkim tempie i o umiarkowanie brudnym brzmieniu trwają tu dokładnie po 10 minut i 39 sekund (w kraju Dead Neanderthals nic nie jest pozostawione przypadkowi) i wypełniają dwie strony kasety. Ep-ka w pliku jak zawsze udostępniona została w ostatni dzień roku za darmo, a za wspomnianą kasetę trzeba było zapłacić pół euro (czas przeszły dokonany, nakład wyczerpał się niemal natychmiastowo!).

Sytuacja dramaturgiczna jest tu następująca - rockowe metrum cztery na cztery, delikatnie siarczyste brzmienie basu, który też krwawi rockiem i syntezator wyposażony w pewną ulotną, jak zwykle dość czerstwą, falującą melodykę. W połowie utworu następuje krótkie interludium z samotnym syntezatorem. Po restarcie linia basu wydaje się być delikatnie zmodyfikowana, po czym wraca do stanu początkowego. Drugi utwór jest wolniejszy, przypomina melodyjny i nieco … przyspieszony doom metal. Prosta figura rytmiczna basu, równie nieskomplikowany step perkusji i kolejna porcja melodyki syntezowa, tym razem jakby odrobinę bardziej molowa. W dalszej części nasze zasłuchane w jednostajny rytm uszy zdają się słyszeć drobne spowolnienie, może także dramaturgiczne ugięcie kolan. Nagranie kończy się prawdziwą burzą z piorunami i rzęsistą ulewą. To wszystko dzieje się wszakże po całkowitym wygaszeniu strumienia dźwiękowego.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz