Siedemdziesiątkę Johna Butchera obchodzimy już od końcówki lata. Wtedy to, w połowie września, saksofonista spędził trzy pracowite dni w Berlinie. Potem był poznański Spontaneous Music Festival, okraszony czterema setami jubilata, wreszcie przed momentem, w trakcie minionego weekendu, efektowna, choć kameralna trzydniówka w londyńskim Cafe Oto, przypadająca dokładnie w terminie urodzin, które celebrowano odegraniem symbolicznego sto lat w piątek 25 października. Wasz niestrudzony obserwator życia i twórczości jednego z najwybitniejszych twórców freely improvised music był wtedy w Dalston i śpiewał owe chóralne życzenia. Zatem czas na kilka słów o tym, co tam się ostatecznie wydarzyło i kto z kim owe urodzinowe toasty wznosił pięknymi dźwiękami przez trzy kolejne wieczory.
Czwartkowy koncert wypełniły dwa duety jubilata – pierwszy z
Rhodrim Daviesem na harfie i
elektronicznym oprzyrządowaniu, drugi z pianistką Sophie Agnel. Walijczyk grywa z Butcherem już od ćwierćwiecza, z
kolei Francuzkę raczej winniśmy sytuować w roli okazjonalnych współpracowników
saksofonisty. Oba sety wypadły wyśmienicie, jeśli wierzyć zdaniu przyjaciół
obecnych na koncercie, albowiem niżej podpisany do Londynu wyruszył dopiero
kolejnego poranka.
A zatem w piątek, już w ramach stuprocentowej obecności w
Cafe Oto, kolejne trzy sety (choć dwa pierwsze nieprzedzielone stosowną przerwą)
przepłynęły przez moje receptory słuchu i wzroku silnym strumieniem emocji, i …
co zupełnie nie dziwi, pozostawiły wieczne, niezatarte wspomnienia. Butcher rozpoczął
od solowego występu na saksofonie tenorowym. W trakcie kilkunastominutowego seta
skupiony był na brzmieniu i poszukiwaniu efektownych strzępów melodii, a sam
występ sprawiał wrażenie świetnie zorganizowanej rozgrzewki przed tym, co miało
wydarzyć się tuż potem. Po kilkudziesięciosekundowej przerwie na scenie pojawił
się kolejny wieloletni partner Johna, amerykański perkusista i perkusjonalista Gino Robair. Obaj artyści korzystali w
trakcie ponad półgodzinnego setu z analogowej elektroniki, dzięki czemu
akustyczny sound ich podstawowego instrumentarium
zyskał mroczną, syntetyczną poświatę. Robair tryskał energią, gdyby to tylko
było możliwe, wraz z tonującym jego temperament partnerem odleciałby w kosmos. Butcher
w trakcie seta częściej korzystał z saksofonu sopranowego. Bywało, że generował
nim dźwięki nie dotykając ustnika. Wszakże najbardziej efektowny był sam finał,
gdy John (już na tenorze) i Gino zbudowali gęste, nisko osadzone,
post-akustyczne drony.
Ostatni piątkowy set zbudowany został przez kwartet, który –
mimo, iż jego twórcy pracowali ze sobą wcześniej w różnych konfiguracjach
personalnych – bez wątpienia stanowił formację skleconą ad hoc. Do jubilata dołączyli - muzykująca z nim dzień wcześniej
Sophie Agnel, skrzypaczka Angharad
Davies (siostra występującego także wtedy Rhodriego) oraz perkusista Mark Sanders. Narracja jakże swobodnie
improwizującego kwartetu przypominała wzburzony ocean, który jednak raz za
razem uspakajał się i emanował wyjątkową urodą stuprocentowo akustycznych
interakcji. Opowieść rozrastała się i efektownie gasła (najwcześniej na barkach
skrzypaczki), nabierała kameralnej zadumy, by za moment wpaść w spazm
błyskotliwych akcji zaczepnych.
Jak to bywa w przypadku wybitnych osobistości, także świata pozamuzycznego, okrągłe urodziny, to nie tylko powód do świętowania, ale także okazja do budowania czegoś nowego, czy wręcz rzucania sobie ambitnych wyzwań artystycznych. Wspólne, duetowe improwizowanie z francuską wokalistką i klarnecistką Isabelle Duthoit, to dla Johna Butchera nowa sytuacja sceniczna. Jak sam stwierdził przed koncertem, spotkali się do tej pory tylko raz w ramach jego dużego składu +13, w trakcie koncertu, który miał miejsce trzy lata temu. Francuzka jest rzecz jasna świetnie znaną postacią europejskiej muzyki improwizowanej, znamy ją z kilku naprawdę znakomitych płyt, ale kto nie widział jej na żywo, ten nie wie, z jak niebywałą artystką mamy do czynienia. Z jednej strony możliwości wokalne, szerokie spektrum akcji, zmysł dramaturgiczny, zdaje się, że także żelazne struny głosowe, z drugiej przebogata mimika, bez wątpienia talent aktorski, do tego niezaprzeczalny wdzięk i niebywały temperament. Isabelle wyniosła Cafe Oto na najwyższe szczeble nieba, fantastycznie kooperowała z saksofonami jubilata, a nawet sprawiała, iż ten ostatni wznosić się musiał na szczyty swojej kreatywności (co zresztą jest dla niego sytuacją całkowicie naturalną), by nie tylko zwinnie podążać za Isabelle, ale także stwarzać nowe sytuacje dramaturgiczne. Innymi słowy – genialny, niespełna 40-minutowy set.
Po kilkunastominutowej przerwie Butcher wrócił na scenę ze
swoimi stałymi współpracownikami – pianistą i elektronikiem Patem Thomasem oraz perkusistą Ståle Liavikiem Solbergiem. Panowie
mają w dorobku dwie płyty, które – jak się okazuje – są zapisem ich jedynych
koncertów w tym składzie. Zatem na urodzinowym przyjęciu Johna zagrali ze sobą po
raz … trzeci w życiu. Muzycy zaprezentowali zgrabny, odrobinę stonowany set,
który po trzęsieniu ziemi, jakie miało miejsce na początku tego dnia, zdał się być
przewrotną formą … relaksacji. Thomas operował wyłącznie dość delikatnymi dźwiękami
syntetycznymi (de facto generowanymi dwoma
niewielkimi, okablowanymi tabletami), Solberg czynił jak zawsze swoją
perfekcyjną doskonałość filigranowego post-drummingu,
Butcher zaś pozostawał w roli inspiratora, demiurga, która wsłuchuje się w
akcje partnerów, będąc na scenie delikatnie wycofanym. Być może była to chwila
oddechu po szaleństwach z Isabelle i … przed ich kolejną porcją.
Finał soboty, czyli zakończenie urodzin, to kolejny na
imprezie kwartet ad hoc, który
kompilował całą czwórkę muzyków, jaka tego dnia zameldowała się w Cafe Oto. Thomas tym razem sięgnął po brzmienie
fortepianu (zarówno inside piano, jak
i wprost z klawiatury), Solberg
postawił na jeszcze większą molekularność przekazu dźwiękowego, a środek sceny
należał do Duthoit i Butchera, którzy zachwycili nas kilkadziesiąt
minut wcześniej. John w tradycyjnej sekwencji tenor-sopran-tenor, Isabelle poza
głosem, także klarnet. Ten spektakl można by w zasadzie skwitować tymi samymi
komplementami, jakimi obdarzyliśmy duetowy performance Anglika i Francuzki. Duthoit
rządziła na scenie, na klarnecie
wchodziła w post-melodyjne dialogi z Butcherem, permanentnie inspirowała
parterów, ci zaś reagowali wprost wspaniale, czyniąc ów występ kolejnym złotym
momentem wspaniałych urodzin Johna. Uff…
See you next time Dear
John! Cafe Oto, happy to be here again!
Zdjęcia własne, bez praw autorskich: John (1), Angharad i
John (2), Isabelle i John (3).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz