piątek, 28 listopada 2025

Das B in Love!


Kwartet Das B tworzą artyści, których cenimy niezwykle i nad których nagraniami, niezależnie od konfiguracji osobowej, pochylamy się z należytą starannością. Libańczyk Mazen Kerbaj, Niemka Magda Mayas i dwóch Australijczyków – Tony Buck i Mike Majkowski ujawniają się nam w czteroosobowym składzie bodaj po raz drugi. Tym razem sugerują tytułem, a także zapisem w albumowych credits, iż inspiracją dla nowego nagrania był pomnik jazzu, czyli A Love Supreme Johna Coltrane’a. Cytując ideę w szczegółach: Czerpiąc inspirację ze strukturalnych i dynamicznych elementów klasycznego albumu (…)  Das B całkowicie przeprojektowuje muzykę, a przy okazji skrupulatnie podważa pojęcie hołdu lub śpiewnika.

Miłośników talentów każdego z tych muzyków uspakajamy. Das B nie gra jazzu, nadal bazuje na swobodnej improwizacji (tu zapewne odrobinę predefiniowanej), a tytułowa Love, to być może przejaw ich miłości do oryginału. Jakkolwiek by tego faktu nie interpretować, ten 32-minutowy album wart jest każdej swojej sekundy, każdego zadęcia, szarpnięcia za struny, tudzież uderzenia w powierzchnię płaską. Doskonałe nagranie, co postaramy się za moment udokumentować słowami.

  


Love podzielona została na cztery części, przy czym ta trzecia jest najdłuższa i jako jedyna przekracza dziesięć minut. Na starcie pracuje kontrabasowy smyczek, ale muzyk nie unika także subtelnego szarpania za struny. Perkusista najpierw sprawdza sprężystość talerzy, delikatnie rezonuje, a potem inicjuje wątek rytmiczny, któremu będzie wierny niemal przez całe nagranie. Z trębackich wentyli, tudzież ekstremalnie wyciszonego piana wydobywają się tajemnicze dźwięki, które zdają się tworzyć rodzaj ambientowej powłoki, upstrzonej dętymi frazami, którym bliżej do brzmienia fletu niż trąbki. Całość, niesiona pozornie delikatnym strumieniem, nabiera nerwowości i zaczyna zadawać pytania, nie licząc na jakiekolwiek odpowiedzi. Pod koniec tej części dramatu trąbka frazuje już po swojemu, klecąc mantrę smutku i bólu.

Drugą odsłonę inicjuje repetująca struna kontrabasu, trąbka nuci coś pokrętnie melodyjnego, a piano płynie wprost z bardzo matowo i nisko brzmiącej klawiatury. Ze strony drummera zostaje bez zbędnej zwłoki zawiązany wątek rytmiczny. Narracja bazuje teraz na przewrotnym dysonansie. Akcja perkusisty nosi znamiona dość dynamicznej, frazy pozostałych muzyków płyną dużo spokojniejszymi strumieniami. W międzyczasie słyszymy także dźwięki inside piano.

Trzecia opowieść dokłada do wizerunki Miłości kolejne nowe tajemnice. Słyszymy rytmiczne uderzenia, które być może pochodzą wprost z fortepianowych strun, być może są jednak dziełem czarnoksiężnika z trąbką. Kontrabas drży, a potem nie bez udziału smyczka rytmicznie dygocze. Docierają do nas frazy z klawiatury piana, a perkusista, jakże by inaczej, aranżuje kolejny motyw rytmiczny. Jakby się spieszył, jakby czekał na niego ostatni tego wieczoru pociąg do domu. W drugiej fazie utworu już wiemy, że początkowe akcje percussion pochodziły od gruźlika trębacza. Gdy wybija ósma minuta najdłuższej opowieści, narracja gaśnie wprost na gryfie kontrabasu. Muzyk przez kolejne trzy minuty delikatnie szarpie za strunę i smaga ją minimalistycznie smyczkiem.

Końcowa narracja zdaje się stać w miejscu, kłębiąc się w sobie. Pozbawiona jest typowego dla poprzednich części rytmu. Trąbka kipi tajemniczą psychodelią, talerze, werbel i tomy drżą z zimna, od strony piana dochodzi jakiś tajemniczy śpiew, a smyczek kontrabasu rysuje niekończące się pętle. Mroczny rytuał Miłości dokonuje się na naszych oczach i w naszych uszach.

 

Das B Love (Thanatosis, CD/LP 2025). Mazen Kerbaj – trąbka, Magda Mayas – piano, Mike Majkowski – kontrabas oraz Tony Buck – perkusja. Nagrane w Brief Sand Studios, Berlin, październik 2022. Cztery utwory, 32 minuty.

 


wtorek, 25 listopada 2025

The Portuguese taste makes the world go round: Amado! Vicente! dos Reis! Almeida! Costa! Lencastre! Svayam! Ontstopper Kollektief!


Listopadowa zbiorówka recenzji zdominowana została tym razem przez artystów portugalskich. Przed nami osiem świeżych (lub prawie świeżych) albumów z wielobarwną muzyką improwizowaną, w których kluczową rolę ogrywają przedstawiciele zachodniej części Półwyspu Iberyjskiego.

Nie zabraknie w zestawie legend gatunku z całego świata, a także naszych przyjaciół z Katalonii. Kilka nagrań zarejestrowano poza Portugalią, a wydawcą jednej z płyt jest austriacka oficyna. Ale, tak czy inaczej, listopadowym zestawem świeżynek rządzą Portugalczycy. Podkreślmy także, iż na Trybunie debiutuje nowy portugalski label Tutmonda, prowadzony przez perkusistę (de facto multiinstrumentalistę) João Svayama, który onegdaj używał także nazwiska Sousa.

So, Welcome to heaven and hell of Portuguese improvised music!

 


Rodrigo Amado, Alexander von Schlippenbach, Ingebrigt Håker Flaten & Gerry Hemingway Further Beyond (Trost Records, CD 2025)

Bimhuis, Amsterdam, kwiecień 2023: Rodrigo Amado – saksofon tenorowy, Alexander Von Schlippenbach – fortepian, Ingebrigt Håker Flaten – kontrabas oraz Gerry Hemingway – perkusja, głos. Trzy utwory, 52 minuty.

Naszą portugalską przygodę zaczynamy od kwartetu The Bridge powołanego do życia przez Rodrigo Amado kilka lat temu. Jego pierwsza płyta została nagrana w Warszawie, ta obecna, pół roku później w Amsterdamie. Stylistyczny anturaż formacji złożonej z czterech wybitnych instrumentalistów oznacza tu zarówno krwisty, emocjonalny free jazz, jak i definitywnie swingujące spacery po obrzeżach szeroko rozumianego idiomu gatunku.

Koncert składa się z dwóch wielominutowych improwizacji i kilkuminutowego encore. Kolektywne, swingujące otwarcie jest tu pretekstem do free jazzowego spiętrzenia, a potem rozwinięcia odrobinę mniej kompulsywnego, często sprowadzającego się do efektownej, niekiedy post-bluesowej ekspozycji tria bez instrumentu dętego. Tym, który ani na moment nie schodzi ze sceny jest tu bowiem starszy o pokolenie od pozostałych legendarny pianista. Druga improwizacja trwa prawie dwa kwadranse. Inicjuje ją i finalizuje balladowy duet piana i saksofonu. W tak zwanym międzyczasie mocne zmiany daje jak zawsze doskonały w formule mięsistego free jazzu tenorzysta, dużo dokłada równie dynamiczny pianista, nieco mniej, skoncentrowani na akompaniamencie kontrabasista i perkusista. Ta ostatnia dwójka najsilniej odciska swoje piętno w spokojniejszym interludium, gdy ten pierwszy sięga po smyczek, a drugi kleci drobną wokalizę. Koncertowy bis ponownie przypomina, jak silnie muzyka The Bridge osadzona jest w swingującej tradycji – od melodyjnego, łagodnego otwarcia, przez drobne spiętrzenie, po duetowe zakończenie znów od Alexa i Rodrigo.

 


Luís Vicente, John Dikeman, William Parker & Hamid Drake No Kings! (JACC Records, CD 2025)

Bimhuis, Amsterdam, lipiec 2022: Luís Vicente – trąbka, bamboo flute, bells, John Dikeman – saksofon tenorowy, William Parker – kontrabas, gimbri, gralla, wooden flutes oraz Hamid Drake – perkusja, instrumenty perkusyjne, głos. Jeden utwór, 68 minut.

To kolejna ze spektakularnych grup, jakie zawiązano na scenie free jazz/ free impro w ostatnich latach. Vicente w towarzystwie trzech Amerykanów pojawia się po raz drugi w wymiarze fonograficznym i proponuje koncert ze słynnego klubu Bimhuis, który wypalony został na kompaktowym dysku w jednym traku, choć de facto składa się z seta zasadniczego i prawie dziesięciominutowego encore. Na froncie dętym nagranie skrzy się mocą free jazu, pachnie melodyjnym Aylerem i nade wszystko bazuje na świetnej kooperacji trębacza i saksofonisty. Mniej entuzjazmu budzi gra amerykańskich legend gatunku, które zdają się powtarzać klisze, jakie znamy z wielu ich płyt.

Kameralny początek koncertu podany jest zmysłowym unisono, ale na etapie rozwinięcia nagranie zdominowane jest przez zrównoważony emocjonalnie, soczysty free jazz, z Dikemanem, który daje kwartetowi najwięcej ognia. Na szczególną uwagę zasługują dwa fragmenty - ten w okolicach 25 minuty i finałowy, tuż po 50 minucie. Druga część koncertu, to także wielominutowe eskapady z posmakiem ethno, w trakcie których Vicente i Parker sięgają po mniej typowe instrumenty. Opowieść dzieli się wtedy na tria i duety, ale nawet słynny bęben obręczowy Drake’a nie podnosi temperatury nagrania. Wyraźnie brakuje emocji, podobnie jak w trakcie bisu, który w przeważającej części jest balladą graną przez kontrabasistę i trębacza.

 


Luís Vicente Live in Coimbra (Combustão Lenta Records)

Museu Nacional Machado de Castro, Coimbra, październik 2020: Luís Vicente – trąbka. Pięć utworów, 35 minut.

Na dużo więcej ciepłych słów zasługuje lizboński trębacz z powodu nowej (też drugiej) płyty solowej. Pozostawiony samotnie w dużej przestrzeni koncertowej z naturalnym pogłosem, wyposażony jedynie w trąbkę i niepodważalną umiejętność budowania dramaturgii. Ta ostatnia przywara trzyma nas przy tym spektaklu bez chwili wytchnienia.

Trąbka Luisa oddycha, wypuszcza suche powietrze, drży i bulgocze, czasami śpiewa smutno zawodząc tęsknym tembrem saudade. Innym razem skowycze i prycha, albo nabiera zaskakująco etnicznego brzmienia, przypominając … góralskie piszczałki. W trzeciej części flow trębacza płynie szerokim strumieniem akustycznego ambientu, jakby pogłos stawał się tu drugim, jakże naturalnymi instrumentem. Klimat robi się na moment odrobinę oniryczny, ale po chwili jest już bardziej zabawnie, bo Vicente intonuje hymn ku chwale. Nim koncert wejdzie w fazę finałową muzyk kreuje jeszcze chmurę efektownych szumów. Ostatnia pieśń ma definitywnie pożegnalny, rzewny charakter, ale też drży pełną skalą pojedynczej frazy.

 


Luís Vicente & Vasco Trilla Ghost Strata (Cipsela Records, CD 2025)

Underpool Studio, Esplugues de LLobregat, Barcelona, maj 2023: Luis Vicente – trąbka, and Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Pięć utworów, 41 minut.

To bodaj trzecie spotkanie tych muzyków w duetowym formacie udokumentowane na płycie. I znów znacząco inne od poprzednich. Szczególnie ze strony Trilli, który swój estetyczny idiom no drumming percussion wynosi tu na kolejny poziom artystycznego wtajemniczenia. Buduje nie tylko wielowymiarowe, dronowe ekspozycje, ale zasila je bliżej nieokreślonymi, elektroakustycznymi plamami dźwiękowymi, które brzmią niczym analogowy amplifikator. Swoje, szczególnie w zakresie technik rozszerzonych, dokłada tu pozostający w wyśmienitej formie trębacz. Nie da się ukryć, że Ghost Strata, to album wyśmienity.

Już na starcie Trilla włącza ów generator fonicznych zaskoczeń, budując tłustą flautę, na której mości się wysoko zawieszona trąbka Vicente. Ten pierwszy jest dominatorem, ten drugi pozostaje w stylowej defensywie pięknych preparacji. Druga odsłona jest spokojniejsza, odrobinę oniryczna, z paletą rezonujących fraz, podsycona wszakże pewną rytmiką, za którą odpowiada każdy z muzyków. W trzeciej części trębackie wentyle hałasują, a na werblu do akcji wkracza armia wibrujących przedmiotów niekoniecznie muzycznego pochodzenia. Vasco jest tu wielką orkiestrą, Luis samozwańczym wichrzycielem. Czwarta improwizacja to kolejne nowe elementy i nikt już nie wie, kto teraz odpowiada za dany dźwięk. Dronowa ekspozycja nabiera post-industrialnego posmaku, ale jednocześnie wydaje się etniczna, frywolna, niesiona wysokim brzmieniem czegoś na kształt piszczałki. Finałowa opowieść, to akustyczny dark ambient, który przekształca się w kompulsywny dygot. Znów narracja jest bardzo głośna i jednocześnie ulotna, jakże daleka od tradycyjnego świata dźwięków.

 


Marcelo dos Reis & Gonçalo Almeida Sideralis (Cipsela Records, CD 2025)

Semente Atelier, Coimbra, marzec 2025: Gonçalo Almeida – kontrabas oraz Marcelo dos Reis - nylon string guitar. Cztery utwory, 44 minuty.

Kilka tygodni temu słuchaliśmy tych artystów improwizujących w trio do evergreenów Monka. Płyta nam się podobała, ale zatęskniliśmy do ich spotkania w formule swobodnie improwizowanej. No to mamy! Kontrabas i gitara akustyczna, cztery rozbudowane improwizacje (dwie pierwsze kilkunastominutowe) i moc jedynie udanych wrażeń.

Spokojnie szarpane struny, delikatne echo, drżące rozkołysanie z dźwiękami subtelnie preparowanymi, to atrybuty otwarcia. To rodzaj kameralnej medytacji, która tylko okazjonalnie nabiera mięsistości. Pierwsza improwizacja zwieńczona zostaje jakże udaną próbą wzajemnej imitacji. Druga historia, to pajęczyna subtelnych interakcji, szytych drobnymi frazami. Muzycy znów dobrze dawkują tempo i emocje. Szczególnie udanie w momencie, gdy Almeida sięga po nisko zawieszony smyczek, a dos Reis szybciej przebiera palcami po nylonowych strunach. W trzeciej improwizacji muzycy zdają się pozostawać na dnie pudeł rezonansowych swoich instrumentów. Flow bogacony jest dużą ilością akcentów perkusjonalnych, ale chyba odrobinę zbyt wystudzony. Tę ambiwalencję z gracją rekompensuje ostatnia opowieść szyta niemal klasycznymi metodami. Gitara przypomina nam, że jest niejako stworzona do estetyki flamenco, a kontrabasowy smyczek sytuuje się całkiem blisko sztuki post-barokowej.

 


Hugo Costa, Clara Lai, Alex Reviriego & Vasco Trilla Yellow Belle (Self-released, CD 2025)

Underpool Studio, Esplugues de LLobregat, Barcelona, grudzień 2024: Hugo Costa – saksofon altowy, Clara Lai – fortepian, Àlex Reviriego – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Sześć utworów, 42 minuty.

Czas na iberyjską supergrupę! Portugalczyk z Rotterdamu i troje zacnych obywateli katalońskich tworzy tu mieszankę definitywnie wybuchową. Nagranie nie epatuje jednak typową dla free jazzu czerstwością, nie eksponuje emocji, nad którymi nie sposób zapanować. Wręcz przeciwnie, improwizacje kwartetu koncentrują się raczej na kameralnych interakcjach, a muzycy świetnie czują się z nosem przy instrumencie, doskonale balansują między czystymi, wyrazistymi frazami, a tymi jakże głęboko i pięknie preparowanymi.

Pierwsza improwizacja jest umiarkowanie dynamiczna i bazuje na open jazzowych rozwiązaniach. W podobnym klimacie utrzymana jest także czwarta opowieść. Ale już pod koniec pierwszej, a także w trakcie drugiej, wielominutowej narracji muzycy nabierają chamber taste i cedzą nam raz za razem piękne, preparowane dźwięki - zarówno inside piano, jak i te smyczkowe, a tym bardziej perkusjonalne. Sam saksofonista zdaje się tu stać na straży bardziej jazzowego porządku. W trzeciej części albumu dominują subtelne drony, w piątej z kolei muzycy z drobnych, rwanych fraz tworzą intrygującą, zwinną i zaskakująco dynamiczną opowieść. Finałowa improwizacja zbudowana jest na pewnym dysonansie. Gdy pianistka i drummer grają czystymi frazami, w tubie altu i na gryfie kontrabasu dzieją się preparowane wspaniałości. Na końcowej prostej kontrabasowe pizzicato, podsycane melodią altu, doprowadza nagranie do szczęśliwego zakończenia.

 


João Svayam, José Lencastre & Francisco Morato Inner Mountains (Tutmonda, DL 2024)

Czas i miejsce nagrania nieznane: João Svayam - perkusja, djembe, romanina tilinca, José Lencastre – saksofon tenorowy i altowy oraz Francisco Morato – bas elektryczny. Osiem utworów, 42 minuty.

João Svayam jest stałym drummerem tria Uivo Zebra, które znamy z krajowych bocianich płyt, lubującym się w improwizacjach nasączonych post-jazzowym fussion i nutą soczystej psychodelii. Nie inaczej jest w przypadku tego tria. Tu wątek jazzowy saksofonisty jest smakowicie skorelowany z oryginalnie frazującym basistą elektrycznym i wielowymiarowym perkusistą wspomaganym szczyptą tajemniczych, nie do końca akustycznych dźwięków. A całość brzmi intrygująco matowo, jakby nagrania powstały we wczesnych latach 70. ubiegłego stulecia.

Pierwszy utwór ma ujmująco żwawe tempo, a bazuje na szorstkiej linii melodycznej saksofonu i silnie z nim pożenionego basu. Szczególnie udane jest zakończenie, gdy na mantrycznym rytmie rysuje się obła plama mrocznego ambientu. Drugi utwór także ma dobrze zarysowaną bazę rytmiczną, opartą na silnie sfuzzowanym basie. Zewsząd sączy się soczysta psychodelia, dopełniona tajemniczą, nieakustyczną pożogą. W kolejnej części obok ambientowego intro pojawia się głos z tekstem. Tu basista jest raczej gościem, ale to chyba on odpowiada za syntetycznie brzmiącą kodę. Czwartą opowieść zdobi introdukcja saksofonu, piątą flety i rytualne percussion, z kolei szóstą klasycznie frazujące duo sax & drums. W siódmej części na moment zaglądamy do Afryki, by zwieńczyć album duetową ekspozycją basu pełnego brzmieniowych drobiazgów i stłumionego, ale melodyjnego saksofonu.

 


Ontstopper Kollektief Unblocking (Tutmonda, DL 2025)

Czas i miejsce nagrania nieznane: Adam Jasieniuk – saksofon altowy, Arian Sandrayi – skrzypce, Daan Vanreybrouck – banjo, Finn Goegebeur – gitara elektryczna, piano, Francisco Morato – kompozycja, dyrygentura, Ilona Vertriest – głos, José Brandão – piano, klarnet, kompozycja, dyrygentura, Leander Vertriest - piano, snare drum, saksofon sopranowy i altowy, Loïs Pluymers – saksofon altowy, Simon Cuypers – saksofon tenorowy oraz Vadim Bakker - didgeridoo, instrumenty perkusyjne. Osiem utworów, 70 minut.

Na koniec portugalskiej zbiorówki pozostawiamy prawdziwą perełkę. Album powstał w istotnej kooperacji z artystami z Belgii, ale w wymiarze sprawczym jest nade wszystko dziełem dwóch Portugalczyków, którzy dzierżą miano kompozytorów i dyrygentów orkiestry złożonej w sumie z jedenastu muzyków. W warstwie instrumentalnej okazjonalnie mamy tu aż sześć dęciaków, niekiedy potrójne piano, kilka strunowców, rozbudowane perkusjonalia (ale nie perkusje) i kobiecy głos. Emocji doświadczamy tu mnóstwo, jakości także, a rozstrzał stylistyczny i gatunkowy bywa imponujący. Osiem utworów ma bardzo zróżnicowaną długość trwania – od niespełna trzyminutowego epizodu do kilkunastominutowych, epickich narracji. Bardzo rekomendujemy!

Otwarcie śmiało możemy uznać za całkiem ogniste, incydentalnie free jazzowe. W drugiej części narracja bazuje na połamanym rytmie, który pachnie na kilometr Braxtonem i jego wspaniała koncepcją Ghost Trance Music. W następnych trzech odsłonach dużo do powiedzenia mają pianiści. Bywają klasycznie usposobieni, bywają też natarczywi na free jazzowy sposób, ale w każdym przypadku inspirują resztę orkiestry do wzmożonych aktywności. W tej części albumu nie brakuje melodii, ale także mroku i klimatu godnego ścieżki dźwiękowej do Rosemary’s Baby. Szósta i siódma odsłona, to anonsowane epickie dramaty. Pierwszy z nich ma nerwowe, nieco histeryczne otwarcie, a potem przeobraża się w kolejny wieczorek taneczny pod auspicjami Braxtona. Nie brakuje kolektywnego gwizdania i teatralnych didaskalii. Z kolei siódma historia kreuje wielowymiarowy rytm, który generuje chyba każdy z muzyków, niezależnie od tego, jaki instrument dzierży w dłoniach, czy ustach. Wreszcie finałowa opowieść, która rozpoczyna swe życie w tumanie kurzu i szmeru, a kończy w aurze onirycznej flauty umierających melodii. Dodajmy, iż w trakcie dwóch ostatnich części tego intrygującego albumu dużo do powiedzenia ma mrocznie frazujące didgeridoo.



piątek, 21 listopada 2025

Camila Nebbia, Gonçalo Almeida & Sylvain Darrifourcq are the Hypomaniacs!


Wspaniała muzyka improwizowana powstaje w każdym zakątku świata, a tym bardziej Europy. Bez zbędnej zwłoki przenosimy się do greckich Thessalonik, na późnozimowy, tudzież wczesnowiosenny Defkaz Take 2 Festival.

Na scenie gotowa do gry jest już trójka naszych dobrych znajomych – argentyńska saksofonistka Camila Nebbia, portugalski kontrabasista Gonçalo Almeida i francuski perkusista Sylvain Darrifourcq. Za dokumentację fonograficzną tego spotkania odpowiada grecki label Defkaz, który przy okazji jest organizatorem całego zdarzenia (tak przynajmniej sugeruje nazwa festiwalu). Zgrzebny nośnik winylowy, ubrany w jakże adekwatny tytuł Hypomaniac, dostarcza nam prawie pięćdziesięciominutową improwizację pociętą na cztery odcinki. So, Welcome! Fire walks with them!

 


Artyści rozpoczynają koncert w klimatach definitywnie free jazzowych. Brzmią masywnie (kontrabas jest tu silnie amplifikowany), mają głębokie zadęcie i nieskończony wachlarz perkusyjnych możliwości. W podobnym nastroju kończą ten szalony koncert napotykając na porcję definitywnie zasłużonych oklasków. Ale to co dzieje się w tak zwanym międzyczasie, mniej więcej od dziesiątej minuty pierwszej, prawie dwudziestominutowej odsłony, do początkowych chwil ostatniej, to już ekstremalna, post-industrialna, dronowa i gęsta od fonii ekspozycja. To dla niej warto się w tym nagraniu zatracić bez reszty. Bez dwóch zdań, Hypomaniac to pewniak na liście najlepszych albumów bieżącego roku!

Gęste, kolektywne otwarcie koncertu ma swoje tempo, dość stabilną dramaturgię, a w jego trakcie muzycy zdają się nabierać stosownej muskulatury. Kontrabas brzmi jak psychodeliczna basówka, perkusja stawia stemple jakości na każdym kroku, a free jazzowy saksofon dopełnia dzieła soczystej, linearnej opowieści. Mniej więcej w okolicach dziesiątej minuty flow nie traci masywności, ale jakby stawał w miejscu. Frazy są szarpane, tłuste, sprzęgające się wzajemnie, samostymulujące, coraz głośniejsze. Saksofon, bas i perkusja zaczynają zlewać się do jednego koryta zastygającej lawy. Każda pętla narracji, każdy dźwięk wydają się teraz coraz bardziej bolesne. Nasilający się, kompulsywny hałas ma tysiące twarzy - wszystko rezonuje, pulsuje, drży, a saksofonowa tuba jęczy umierającą post-melodią. Całość przybiera szaty definitywnie psychodelicznej medytacji, której zakończeniem może być tylko śmierć pod ścianą dźwięku.

W trakcie drugiej części muzycy tylko nieznacznie zdejmują nogę z generatora hałasu. W tubie rezonuje nieco więcej fraz przypominających brzmieniem saksofon. W tle zaczyna pulsować drobny beat, którego źródło pochodzenia trudno precyzyjnie wskazać. Poza podmuchami saksofonu cała reszta fonicznego spektrum dociera do nas z nieokreślonej czasoprzestrzeni. Trudno wskazać, za które dźwięki odpowiada kontrabasista, za które machina perkusyjna. W kolejnej części koncertu kontrabas staje się generatorem psychodelicznych zdarzeń typowych raczej dla noise gitary. Saksofon czyni swoje, mając skutecznie zablokowany wylot tuby, z kolei na akcesoriach perkusyjnych powstają kolejne chmury szumów, szmerów i drobnych ekspozycji, które łapią ochłapy rytmu. Dodajmy, iż wciąż bije jakiś podskórny, tajemniczy beat. Pod koniec tego fragmentu koncertu gęsta narracja ulegać zaczyna systematycznemu rozwarstwianiu. Staje się odrobinę mniej masywna, nawet trochę oniryczna. Ciągle wszystko zgrzyta i drży, ale obłok nadziei zaczyna wyzierać z samego dna improwizacji.

Nagle urwana narracja odradza się pod jurysdykcją czwartego tracku. Sygnał powrotu do free jazzowej estetyki daje saksofonistka. Perkusista skupia się na poszukiwaniu zalążków bardziej linearnej narracji, a gryf kontrabasu skrzypi jak pudło otwieranej po latach trumny w głębokiej krypcie. Z tej magmy zdarzeń w końcu wyłania się flow, który przypomina to, co działo się w pierwszych minutach koncertu. Muzycy wchodzą na prostą wznoszącą, wyposażeni w szorstką melodię, masywny drive kontrabasu i perkusję ustawioną w trybie półgalopu. Finał koncertu, to kolejna ściana, tym razem burzliwych oklasków.

 

Camila Nebbia, Gonçalo Almeida, Sylvain Darrifourcq Hypomaniac (Defkaz Records, LP/DL 2025). Camila Nebbia – saksofon tenorowy, Gonçalo Almeida – kontrabas oraz Sylvain Darrifourcq – perkusja. Nagrane w trakcie Defkaz Take 2 Festival, Thessaloniki, Grecja, marzec 2025. Cztery improwizacje, 48 minut.



 

wtorek, 18 listopada 2025

Keune, Serries & Taylor are Closer and Beyond!


Niemieckiego saksofonistę Stefana Keune’a, belgijskiego gitarzystę Dirka Serriesa i brytyjskiego altowiolinistę Benedicta Taylora znamy doskonale, wysłuchaliśmy miliona płyt z ich udziałem, a każda nowa raduje w dwójnasób. Zwłaszcza, że ta trójka chyba nigdy wcześniej nie grała ze sobą w takiej konfiguracji, a przynajmniej fakt ten nie został udokumentowany fonograficznie.

Trafiamy na zacne łamy wydawnictwa The New Wave Of Jazz, które w tym roku udostępnia nagrania jedynie w formie digitalnej. Wiadomo, że czasy są ciężkie pod każdym adresem na świecie. 

Closer and Beyond, to nagranie studyjne powstałe w najbardziej typowym dla labelu i jego szefa miejscu. Jest bezwzględnie swobodną improwizacją, podzieloną na cztery części, z których ta pierwsza trwa ponad siedemnaście minut, a trzy kolejne są nieco krótsze. Z odsłuchem całości uwiniemy się tuż przed upływem trzech kwadransów.

 


Szmery na gryfach gitary i altówki, mikro zdarzenia na dnie tuby najmniejszego z saksofonów - wszystkie te fonie z miejsca ze sobą interferują tworząc strumień otwarcia, który bez zbędnej zwłoki nabiera kontrolowanej masy. Wystarczy jednak ułamek sekundy, by muzycy wyhamowali i rozpoczęli żmudny proces poszukiwania ciszy. Struny gitary są teraz szorstkie, frazy saksofonu wyjątkowo ulotne, ale na swój sposób dzikie i nieokiełznane, z kolei wyszarpywane spomiędzy strun post-melodie altówki wydają się półpłynne, niekiedy zaczepne. Narracja lubi przybierać formę mikrotonalną, bywa minimalistyczna, czy wręcz redukcjonistyczna, ale też bez trudu wchodzi na falę wznoszącą i rozbłyskuje mocą kolektywnego dźwięku. Co do zasady, w trakcie pierwszej części albumu te drugie sytuacje zaliczyć możemy raczej do incydentalnych. Wraz z upływem czasu na gryfie altówki coraz częściej pojawiają się śladowe porcje melodii. Narracja ma także fazy duetowe, choć trwają one ledwie po kilkadziesiąt sekund. Dopiero w końcowej fazie nagrania muzycy poodnoszą temperaturę improwizacji, wydychają większe porcje powietrza, silniej dociskają struny.

Druga opowieść zaczyna się bardzo dynamicznie, jest głośna, upstrzona brudnymi melodiami, już nie tylko altówki. Po kilku pętlach zaskakująco bezboleśnie zastyga na pojedynczych frazach mniejszego ze strunowców. Narodziny nowego wątku zdają się być wyjątkowo urokliwe, szyte wszakże z umiarem i dramaturgiczną wstrzemięźliwością. Finał tej części płyty pełen jest zdrowych emocji, nasączony wyjątkową śpiewnością, posmakiem post-baroku. Trzecia improwizacja pleciona jest z filigranowych fraz, które obleczone kameralnym wytłumieniem nabierają tajemniczej taneczności. Całość gęstnieje, nabiera melodii, a potem zmysłowo dogasa. Początek ostatniej części, to szmer i drżenie. Mikrozgrzyty, subtelne obtarcia, strzępy melodii - wszystko to po niedługiej chwili łapie dynamikę, czyniąc flow ostrym, nawet drapieżnym. Po osiągnieciu zaplanowanego szczytu, improwizacja cudownie obumiera – gitara repetuje, altówka szumi, sopranino wydaje ostatnie tchnienia. 


Keune, Serries & Taylor Closer and Beyond (New Wave Of Jazz, DL 2025). Stefan Keune – sopranino, saksofon altowy, Dirk Serries - archtop guitar oraz Benedict Taylor – altówka. Nagrane w Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, Belgia, październik 2022. Cztery improwizacje, 44 minuty.



piątek, 14 listopada 2025

The Relative Pitch’ fresh four: Abstract Forest! The Unseen Pact! Tarabita Espiral! Plank 9!


Nowojorski The Relative Pitch Records każdego miesiąca podrzuca soczyste, kompaktowe nowości. Dziś ogarniemy cztery z nich, te mające daty premier ustalone na wrzesień i październik tego roku.

Czas na wątki amerykańskie i latynoamerykańskie, incydentalnie także europejskie - kilka Pań, kilku Panów, moc swobodnej, akustycznej improwizacji, no i jakość na niemal każdym kroku. Dwa tria, duet i solówka – zapraszamy, very welcome!

 


 

Joe Morris, Brad Barrett & Beth Ann Jones Abstract Forest

Dimension Sound Jamaica Plain, Massachusetts, USA, styczeń 2025: Joe Morris – gitara, efekty, Brad Barrett – wiolonczela oraz Beth Ann Jones – kontrabas. Pięć improwizacji, 53 minuty.

Akustyczne trio strunowe (tu z incydentalnymi efektami gitary w jednym utworze), to definitywnie krew muzyki swobodnie improwizowanej. Abstract Forest, to nagranie ze znamienitym gitarzystą umieszczonym na okładce ponad tytułem albumu i nazwiskami kooperantów, ale z pewnością powstałe w demokratycznych okolicznościach. W najdłuższych, kilkunastominutowych improwizacjach odnajdziemy delikatnie przegadane frazy, ale to raczej wyjątki od reguły. Album jako całość, a zwłaszcza ostatnia improwizacja niwelują bowiem te jakże subtelne ambiwalencje.

Otwarcie mieni się wszystkimi odcieniami strunowych dźwięków – od błysku czystej frazy po muł brudnych, szorstkich fonii. Jakby swobodny chamber napotykał na strzępy abstrakcyjnego post-jazzu. Druga odsłona trwa prawie dwadzieścia minut i w jej trakcie muzycy znajdują czas na wszystko – na minimalistyczne otwarcie, wartkie rozwinięcie, zgrabne ekspozycje solowe i melodyjne zakończenie. W trzeciej części pojawiają się gitarowe efekty, a flow bazuje na preparacjach. Całość jest intrygująca, niekiedy dość intensywna, a na koniec znów melodyjna. W czwartej improwizacji czujemy swąd upalonego bluesa. Spokojny start inwokuje nad wyraz dynamiczny, szyty czystymi dźwiękami ciąg dalszy. I wreszcie anonsowany finał płyty – trzy świszczące smyczki wpadają w oniryczny trans, sycą improwizację mnóstwem podprogowych akcji. Opowieść jest intensywna, pełna zdecydowanie niekameralnych emocji.

  


Sofia Borges & Ada Rave The Unseen Pact

Hal5 Studio, Amsterdam, lipiec 2024: Sofia Borges – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz Ada Rave – saksofon tenorowy, sopranino. Siedem improwizacji, 38 minut.

Portugalkę i Argentynkę spotykamy w Amsterdamie. Obie od dawna związane są z europejską sceną muzyki improwizowanej, tą na ogół centralną i zachodnią. Ich holenderskie spotkanie, to swobodny post-jazz, który bazuje na dynamice perkusistki i dobrze kontrolowanej ekspresji saksofonistki. Zawsze na temat, bez chwili przestoju, dobre, smakowite granie uformowane w siedem kilkuminutowych opowieści.

Artystki introdukują każdą opowieść bardzo spokojnie, niekiedy wręcz w leniwym tempie. Chętnie sięgają po zabrudzone frazy, jakby czekały aż wzbudzi się w ich sercach duch kreatywnej intensywności. Bywają na swej drodze dość kameralnie usposobione, rozkołysane, melodyjne jak w trzech pierwszych częściach, bywają też bardziej agresywne, wręcz free jazzowe, jak w czwartej i szóstej opowieści. Z kolei piąta historia szyta jest perkusjonalnymi błyskotkami i długimi oddechami z samego dna saksofonowej tuby. Końcowa improwizacja niesie pożegnalną melodię, która z czasem nabiera intrygującej intensywności. Saksofon zdaje się tu być wyjątkowo zwinny, akcje perkusji definitywnie precyzyjne.

 


Maria Valencia, Matt Moran & Brandon Lopez Tarabita Espiral

IBeam Brooklyn, Nowy Jork, maj 2024: Maria Valencia – saksofon altowy, Bb clarinet, Matt Moran – wibrafon oraz Brandon Lopez – kontrabas, instrumenty perkusyjne. Trzy improwizacje, 46 minut.

Kolumbijską saksofonistkę i klarnecistę odnajdujemy u boku znamienitych postaci free jazzu, nie tylko nowojorskiej sceny, w składzie instrumentalnym dalekim od standardu. W duszach artystów dużo swobody, wręcz improwizacyjnej dezynwoltury, także wiary w moc narracyjnej autokreacji. Efekt końcowy wydaje się wszakże dalece nierówny. Iskrzące jakością momenty przeplatane tu są niespodziewanymi postojami i dramaturgiczną flautą. A w głowach improwizatorów tli się chyba za dużo pomysłów. Nagranie naznaczone jest permanentną zmiennością - brzmienia, sposobu frazowania, tudzież tropów gatunkowych. A jednak słucha się go zaskakująco dobrze.

Pierwsze dwie improwizacje mają długość strony winylowej każda. Tę pierwszą inaugurują szmery z tuby klarnetu, wibrafonowe okruchy i kontrabasowe zabawy z akcentami percussion. Trio bez trudu łapie tu post-jazzowy drive, ale w drodze na narracyjny szczyt wielokrotnie zmienia kierunek, tudzież popada w tajemnicze didaskalia. Narracja balansuje, syci się przeciwieństwami, dramaturgicznymi dysonansami. Druga opowieść wydaje się ciekawsza, choć jeszcze bardziej poszatkowana jest na epizody. Przypomina klasykę swobodnej improwizacji, jaką znamy z garażowych nagrań brytyjskich drugiej połowy lat 60. ubiegłego stulecia. To zarówno istotny komplement, jak i narracyjna wada. Tak czy inaczej, moment, gdy artyści popadają w ewokującą pomysłami medytację wydaje się najlepszym fragmentem albumu. Ten zaś wieńczy ponad ośmiominutowa koda, szyta frazami preparowanymi, dużą porcją akcentów percussion i intrygującym zejściem w otchłań pulsującej ciszy.

  


Berlinde Deman Plank 9

Czas i miejsce akcji nieznane: Berlinde Deman - serpent, głos, efekty.

Na zakończenie jesiennych, nowojorskich nowości album solowy na dęty instrument zwany serpent, głos w formie mglistych wokaliz i analogowe efekty dźwiękowe. Podróż to dalece tajemnicza, osnuta dark ambientową poświatą, tylko pozornie relaksująca.

Pierwsza, najdłuższa ekspozycja, to plejada dętych oddechów, które szukają echa. Ambientowe tło pulsuje, potem zaczyna śpiewać wraz z dęciakiem, a wszystko wydaje się ukryte na dnie oceanu. W kolejnych odsłonach opowieść unosi się ku górze i szuka mniej mrocznych inspiracji. Przybywa akcentów melodyjnych i relaksacyjnych, ale na backgroundzie wciąż czai się coś definitywnie niepokojącego. W trzeciej części odnajdujemy się na post-barokowym koncercie, który z czasem zaczyna pulsować niskimi częstotliwościami i budzić coraz większą trwogę. Szczególny niepokój sieje tu – nie po raz pierwszy na płycie – tajemnicza, mroczna wokaliza. W czwartej części dęte frazy zdają się mieć więcej niż jedną warstwę. Pojawiają się drobne, elektroakustyczne usterki. Serpent płynie długim, śpiewnym strumieniem. Albumowy finisz trwa ledwie dwie minuty, a szyty jest radosnymi, dętymi podmuchami. Delikatnie pulsuje, jak mglisty, blady świt po dość trudnej nocy. Śmiało mógłby stanowić fragment debiutanckiej płyty This Mortal Coil, tej sprzed ponad czterdziestu lat.



środa, 12 listopada 2025

Marcelo dos Reis i Flora na zakończenie międzynarodowego wątku Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Trybuna Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club zapraszają na ostatni regularny, międzynarodowy koncert spontanicznego cyklu. Ta zacna okoliczność nie może odbyć się bez jego wiernej publiczności, nie może się także odbyć bez muzyków z ukochanego, dla wszystkiego co spontaniczne, Półwyspu Iberyjskiego.

W najbliższy piątek 14 listopada zapraszamy na spotkanie z portugalskim triem Flora, któremu dowodzi, i dla którego komponuje (!!!) gitarzysta z pięknej Coimbry – Marcelo dos Reis. Wsparty kontrabasem Miguela Falcão i perkusją Luísa Filipe Silvy, zabierze nas w podróż równie jazzową, jak incydentalnie rockową.

  


Świat wyjątkowo dużo pisze o Florze:

„Nowe, przełamujące granice gatunków kompozycje wyczerpują mocną i muskularną interakcję tego tria… dos Reis prowadzi trio autorytatywną grą na gitarze elektrycznej i sugestywnymi riffami… Dos Reis wie, jak pisać dramatyczne, szczegółowe i pełne napięcia utwory, przypominające historie, które cierpliwie rozwijają się w nieprzewidywalne narracje… Sekcja rytmiczna Falcão i Silvy wzmacnia te dramatyczne utwory swoimi porywającymi, napędzającymi rytmami, które pozwalają dos Reisowi wznosić się coraz wyżej. Obiecujące doświadczenie…” Eyal Hareuveni w Salt & Peanuts

„…portugalski gitarzysta to mistrz… na płycie FLORA dos Reis gra w pełnym, mocnym trio, co jest zarówno zaskakującym ruchem, jak i absolutną ucztą dla ucha”. Paul Acquaro w Free Jazz Blog

„Muzyka Marcelo jednoczy nas i zabiera ze sobą”…Julien Aunos w Citizen Jazz

„To bardzo emocjonalna muzyka pod każdym względem”…Ben Taffijn w Nieuwe Noten

„Wszystko, czego dotknie Marcelo, jest najwyższej jakości”…Andrzej Nowak w Spontaneous Music Tribune

„Jego improwizatorskie umiejętności lśnią w „Flora”, zbiorze sześciu oryginalnych utworów, który stanowi bramę do bogatych muzycznych światów”…w JazzTrail

https://jaccrecords.bandcamp.com/album/flora

 

Spontaneous Live Series Vol. 79, piątek 14 listopada 2025

Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3, godzina 20.00.

Marcelo dos Reis - gitara i kompozycje

Miguel Falcão - kontrabas

Luís Filipe Silva – perkusja

Bilety dostępne przed koncertem: gotówka, albo blik

 

Marcelo dos Reis, Lizbona.

Jest jednym z czołowych przedstawicieli nowego pokolenia europejskich improwizatorów. Wszystkie jego dzieła spotkały się z szerokim uznaniem, a oprócz licznych osiągnięć, był nominowany do nagrody dla jednego z pięciu najlepszych gitarzystów w plebiscycie El Intruso – 8., 9., 10., 14. i 16. dorocznej międzynarodowej plebiscytu krytyków, Muzyk Roku magazynu jazz.pt, a ostatnio został uznany za jednego z najbardziej wpływowych muzyków lat 2010. przez renomowany Free Jazz Blog Collective.

Jego specyficzne podejście do gry na gitarze stawia go w gronie kluczowych postaci portugalskiej sceny muzycznej.

Po dziesiątkach koncertów i wydaniu uznanego debiutanckiego albumu zespołu, gitarzysta, kompozytor i improwizator Marcelo dos Reis prezentuje drugi album swojego tria Flora, „Our Time”, dzieło skupiające się na czasie i jego życiu, zmianach i tym, co ich upływ w nas wywołuje.

„Our Time” żyje nagłością, cięciami i zmianami kierunku, ale zawsze z asertywną i wibrującą energią, która przynosi nam chwile nieskończonego piękna, gdzie spotykają się z razem awangardowy jazz, psychodelia i europejska improwizacja.



wtorek, 11 listopada 2025

Benedict Taylor & Paweł Doskocz welcome to our humble abode!


Swobodna improwizacja na akustyczne instrumenty strunowe, to historia trwale związana z rozwojem wspaniałego gatunku, któremu wybija właśnie sześćdziesiąta rocznica urodzin, a który swe trudne, nieobyczajne życie rozpoczął w Zjednoczonym Królestwie.

Przed nami nagranie, które w ową historię wpisuje się wyśmienicie. Z jednej strony zacny altowiolinista, przedstawiciel rodu wynalazców, z drugiej polski gitarzysta, który akces do europejskiej ligi mistrzów wolnej improwizacji zgłasza permanentnie. Artyści muzykują wspólnie już od kilku lat, a ich pierwsze udokumentowane fonograficznie spotkanie w duecie miało miejsce w poznańskim Dragonie, bo gdzieżby indziej.

 


Pierwsza strona tej kolorowej kasety trwa kwadrans i kilka sekund. Jej początek lepi się z drobnych, rwanych fraz, jakby muzycy sprawdzali plastyczność strun, ich podatność na rozciąganie, zdolność absorbowania mocy, jak płynie spod palców gitarzysty i smyczka altowiolinisty. Ten drugi raz po raz rozsyła mikroślady melodii, ten pierwszy szuka powtarzalnych akcentów, usianych pomiędzy strunami. To koślawy taniec, pełen zaskakująco przyjemnych boleści. Muzycy z każdą sekundą zdają się do siebie zbliżać, ich frazy dotykają się, wchodzą w coraz bardziej intensywne interakcje, przyciągają się z siłą pozaziemskiej grawitacji. Narracja staje się mięsista, koherentna, muzycy puszczają do siebie oko, zaczepiają wzajemnie. W połowie utworu przez moment szukają ciszy, wchodzą w stereofoniczny minimal, łypią okiem po zakamarkach sceny, ale dość szybko zawiązują nowe wątki. Zaczynają skakać sobie do gardeł, napinają mięsnie, jak zapaśnicy na wolnym ringu. Krzyczą na siebie, wkładają w końcową fazę pierwszej improwizacji doprawdy dużo emocji.

W trakcie drugiej opowieści, która trwa dziewiętnaście minut i kilka sekund dzieje się jeszcze więcej dobrego. Na starcie wszystko szumi, potem skrzypi i rzęzi - muzycy polerują gryfy instrumentów, szybko łapią wspólny rytm i adekwatną dynamikę. Tymczasem robią krok w tył, jakby chowali się za teatralną kotarą. Dźwięki stają się matowe, lekko przygłuszone, ale bardziej intensywne. Z czasem ten spacer zaczyna nabierać niemal post-industrialnej intensywności. Słyszymy suwnice włókiennicze, które leniwie dziergają kolejne tkaniny. Niedługo potem, ledwie na kilka chwil gitara i altówka chowają się w mrocznej krypcie, ale ów fakt wcale nie wystudza kipiących w nich emocji. W połowie tej odsłony koncertu istotnie zagęszczają flow i wspinają się na hałaśliwy szczyt. Potem ciężko oddychają i zdają się powracać do fraz, którymi kilkadziesiąt minut wcześniej inicjowali cały spektakl. Tymczasem na gryfie gitary rodzą się coraz bardziej intrygujące i zaskakujące frazy. Altowiolinista na moment skupia się jedynie na powtórzeniach, by nie ograniczać kreatywności gitarzysty. Struny są teraz wyjątkowo rozciągliwe, wytrzymałe na ból, skore do wielkiego poświecenia. Finałowe frazy łapią drobne porcje taneczności, a potem toną w kurzu i szumie. Wokół czuć swąd upalonej sierści.

 

Benedict Taylor & Paweł Doskocz Welcome to our humble abode (Szara Reneta, Taśma Pięćdziesiąta Piąta, 2025). Benedict Taylor – altówka oraz Paweł Doskocz – gitara akustyczna. Nagrane w trakcie Spontaneous Live Series, Dragon Social Club, Poznań, maj 2023. Dwie improwizacje, 34 minuty.



 

piątek, 7 listopada 2025

Discordian Records’ fresh outfit: Live At Penhasco! Rituals Of Modern Decadence! The Advantages Of Extremism!


Dawno nie zaglądaliśmy na bandcampową stronę słynnego barcelońskiego Discordian Records! Definitywnie warto było ponownie wkroczyć do tego uroczego, jakże diabelskiego świata!

Rok bieżący przyniósł dotychczas sześć premier labelu kierowanego przez El Pricto. O jednej pisaliśmy u progu roku, teraz pochylimy się nad trzema, a te dwie ostatnie zostawiamy na jeszcze lepszą okazję.

Przed nami trzy tria z udziałem saksofonów, w tym aż dwukrotnie z naszym ulubionym katalońskim dmuchaczem Albertem Cirerą. Każdorazowo czeka nas porcja soczystej, swobodnej improwizacji, na ogół gęstej od wydarzeń fonicznych, nasączonej dużą ilością prądu i innych tajemniczych elektryczności.

So, welcome to Discordian Home!

 


Dissection Room Live At Penhasco (Discordian Records, DL 2025)

Penhasco, Portugalia, wrzesień 2024: Albert Cirera – saksofon sopranowy i tenorowy, obiekty, Abdul Moimême – gitara elektryczna, obiekty oraz Álvaro Rosso – kontrabas. Jedna improwizacja, 35 minut.

Trio Dissection Room debiutowało fonograficznie kilka lat temu w zacnym portugalskim Creative Sources. Teraz powraca w edycji koncertowej, zarejestrowanej także w tamtejszej części Iberian Peninsula. Jednotrakowy występ przynosi dużo intrygujących, zmiennych w czasie wydarzeń. To kolejna, jakże udana konfrontacja preparowanego saksofonu, gitary elektrycznej o niepowtarzalnym brzmieniu i kontrabasu, który lubi bazować na smyczkowej, nisko osadzonej dramaturgii.

Muzycy na wstępie koncertu formują wspólny, wielowarstwowy dron szorstko brzmiącego saksofonu, gitary, która zdaje się konsumować także zgiełk miasta i wystudzonego smyczka na gryfie kontrabasu. Ta inicjacja przypomina bóle porodowe – bywają gwałtowne, natarczywe, rwane, szarpane, ale też ulotne, migotliwe, rzewne, aż śpiewne. Gitara chętnie sięga po atrybuty post-industral, saksofon broczy w gęstym mule, z kolei kontrabas staje w pozycji chamber. Po upływie kwadransa owe strumienie muzycznej lawy zlewają się w jedno gęste koryto, ale już po kilku minutach opowieść staje się niemal solowym performansem smyczka, któremu towarzyszy jedynie echo poprzedniej eskalacji. Narracja zmienia się teraz z minuty na minutę. Bywa, że przypomina post-jazzowe rozhuśtanie, bywa porcją kameralnych dywagacji z szelestem drobnych preparacji. Po dwudziestej piątej minucie nabiera mrocznych barw, które doposażone są pożegnalnymi melodiami dętymi, ale także dużą nerwowością instrumentów strunowych. Ostatnia prosta niespodziewanie sięga po insygnia free jazzu.

 


Trashed Middle Aged Junksters Rituals Of Modern Decadence (Discordian Records, DL 2025)

Underpool, Barcelona, wrzesień 2024: Albert Cirera – saksofon sopranowy i tenorowy, El Pricto – syntezator modularny oraz Alexis Perepelycia – perkusja, elektroakustyka. Pięć improwizacji, 45 minut.

Przenosimy się do pięknej Barcelony. Tym razem Cirera, znów krwiożerczo preparujący swoje saksofony, spotyka diskordianskiego mistrza El Pricto na syntezatorze modularnym i argentyńskiego drummera o pięknie brzmiącym nazwisku Perepelycia. Nagranie jest gęste niczym guma arabska, nie ma w nim chwili przestoju, trzyma nas w ryzach dramaturgii niczym wąż boa swoją kolejną ofiarę.

Na starcie atakuje nas szorstki, mroczny ambient, drżący, niekiedy migotliwy strumień fonii okraszony jękami z zapchanej tuby saksofonu. Całość przypomina kompulsywny dygot kurzu i brudu. Opowieść ma jednak dynamikę dzięki świetnym, kontrapunktowym akcjom perkusji. Druga część przypomina nerwową balladę szytą drobnymi, rwanymi frazami. Tuba krzyczy, talerze rezonuje, a modularny wydaje się filigranowy, lekki, jakby post-syntetyczny. Kolejne dwie odsłony płyty pokazują dwa oblicza tego tria. Pierwsze jest dynamiczne, ostre, kanciaste, drugie równie nerwowe, skonfudowane, ale lejące się przez ręce niczym pijana nastolatka. Muzycy charczą tu jak stado gruźlików i nie są w stanie zrobić dwóch kroków po kolei. Ostatnia improwizacja trwa prawie siedemnaście minut i to ewidentnie crème de la crème tego szalonego albumu facetów w średnim wieku. Od brudnego, oblepionego czarną mazią free jazzu, przez post-industrialne, mroczne interludia, po końcową flautę saksofonu i modularnego, utrzymywaną przy życiu aktywnym post-drummingiem.

 


Luis Erades/ Yeonathan Shachar/ Juan Pablo Egúsquiza The Advantages Of Extremism (Discordian Records, DL 2025)

Underpool, Barcelona, październik 2024: Luis Erades – saksofon altowy, tenorowy i barytonowy, Yeonathan Shachar – gitara elektryczna oraz Juan Pablo Egúsquiza – kontrabas. Siedem improwizacji, 49 minut.

Pozostajemy w tym samym studiu nagraniowym Barcelony. Skład instrumentalny zbliżony jest do pierwszej z dziś omawianych rejestracji. Estetyka bardzo różnorodna, od kąśliwych strzępów free jazzu, przez szorstki, ale melodyjny post-chamber, po intrygujące eksperymenty, nie bez plam gitarowej psychodelii. Album jest odrobinę nierówny, ale być może dzięki temu jego najlepsze fragmenty definitywnie pozostaną w naszej pamięci.

Pierwsze dwie rozbudowane improwizacje pokazują wyjątkowo szerokie spektrum możliwości brzmieniowych i dramaturgicznych tego tria. Gdy artyści stawiają na moc i determinację, efekt bywa smakowity, gdy szukają oddechu i post-jazzowych grepsów narracja przysiada jak kura na grzędzie. Zdaje się, że ciekawiej bywa tu w najkrótszych, kilkuminutowych epizodach, odpowiednio trzecim i czwartym. Najpierw to dreptający w miejscu, gęsty dron, upstrzony śladami gitarowej psychodelii, potem rodzaj free jazzowej, szorstkiej ballady, która rozbłyska jak piorun na ciemnym niebie. Zaraz po niej trio osiąga lewitujące tempo, a flow zdobi kameralny smutek, szczypta melodii i nie jedyny na tym albumie pokaz wyrafinowanych, saksofonowych preparacji. Album definitywnie największą jakość uzyskuje w finałowej improwizacji. Saksofon charczy teraz jak młot pneumatyczny, a smyczek kontrabasu i gitara frazują wyjątkowo nisko zrywając wielkie płaty mięsa z podłogi. Całość pulsuje złem, lepi się w masywny dron z tajemniczą, elektroakustyczną poświatą.

 

 

 

wtorek, 4 listopada 2025

Sophie Agnel & Mark Sanders play Antlia!


Zapraszamy na pierwsze tegoroczne spotkanie z londyńskim Shrike Records. Okoliczności przyrody wskazują na Sansom Studios, gdzie ponoć zgromadzona jest także publiczność. W roli podmiotów wykonawczych odnajdujemy francuską pianistkę Sophie Agnel i brytyjskiego perkusistę Marka Sandersa.

Artystów znamy doskonale, nasze uszy wchłonęły tysiące wspaniałych albumów z ich udziałem, choć po prawdzie w duecie improwizują chyba po raz pierwszy. Efekt jest oczywiście wyśmienity, a ponieważ nagranie trwa niespełna czterdzieści minut, postarajmy się nie uronić z niego choćby sekundy.

 


Inauguracja spotkania lepi się z drobnych fraz, które z miejsca wchodzą w soczyste interakcje. Pojedyncze uderzenia w klawisze, jednoczesny szelest inside piano i perkusyjna rozgrzewka nastawiona na filigranowe sytuacje. Rodzaj kameralnego suspensu, nasycony sporą porcją emocji i pierwszych preparowanych fonii. Akcja zazębia się, formując potok perkusyjnych zdarzeń, zarówno ze strony drummera, jak i pianistki. Muzycy są skorzy zawiązywać bardziej linearną narrację, ale wcale nie są w tym dziele nadmiernie zdeterminowani. Szukają rytmu, ale spoglądają w niebo, łapią wiatr w żagle, ale lubią trwonić czas na niezobowiązujące dywagacje. Puentą pierwszej odsłony albumu jest feeria subtelnych percussions z obu stron.

Początek drugiej części jest dość nerwowy, choć akcja zdaje się dziać w bezpośredniej bliskości ciszy. Subtelne szorowania powierzchni płaskich, drżących stron i rezonującego pudła fortepianu. Z mroku zaniechania Sophie wychodzi za pomocą klawiatury, na której szuka zagubionych melodii. Mark koncertuje się na zalążkach rytmu. Utwór ma całkiem zaskakujący, dramaturgiczny peak, a zwieńczeniem jest znów pokaz perkusjonalny. Kolejna opowieść rodzi się w mroku szmerów i subtelnych obcierek. Coś rezonuje, coś skwierczy, a z samego dna piana zdaje się dochodzić jakaś tajemnicza wokaliza. Na etapie finalizacji narracja nasączona jest smutną melodyką.

Czwarta opowieść płynie z samego dna, ale ma rozdygotany rytm. Głuche odgłosy perkusji i swąd czarnych klawiszy. Narracja dość szybko wpada jednak wprost w otchłań delikatnych preparacji. Nim utwór skona muzycy zdążą jeszcze wyjść na powierzchnię. Ich nastrój staje się teraz odrobinę nostalgiczny. Końcową improwizację szyją akcjami perkusyjnymi, w tle których mości się jakiś tajemniczy, elektroakustyczny przydźwięk. Znów emocji oddaje tu rozchwiany rytm, który najpierw zagęszcza improwizację , a potem intrygująco rozrzedza. Na ostatniej prostej muzycy wspinają się na drobny szczyt, a potem dogorywają przy melodyjnych dźwiękach klawiatury i kłębach perkusyjnego kurzu.


Sophie Agnel and Mark Sanders Antlia (Shrike Records, CD 2025). Sophie Agnel – fortepian oraz Mark Sanders – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Sansom Studios, Birmingham, kwiecień 2025. Pięć improwizacji, 39 minut.



niedziela, 2 listopada 2025

John Butcher, Florian Stoffner i Chris Corsano w ramach 78.edycji Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Wedle wszelkich znaków na niebie, ziemi i w piekle cykl koncertowy Spontaneous Live Series, odbywający się pod patronatem Trybuny Muzyki Spontanicznej i poznańskiego Dragon Social Club od siedmiu lat, przechodzi wraz z końcem tego roku do historii. I jak to bywa w takich sytuacjach, ostatnie wydarzenia wydają się być szczególnie wartościowe.

Po wspaniałym koncercie legendarnego kwartetu The Electrics, jak miał miejsce kilka dni temu, w najbliższy czwartek 6 listopada do Poznania zawitają John Butcher, Florian Stoffner i Chris Corsano!

 


Z pełną odpowiedzialnością za każde słowo zapraszamy na koncert niezwykły. Na scenie Małego Domu Kultury rzeczonego Dragon Social Club pojawi się trzech wybitnych improwizatorów, z których żaden nie wymaga jakichkolwiek rekomendacji. Brytyjski saksofonista wraca do Poznania po roku, szwajcarski gitarzysta po dwóch, a amerykański drummer po tak długim czasie, że nikt do końca nie pamięta, kiedy grał w Poznaniu poprzednio.

Jako trio muzykują już kilka lat i mają w dorobku dwa albumy – pierwszy nagrany w Szwajcarii, drugi w Niemczech. Teraz, w ten dokładnie dzień w Dragonie, nagrywać będą swój trzeci album. Nie można tego faktu przegapić!

Dodajmy, iż dzień później to wspaniałe trio uświetni kolejną edycję łódzkiego Festiwalu Musica Privata.

 

Spontaneous Live Series, Vol. 78

Dragon Social Club, Poznań, 6 listopada 2025, godz. 20.00

Florian Stoffner, gitara

John Butcher, saksofon sopranowy/tenorowy

Chris Corsano, perkusja.

Bilety dostępne przed koncertem – gotówka albo blik.

 

„Quiet Is The New Loud”, to album Kings of Convenience z 2001 roku, który odzwierciedlał muzyczną wrażliwość przynajmniej części ówczesnego pokolenia. Stanowi on również motto tria Johna Butchera, Chrisa Corsano i Floriana Stoffnera. Ich muzyka różni się od hałaśliwego, mocnego free jazzu tym, że powstrzymują się od głośnego grania na instrumentach. W rzeczywistości jest to muzyka do skupionego słuchania, a nie do podskakiwania, czy nawet headbangingu. Chodzi tu raczej o precyzyjną muzykalność, krystalicznie czyste wtrącenia i delikatną kontemplację, ale także, oczywiście, o eksplorację i projektowanie dźwięku. To tworzy tektoniczne światy dźwięków, które na siebie napierają. Na ich koncertach momentami czujesz się, jakbyś stał w maszynowni z wolierą pełną egzotycznych ptaków w centrum. Butcher, Corsano i Stoffner nie potrzebują nadmiernej głośności ani solówek, które kuszą owacją na stojąco, aby dostarczyć swój przekaz. Ich przesłanie jest napisane eleganckimi małymi literami i rzadko używanymi czcionkami akustycznymi.

 

Cytat prasowy:

„To pieśń o porzuconych, zdezelowanych maszynach, powoli wracających do życia. Chór zaniedbanych robotów walczących o naprawę”. Chris Robertson – Point of Departure

https://now-ezz-thetics.bandcamp.com/album/braids

https://relativepitchrecords.bandcamp.com/album/the-glass-changes-shape