czwartek, 18 października 2018

Alex Ward’ Item 10! Volition (Live At Cafe Oto)!


Alex Ward, brytyjski gitarzysta i klarnecista, to muzyk, który uwielbia swobodną improwizację, ale lubi być do niej skrupulatnie przygotowany. Gdy myślę o procesach predefiniowania swobodnej improwizacji, tworzenia scenariuszy jej przebiegu, zawsze przed oczyma staje mi obraz pewnego popołudnia przed koncertem we Wrocławiu. Dwóch muzyków, dwa kufle piwa i wielkie pięciolinie w dłoniach. Ożywiona dyskusja, nanoszenie długopisem nowych pozycji na arkuszu. Za godzinę piękny, improwizowany, wyzwolony koncert. To duet Alex Ward – Dominic Lash. Tak o tym wydarzeniu pisała Trybuna dwa i pół roku temu.

Ward, w ramach przygotowania do częściowo komponowanej improwizacji swojego Sekstetu, wręczył onegdaj muzykom czternastostronicową instrukcję. Jaki to dało efekt muzyczny, możecie przypomnieć sobie, klikając w ten punkt.

Dziś 44-letni muzyk proponuje nam nagranie własnego tentetu, który z wielowarstwowych instrukcji potrafił stworzyć prawdziwie ekscytującą, kolektywną improwizację. Dzięki zamieszczonym na okładce płyty liner notes, wiemy, iż instrukcja składała się z tradycyjnie notyfikowanych fragmentów, odcinków częściowo notyfikowanych (w zakresie niektórych parametrów, np. w rytmu, wybór pozostawiony został samym muzykom), pasaży dyrygowanej improwizacji oraz całkowicie swobodnej improwizacji, toczonej w wyznaczonych podgrupach (na okładce płyty muzycy wskazani z imienia i nazwiska, także czasy trwania poszczególnych odcinków). I jeszcze jedno założenie – niektóre ze sposobów organizacji przestrzeni dźwiękowej, wymienionych wyżej, mogły i były realizowane symultanicznie.

Do orkiestry, która przejęła nazwę roboczą Item 10, Alex zaprosił muzyków z kilku brytyjskich światów – takich, jak on sam, którzy uczyli się kolektywnych improwizacjach dwie dekady temu pod czujnym okiem mistrza Butcha Morrisa, przedstawicieli szeroko rozumianej muzyki współczesnej, czy wreszcie naszych ulubionych, młodych brytyjskich freaków improwizacji, określonych przez samego Warda jako przedstawicieli eklektycznego post-free jazzu.




Poznajmy zatem aktorów spektaklu. Od lewej do prawej, z perspektywy naszych uszu, muzycy rozmieszczeni zostali na małej scenie londyńskiego klubu Café Oto w następujący sposób: Alex Ward – gitara elektryczna, klarnet (także amplifikowany), Yoni Silver – saksofon altowy, klarnet basowy (także amplifikowany), Cath Roberts – saksofon barytonowy, Sarah Gail Brand – puzon, Otto Willberg – kontrabas, Andrew Lisle – perkusja, Charlotte Keeffe – trąbka, flugelhorn, Benedict Taylor – altówka, Mandhira De Saram – skrzypce oraz Joe Smith Sands – gitara elektryczna.

Rzecz działa się 18 września 2017 roku. Muzycy wykonali trzy kompozycje Warda, co zajęło im prawie 80 minut. Płyta Volition (Live At Cafe Oto), która swoją oficjalną premierę będzie miała w najbliższy poniedziałek, wydana została przez własne wydawnictwo Warda – Copepod Records. Zaglądamy do środka!

Your Overture. Wita nas intro, pełne rockowego temperamentu (dwie gitary elektryczne!), z orkiestrowym rozmachem godnym niejednego święta wiosny. Rozbudowany pasus smyczkowy, kolektywna, zamaszysta ekspozycja. Ostry saksofon, hałaśliwa trąbka i marszowy nastrój, czytany prosto z kartki. Parę sekund powyżej 4 minut.

Entreaty. Tu pierwsze dźwięki należą do altówki i skrzypiec - jakże piękny, upalony barok! Także smyczek na kontrabasie. Wzniośle, dobitnie, zgrzytliwie – strunowce w prawdziwej ofensywie. Większa grupa instrumentów włącza się dopiero po kilku minutach, tworząc błyskotliwi zgiełk, który stanowi dramaturgiczne poprowadzenie pod pierwszą podgrupę swobodnej improwizacji. Zgodnie z zapisem na okładce i tym, co słyszymy – puzon, perkusja i kontrabas! Przez blisko 8 minut trójka muzyków stanowi element dominujący całej orkiestry. W tle dzieją się przeróżne rzeczy, ale my koncertujemy się na świetnej ekspozycji Brand, której silny impuls daje sekcja Lisle/ Willberg. Prawdziwe power trio – dynamika, ekspresja, szkliste libido! Sonore zatopione we free jazzie po kolana. Tuż po nich, smyczkowe interludium, choć sam puzon nie milknie. Wyłania się z tego dęta wojna, który tyczy szlak ku kolejnej podgrupie – baryton i trąbka, czyli girls in offensive, choć nie dłużej niż przez dwie minuty. Ponowne interludium jest zmysłowe, gęste, wprost z filharmonii - dobre podprowadzenie z kartki. Na pięć minut dostajemy się we władanie klarnetu basowego, altówki i skrzypiec. Piękny, dynamiczny, nielichy popis instrumentalny – zapasy, kwiki, złorzeczenia! Brawo! Błyskotliwie wytłumiony pod batutą klarnetu (Warda?), przy wsparciu małych strunowców. Obok komentarz z kartki w formule sustained. Urocze, sonorystyczne interludium skrzypiec (altówki?). Tuż po mocnym, filharmonicznym podprowadzeniu, start nowego trio – klarnet, perkusja i gitara elektryczna. Przez moment pierwszy z nich, tu w rękach Warda, brnie samotnie, ale dość szybko podłącza się brakująca dwójka – Lisle i Smith. Wielominutowa ekspozycja tej trójki, świetnie komentowana przez pozostałych muzyków (chyba zadziałało tu kilka podscenariuszy!). Klarnet wchodzi na szczyt i święci triumfy! Gęsty, mocny, ale jakże zwinny finał kompozycji. Fire music!





Volition. Tentet startuje pełnym składem – głośno, dynamicznie, w wysokim rejestrze. Od 37 sekundy pierwszy ocean free improve – baryton, kontrabas i perkusja. Mocny free jazz dla silnych facetów i wrażliwych kobiet. W tle ciekawy komentarz grany unisono. Także pętelki gitary. Kolektywnie, ostro i po bandzie, ze świetnie wyeksponowanym barytonem! Brawo! Nim swój antrakt skończy trio, do walki rusza kolejne trio – pozostaje perkusja, dochodzą flugelhorn i skrzypce. I to jest uspokojenie, choć momentami bardzo pozorne. W dyskusję włączą się inny dęciak. Zadziorny, ale wykwintny! Komentarz idzie wprost z najniższych strun. Tu znów, w jednym momencie orkiestra korzysta z kilku scenariuszy. Gęsto od dźwięków. Do tria, na zakładkę dochodzi nowy duet – puzon i gitara (Smith). Na bogato, aż trudno nadążyć z notowaniem wrażeń. Duet spowalnia nieco narracje, koi nerwy, pozwala wziąć łyk nowego powietrza i jest ... wyśmienity! Narracja narasta silnym kontrabasem, muzycy eksplodują w ramach swoich rozwiązań dramaturgicznych. Po krótkim interludium, na czoło wysforowują się dwa amplifikowane klarnety. Szczypta elektroakustyki na tym prawie całkowicie akustycznym koncercie. Długi pasus, orkiestra milczy – prawo lidera! Cały ansambl delikatnie stopuje, być może zbiera siły na krwiste zakończenie. Po chwili backgroudowego komentarza startuje nowy duet – perkusja i altówka. Dodajmy, iż ma on wielu komentatorów (choćby trąbkę). Kolejna porcja wspaniałości. Tuż obok do drzwi dobija się jakiś zagubiony dęciak i wchodzi w improwizację duetu bazowego, jak w masło. Koncert sięga szczytu, ale nie ostatniego! Wspaniałe pasusy Taylora na altówce! Kolejne interludium jest bardzo bogate – sonorystyka, zwinne interakcje, kompulsywne mocowania pełne potu na czołach. Orkiestra staje w płomieniach! Na to wszystko wchodzi hałaśliwa gitara Warda (tutti!) i czyni honory mistrza – noise and collective improve! Gęste jak ołów! Wielki finał niebywałego koncertu swobodnej improwizacji, podanej wedle czterech scenariuszy! Nie pytajcie, jak oni cudownie wybrzmiewają na ostatniej prostej! Wszystko, co tylko możecie sobie wyobrazić! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz