Trybuna Muzyki
Spontanicznej w delegacji!
Art Of Improvisation Creative Festiwal, to powód wycieczki
Waszego Autora do miasta tysiąca mostów na Odrze, czyli Wrocławia. Edycja tego
całkiem ciekawego przedsięwzięcia chyba szósta. W każdym razie pierwsza była w
roku 2011, także z moim skromnym, jednodniowym udziałem. Schlippenbach Trio bez
Evana Parkera (ale z Rudi Mahallem), Slug Duo z pewnym szalonym japońskim
gitarzystą i 2/3 portugalskiego RED Trio w kwartecie z polskimi użytkownikami
instrumentów dętych - przywołuję z pamięci. Było fajnie, jakkolwiek.
Tym razem także krótki, kilkugodzinny pobyt w ostatnim dniu
imprezy, którego wyjątkową elitarność podkreślał fakt, iż ta właśnie garstka
widzów, która dotarła do CK Agora (odliczając organizatorów i kilku facetów z
aparatami fotograficznymi, było nas pewnie z dziesięciu) była chyba jedynymi
szaleńcami w RP, którzy mieli czelność nie oglądać meczu naszych piłkarzyków na
tegorocznym EURO. Smakowite uczucie.
Na początek jakże sympatyczna niespodzianka. Dodatkowy
pre-koncert! Dominic Lash solo na
kontrabasie wykonujący niezwykle minimalistyczną kompozycję współczesną.
Kwadrans ekstatycznej koncentracji, zarówno po stronie wykonawców, jak i …
widzów. Utwór wykonywany przez Lasha balansował na pograniczu ciszy i miało się
wrażenie, że każdy oddech czy westchnięcie po tej stronie sceny może znacząco
zakłócić przebieg koncertu. Udało się przebrnąć obu stronom bez szwanku!
A teraz już tylko wedle programu. Na scenie Włoch o włoskim
nazwisku (Lucca Gazzi) i Włoch o greckim nazwisku (Marco Matteo Markidis).
Wyglądają jak bracia. Długie brody, czarne włosy, bardzo semickie.
Amplifikowany duży zestaw perkusyjny, obudowany elektroniką z jednej strony sceny
i …. skromny laptop po drugiej stronie. Inicjatywa zwie się Adiabatic Invariants. Dwa rozbudowane w
czasie fragmenty muzyczne. Pierwszy określony przez muzyków jako… free
improvisation, drugi jako… kompozycja. Ponad godzinny występ dostarczył nam naprawdę
wiele ciekawych dźwięków, łączących udane efekty sonorystyczne żywej perkusji i
sporo elektronicznych dekonstrukcji. Mnie osobiście bardziej podobał się
fragment komponowany, a zwłaszcza finał, gdy perkusista złapał mantryczny rytm
i interesująco go ogrywał, w czym udanie pomagał mu kolega od laptopa. Bardzo wyrafinowane! Cały koncert pewnie też byłby w odbiorze taki właśnie, gdyby nie to,
że był odrobinę ... za długi. Po koncercie po płyty AI w każdym razie nie
poszedłem.
Tylko krótka chwila przerwy i na scenie lądują dwa
zasadnicze powody wycieczki Trybuny
do uroczego Wrocławia. Alex Ward –
klarnet i gitara elektryczna, Dominic
Lash – kontrabas! Panowie przygotowali na okoliczność tego koncertu… kilka
kompozycji, na bazie których skrzętnie udowodnili, że idealnie pasują do
formuły festiwalu – czyli sztukę improwizowania i bycia kreatywnymi opanowali
do perfekcji. Miałem okazję obserwować obu muzyków, jak przygotowali się do
swego występu. Alex smarował po pięciolinii mnóstwo mikroznaczków, a Dominic je
komentował. Zabawna chwila! Sam już koncert udowodnił, że na klarnecie Ward
jest wyśmienitym improwizatorem (co w sumie nie było dla mnie niczym nowym). Udowodnił
także, iż w roli post rockowego szarpidruta jest … podobnie (a w tej kwestii
miałem trochę wątpliwości po odsłuchu kilku jego płyt – patrz: opowieść na Trybunie o Alexie kilka tygodni temu).
To właśnie gitarowe pasusy Alexa, jego zadziorne przekomarzania się z mocno nastrojonym kontrabasem były solą
tego występu. Doskonałego występu, dodajmy bez odrobiny wątpliwości!
Na finał Wayne
Horvitz solo! Czasy, w których jego granie u boku Johna Zorna w Naked City,
czy też jego elektryczne formacje Pig Pen i Zony Mash, ryły mi beret, bez
wątpienia należą już do przeszłości. Niemniej liczyłem, że trakcie swojego setu
trochę do tych szalonych czasów nawiąże. Niestety pozostał goły fortepian z
drobnymi ornamentami z tabletu (chyba). Nuda, jak w polskim filmie, rzekłby
poeta. Tylko na moment serduszko zabiło mi mocniej. Na scenę zaproszony został
Alex Ward i Panowie w zgrabnym duecie popełnili kilkuminutową improwizację. Oj,
gdyby taki był cały koncert. Ale przynajmniej nie było żal wsiąść do auta i
popędzić te skromne 200 km
do domu.
Ta delegacja udana była nie tylko z powodu tych kilku
ekscesów koncertowych. Koncert to zawsze okazja do wydania paru groszy na płyty
przywiezione przez muzyków. A tych Alex i Dominic dotargali sporo. O kilku
przeczytacie na Trybunie w niedługim
czasie. Tu wspomnę jedynie o ciekawym wydawnictwie duetu Lash/ Ward (w tej
kolejności) zatytułowanej Appliance (Vector Sounds, 2015).
Oryginalnie wydana, limitowana edycja (250 egz., mój o numerze 125!). 40 minut
kompozycji zgrabnie przetransponowanych na soczyste improwizacje (pamiętacie
jeszcze nazwę tego wrocławskiego festiwalu???). Alex i Dominic mocną tkwią w
muzyce współczesnej. To oczywiście żaden zarzut. Co więcej, to właśnie ów fakt
sprawia, że ich ekscesy na polu muzyki improwizowanej noszą poważne znamiona
oryginalności.
Podziękowania dla Marka za obecność i czujną opiekę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz