Brytyjski gitarzysta i klarnecista Alex Ward nie wymaga na
łamach Trybuny jakichkolwiek
introdukcji. Jeden z najciekawszych przedstawicieli europejskiej muzyki
improwizowanej, którego od niedawna zaliczamy już do wiekowej klasy średniej
(45+), systematycznie dostarcza nam nowych nagrań, a my równie konsekwentnie
opisujemy je czerstwymi metaforami Pana Redaktora.
Dziś czas na trzy zupełnie świeże jego produkcje. Najpierw
kwartet zwany Item 4 (poniekąd
traktować go możemy jako zredukowany tentet, zwany Item 10), potem ekspozycja solowa (jedynie na gitarę elektryczną),
wreszcie pełnokrwisty duet Noonward.
Zapraszamy do odczytu, potem odsłuchu, wreszcie do zakupów.
Wspierajmy muzyków improwizujących w czasach zarazy!
Alex Ward
Item 4 Where We Were (Relative
Pitch Records, CD 2020)
Dwie londyńskie okoliczności koncertowe: Set Dalston Lane
oraz Cafe Oto, wrzesień 2018 roku. Na scenie: Alex Ward (klarnet i gitara elektryczna),
Charlotte Keeffe – trąbka i flugelhorn, Otto Willberg – kontrabas oraz Andrew
Lisle – perkusja. Cztery kompozycje Alexa (nazwijmy je mianem scenariuszy
improwizacji!), blisko 74 minuty.
Kwartet od pierwszego dźwięku koncertu w Set Dalston bierze
się kolektywnie do pracy – zadziorny klarnet, masywna trąbka i mocna sekcja
rytmu, niestroniąca także od smyczka. Drobny szkic scenariuszowy (zwany przez
Warda kompozycją) daje muzykom dużo swobody, od razu wyprowadza ich w otwartą
formułę improwizacji. W kilka minut po dość ostrym otwarciu kwartet na moment
schodzi w obszar ciszy, by po chwili znów skoczyć ku górze. Błyskotliwą, choć
krótką ekspozycję solową proponuje klarnet, galopująca sekcja świetnie mu
wtóruje. Gdy powraca trąbka, free jazz
quartet stawia już wyłącznie mistrzowskie stemple. Kolejne spowolnienie ma
miejsce w momencie, gdy swoje bystre expo
proponuje trębaczka. Jej solo błyskawicznie przeradza się w indywidualny krok kontrabasu,
traktowanego smyczkiem. Rezonans talerzy i pomruki dęciaków płynnie wprowadzają nas w drugą część pierwszego koncertu.
Trąbka zaczyna śpiewać, kontrabas zaś zmysłowo jęczeć. Szczoteczki drummerskie i melodyjny klarnet budują slow motion flow, który potraktować
możemy jako … prezentację tematu kompozycji. Muzycy mozolnie brną w kierunku
mrocznej improwizacji - kontrabas ryje bruzdy w ziemi, klarnet smutnie zawodzi,
trąbka prycha suchym powietrzem, a obrazu całości dopełnia deep drumming. Akcja nad wyraz kolektywnego free jazz quartet nabiera rumieńców. Nim do gry po raz pierwszy
wejdzie gitara Warda, kontrabas zdąży jeszcze zaprezentować nam masywne pizzicato, oparte o werbel perkusji. Zmiana
instrumentu przez Warda dość istotnie wpływa na gęstość strumienia narracji. Post-rock
gitary rozgrzewa sekcję aż do momentu, gdy smyczek na kontrabasie rozpocznie
jej delikatne studzenie. Powrót trąbki stanowi jednak asumpt, by znów podgrzać
emocje. Gitara parska post-psychodelią. W momencie kolejnego stoppingu, piękny barokowy flow proponuje bowed double bass. W ułamku sekundy zdolny jest on wypuścić cały
kwartet w kompulsywny, ognisty galop, płynący czterema strumieniami błyskotliwego
impro, co dość sprawnie, ale i
niespodziewanie szybko doprowadza nas do finału pierwszego koncertu.
Drugi koncert (Cafe Oto) początkowo budowany jest na barkach
melodyjnego kontrabasu. Pozostałe instrumenty sprawiają wrażenie, jakby rysowały temat, ale już po chwili
wszyscy uczestnicy spektaklu zdają się wbijać w indywidualne, improwizowane
tory. Dynamika, tempo, bystry rytm – dramaturgiczne wrzenie i gotowość na każde
rozwiązanie! Świetną zmianę daję trąbka, jazzem i funkiem zdobi zaś całość
niebywale aktywna gitara. Kwartet zwinnie gasi narrację i płynnie przechodzi do
drugiej części drugiego koncertu. Znów odrobina jazzu pojawia się na strunach
gitary, sekcja łagodnie płynnie tuż pod nią, a ciepła trąbka dopełnia obrazu
dramaturgicznego spowolnienia. Muzycy sprawiają wrażenie, jakby grali temat,
ale smyczek jątrzy i sieje kreatywny ferment. Faza small chamber z akcentami
call & responce, to jednak cisza
przed burzą. Muzyków z letargu wyrywa Lisle i jego wyposzczona perkusja. Każdy z
nich zaczyna dokładać swoje trzy grosze
do bulgoczącej od pomysłów narracji. Piękny moment duetowy kontrabasu i trąbki!
W okolicach 10 minuty formułuje się już pełny kwartet i zaczyna gra na całego –
dancing & singing! Smyczek zdaje
się ciągnąć narrację, która po niedługiej chwili przygasa i zostawia przestrzeń
dla solowej ekspozycji perkusji. Gdy wybije 18 minuta tej części płyty, semicko
brzmiący klarnet (wielki powrót!) zaprasza wszystkich do rubasznych podskoków.
Trąbka wchodzi w klimat bez zmrużenia oka! Free
jazz quartet rusza na finałowe łowy – każdy z muzyków proponuje solowe
ekspozycje, ale dzieją się one symultanicznie, łączą w dialogi, śpiewają i pokrzykują
na siebie. Na ostatniej prostej, to kontrabas zdaje się mieć najwięcej do
powiedzenia. Jego bystre pizzicato
zmysłowo gasi flow, a dźwięki poszczególnych
instrumentów rozlewają się szerokim korytem. Tuż przed ostatnim dźwiękiem powraca
jeszcze gitara – jej oniryczna, niemal ambientowa poświata gasi światło. Brawo!
Alex Ward Frames (Relative Pitch Records, CD
2020)
Stowaway Studios,
dwa dni lutego ubiegłego roku. Sześć kompozycji (precyzyjnie skonstruowanych
dowodów na niebywałą erudycję muzyczną autora!) na solową gitarę elektryczną,
49 minut i kilka sekund.
Opowieść zaczyna gitara pełna rockowych emocji, ociekająca …
południowo-amerykańskim bluesem! Zadziorna i niecierpliwa, pełna dynamiki i
dzikiej frywolności. W drugiej części noga muzyka ląduje na hamulcu – brudne,
tłuste brzmienie in slow motion.
Post-rockowa narracja budowana krok po kroku, raz głośna, raz cicha, misternie zaplanowana
budowla, w mniejszym stopniu improwizowana, ale niepozbawiona wewnętrznego
ognia. Trzeci kompozycja odejmuje gitarze prądu, a dodaje open jazzowej lekkości. Gitara brzmi wręcz elektroakustycznie –
część gryfu rzęzi rockiem, inna część szeleści jazzem. Po pewnym czasie obie
frakcje wchodzą w bardziej energetyczną narrację - free fire guitar in impro rock & psycho! W kolejnej części owa
gitarowa dychotomia trwa dalej. Narracja zdaje się mieć dużo przestrzeni i
dramaturgicznego luzu – mnogość pomysłów i proponowanych rozwiązań podkreśla ów
stan sprawy. Rock in! Post-rock
out! Nieco przegadany fragment, który moglibyśmy określić, jako
swobodne wariacje na temat Deep Purple In
Rock. W drugiej części nagrania tempo nieco siada, muzyk decyduje się na
skromne, ale wydatne preparacje. Post-rockowe niuanse zwinnie gaszą temat.
Piąta kompozycja, najdłuższa na płycie, rodzi się niemal w
ciszy, pełna minimalistycznej zadumy i zwinnych repetycji. Po czasie muzyk
oczywiście odnajduje prawdziwie rockową kipiel, którą jednak błyskotliwie
kontrapunktuje palcówkami open jazzu.
Dramaturgia rocka, ekspresja psychodelii i precyzja impro jazzu – tygiel wspaniałości! W połowie narracja znacząco
zwalnia. Gitarowe pick-up’s modulują
dźwięk, struny skowyczą, całość zaś szuka emocji, po drodze odnajdując melodię
i cytaty z historii muzyki rockowej. W głowie Warda kołaczą nawet grepsy
gitarowej klasyki, które prowadzają muzyka … na powrót do estetyki przypominającej
najlepsze chwile życia Deep Purple! Ostra kipiel, tłumiona emocjami post-bluesa
w niezwykle otwartej formule. Ostatnia, szósta improwizacja zdecydowanie stawia
już na kojenie naszych emocji – niemal klasycznie brzmiąca gitara, prawie
pozbawiona dopływu prądu. Semi-barokowa narracja, uroczy chill-out z dużą klasą prowadzi nas do ostatniego dźwięku.
Noonward Noonward
(Copepod, CD 2020)
Czas na zapowiadany duet – Alex Ward na gitarze elektrycznej
i klarnecie oraz Sean Noonan na perkusji, instrumentach perkusyjnych i wokalu.
Muzycy na okoliczność tego nagrania (październik ubiegłego roku, Resolution Way, Londyn) przygotowali
dziewięć kompozycji (precyzyjnych scenariuszy ze ściśle określoną przestrzenią
na improwizowane szaleństwa!), w tym cztery autorstwa Warda, które łącznie
trwają 58 i pół minuty.
Płyta zaczyna się prawdziwym trzęsieniem ziemi, a potem jest
jeszcze lepiej! Rockowy dryl, masywny strumień gitary, która brzmi, jakby
jednocześnie była także basówką, głośny,
progresywny drumming tworzą wrzący
tygiel emocji i pozytywnego hałasu. Drugi utwór dla odmiany, tudzież kontrastu
(często stosowany na całej płycie zabieg dramaturgiczny!), zaczyna delikatny
klarnet i niemal jazzowa synkopa perkusji. Taneczne, frywolne intro dość szybko
przeradza się w hard rockową kipiel,
po drodze hacząc o slide’ową gitarę i
surfingową wokalizę. Emocje kipią do
tego stopnia, iż Ward wydaje się grać jednocześnie na obu swoich instrumentach.
Prawdziwy chaos kreatywności! Rockowe riffy i psychodeliczny wokal! Trzeci
utwór nieco wyhamowuje rozszalałą narrację – klimat nowojorskiego No Wave sprzed czterech dekad rozpoczyna
swoje panowanie. Narracja skacze z samego dołu od równie efektownej góry – od
delikatnych fraz, po gitarowe przestery. Dużo brawury i posmak psychodelii ala Television. Na koniec utworu coś na
kształt powykręcanego, nowofalowego bluesa.
Czwarty utwór, a na wejściu znów taneczny klarnet i
delikatny drumming. Gitara podłącza
się po wielu sekundach, perkusja nie przestaje być jednak lekka – taki
kalifornijski surf rock dla małych i
niebogobojnych! Połamane rytmy, krwiste riffy, ale i ciekawe zejście w ciszę
bogatych perkusjonalii. Jest i namiętny głos Seana, skomentowany powracającym
klarnetem. Piąty utwór od startu stawia na moc hc/punkowej ekspresji, by po
paru przebieżkach, zejść w … taniec klarnetu i talerzy perkusyjnych. Gdy gitara
powraca, całość zaczyna znów smakować No
Wave, a nawet rytmicznie pokiereszowanym The Minutemen. Potem już tylko
krótka faza … ciężkiego rocka i surfowy
oddech. Szósta kompozycja ponownie sięga po dramaturgiczny kontrast – semicki flow klarnetu i zmysłowy deep drumming. Ward bystrze i z nie
bywałą klasą wchodzi w fazę bardzo swobodnej improwizacji, po czym całość nabiera
wręcz free jazzowego wigoru.
Siódmą historię zaczyna gitara, która brzmi niczym
naelektryzowana bałałajka, wspierana bystrymi stemplami perkusji. Narracja
nabiera ostrości, znów smakuje dobrym, starym No Wave. Zamiast kipieli dostajemy jednak kilka fraz …
uspokajającego klarnetu, który wchodzi na poziom kongenialnej, swobodnej
ekspozycji. Brawo! Gitara, co prawda szybko powraca, ale klarnet … nie milknie.
Krok w kierunku zadumanego rocka, który gaśnie tylko dobrymi emocjami. Ósma
piosenka! Taneczny, frywolny klarnet – znamy ten wątek! Gitara powraca chwiejnym
krokiem, ma usta pełne rozwichrzonego rocka. Całość brzmi, niczym wczesne Talking
Heads! Zwinne, szykownie skrojone tańce-połamańce!
Ward także na gitarze ma swoje eksplozywne solo, moc jest z nim do tego
stopnia, iż mamy wrażenie, że grają dwie gitary! Powraca klarnet, tonie w
miłosnych zalotach i znów stawia nas pod dramaturgiczną ścianą. Gitara nie daje
za wygraną i wraz z psychodelicznym wokalem kończy tę szaleńczą podróż. Czas na
definitywny finał Noonwarda! Łagodna
gitara, talerze i szczoteczki, ballada na strapionych krętą drogą. Ale tu nie
będzie ciszy! Post-rockowy ogień rozpala się w mgnieniu oka. Połamane rytmy, strzeliste,
ostre frazy. Jest skok ku surfowaniu,
jest atak szalonej gitary. Rock in!
Finał na raz stawia nas przed znakiem
zapytania. Play it again?
The whole thing you want is here: https://alexward.bandcamp.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz