Libański gitarzysta Sharif Sehnaoui nie gościł od dłuższego
czasu na łamach Trybuny. Bez
wątpienia należy on jednak do grona faworytów redakcji, zatem powodem nieobecności
mógł być jedynie brak nowych wydawnictw płytowych. Jak się okazuje, pandemiczna
rzeczywistość i jego zmobilizowała do twórczej aktywności, dzięki czemu
posłuchać możemy nowych nagrań.
Oczywiście występ solo, niemalże w domu (określenie miejsca
powstania nagrania Zoom H4 nie wiele
wnosi do naszej wiedzy), dwa dni kwietniowe bieżącego roku i publikacja (tylko
w plikach) w dwanaście dni po drugiej z dat! Wszystko się zgadza, także i to,
iż muzyka artysty wciąż prezentuje absolutnie podniebny poziom. Dwie długie (około
30 minutowe) improwizacje na gitarę akustyczną, zatytułowane Concave/ Convex, dostarcza bliżej nam
nieznany label o równie pandemicznej nazwie Sounds
From Τhe Corridor!
Convex. Akordy gitary
rozpoznawalne od pierwszego dźwięku, z wewnętrznym nerwem, dynamicznie spokojne
i tajemnicze – oto Sharif w pełnej krasie! Od szczegółu do ogółu i z powrotem –
wolno lub szybko, gęsto lub selektywnie. Zdaje się, iż żadna struna gitary nie
ma przed tym muzykiem tajemnic, a on sam może z nimi zrobić, co tylko zechce. Na
tym etapie improwizacji muzyk woli akcję od dramaturgicznego spowolnienia, nie
szczędzi nam bliskowschodniego zaśpiewu i bizantyjskiej niemal ornamentyki, kreując
przy tym dużą ilość dźwięków w jednostce czasu. Po 7 minucie opowieść delikatnie
wytraca impet, szuka repetycji i mantry, a po kolejnych dwóch minutach, niemalże
staje w miejscu – minimalistyczne akordy, które wybrzmiewają do poziomu
pojedynczego dźwięku. Gitara najpierw brzmi niczym sitar, po chwili przypomina zaś
wystudzoną bałałajkę! Pętli się w zeznaniach, zawodzi smutkiem oczekiwania, co
pewien czas rozbłyska filigranowym pięknem. Dźwięki zaczynają lepić się do
siebie, ale nadal trochę leniuchują i kołyszą się na wietrze. Akcenty nowej
narracji, po 18 minucie, płyną do nas wciąż spokojnie, ze wschodnią zadumą i
nieśpiesznością, by po kilku pętlach znów odnaleźć dramaturgiczną ciszę. Suche
dotykanie strun, półdźwięki, szelest oddechu, niemal puste akordy. Na takiej bazie muzyk buduje monolog post-bluesa, który
brzmi, niczym powykręcana rytmicznie americana!
Szeroki strumień fonii, nie bez zadziorów i kantów post-rocka, w stanie
delikatnego wrzenia. Na finał seta znów spowolnienie – smukłe slow motion w kolorach wyblakłego
bluesa.
Concave. Delikatne,
wyjątkowo cienkie, uwodzące blaskiem ciszy struny gitary wygrzewają się na piasku
bezkresnej pustyni. Wysuszone na wiór, skomlą o pierwszy dziś łyk wody. Efektowna
palcówka gitarzysty szukająca dynamiki, kolorowa niczym dziecięcy kalejdoskop,
to jakby garść wirtuozerii w powiewach wiatru, który nie koniecznie przynosi
ulgę. Opowieść toczy się wyjątkowo leniwie. Po 7 minucie, zamiast spodziewanej
ekspresji, muzyk w ciszy zaczyna budować nową opowieść. Pełen jest
dramaturgicznych wątpliwości, ale nic nie wskazuje, by miał popaść w panikę i
zdecydować się na jakikolwiek nierozsądny ruch. Wybiera spokojny marsz bez
nadmiernej dynamiki, trochę repetuje i – co w tym momencie wydaje się już oczywiste
– kreuje wyłącznie dźwięki brzmiące nad wyraz błyskotliwie. Jego opowieść drży
w posadach, serwuje posuwiste akordy, łączące się w małe pętle, które miast jednak
ostatecznie eksplodować, popadają w medytację. W okolicach 12 minuty muzyk zaczyna
preparować dźwięki, które zdają się wskazywać nowy kierunek podroży, bardziej
gęsty, dramaturgicznie pokomplikowany. Ale dynamika znów omija dźwięki gitary.
Po 17 minucie jej struny chroboczą, szeleszczą, niespodziewanie popadają w estetykę
post-rockowej ballady, która tymczasowo narasta pojedynczym akordem. W połowie
22 minuty Sharif pozostawia nas na moment pośród dźwięku cykad pojedynczych strun. Brawo! Nowy wątek wydaje się lekki jak piórko,
ale ma w sobie potencjał wzrostu, którego ślady zaczynają pojawiać się na
wysuszonym gryfie gitary. Mantra utraconego wschodu dzieje się w naszych
uszach. Znów moc tajemniczych mikro dźwięków, które droczą się z ciszą. Finałowy
szczebiot gołej skóry instrumentu i płowych strun, nie dający już jakichkolwiek
nadziei na wzrost ekspresji, czyni jednak słuchacza całkowicie obezwładnionym
wolą artysty. Jeszcze tylko kilka pętli, zmyślnych powtórzeń, trochę strunowego
skowytu i meta ekspresyjnych podrygów.
Nagły koniec nagrania spada na nas, jak grom z jasnego nieba. Jakbyśmy właśnie
tego spodziewali się najmniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz