czwartek, 21 maja 2020

Sharif Sehnaoui! Concave​ & ​Convex!


Libański gitarzysta Sharif Sehnaoui nie gościł od dłuższego czasu na łamach Trybuny. Bez wątpienia należy on jednak do grona faworytów redakcji, zatem powodem nieobecności mógł być jedynie brak nowych wydawnictw płytowych. Jak się okazuje, pandemiczna rzeczywistość i jego zmobilizowała do twórczej aktywności, dzięki czemu posłuchać możemy nowych nagrań.

Oczywiście występ solo, niemalże w domu (określenie miejsca powstania nagrania Zoom H4 nie wiele wnosi do naszej wiedzy), dwa dni kwietniowe bieżącego roku i publikacja (tylko w plikach) w dwanaście dni po drugiej z dat! Wszystko się zgadza, także i to, iż muzyka artysty wciąż prezentuje absolutnie podniebny poziom. Dwie długie (około 30 minutowe) improwizacje na gitarę akustyczną, zatytułowane Concave/ Convex, dostarcza bliżej nam nieznany label o równie pandemicznej nazwie Sounds From Τhe Corridor!




Convex. Akordy gitary rozpoznawalne od pierwszego dźwięku, z wewnętrznym nerwem, dynamicznie spokojne i tajemnicze – oto Sharif w pełnej krasie! Od szczegółu do ogółu i z powrotem – wolno lub szybko, gęsto lub selektywnie. Zdaje się, iż żadna struna gitary nie ma przed tym muzykiem tajemnic, a on sam może z nimi zrobić, co tylko zechce. Na tym etapie improwizacji muzyk woli akcję od dramaturgicznego spowolnienia, nie szczędzi nam bliskowschodniego zaśpiewu i bizantyjskiej niemal ornamentyki, kreując przy tym dużą ilość dźwięków w jednostce czasu. Po 7 minucie opowieść delikatnie wytraca impet, szuka repetycji i mantry, a po kolejnych dwóch minutach, niemalże staje w miejscu – minimalistyczne akordy, które wybrzmiewają do poziomu pojedynczego dźwięku. Gitara najpierw brzmi niczym sitar, po chwili przypomina zaś wystudzoną bałałajkę! Pętli się w zeznaniach, zawodzi smutkiem oczekiwania, co pewien czas rozbłyska filigranowym pięknem. Dźwięki zaczynają lepić się do siebie, ale nadal trochę leniuchują i kołyszą się na wietrze. Akcenty nowej narracji, po 18 minucie, płyną do nas wciąż spokojnie, ze wschodnią zadumą i nieśpiesznością, by po kilku pętlach znów odnaleźć dramaturgiczną ciszę. Suche dotykanie strun, półdźwięki, szelest oddechu, niemal puste akordy. Na takiej bazie muzyk buduje monolog post-bluesa, który brzmi, niczym powykręcana rytmicznie americana! Szeroki strumień fonii, nie bez zadziorów i kantów post-rocka, w stanie delikatnego wrzenia. Na finał seta znów spowolnienie – smukłe slow motion w kolorach wyblakłego bluesa.

Concave. Delikatne, wyjątkowo cienkie, uwodzące blaskiem ciszy struny gitary wygrzewają się na piasku bezkresnej pustyni. Wysuszone na wiór, skomlą o pierwszy dziś łyk wody. Efektowna palcówka gitarzysty szukająca dynamiki, kolorowa niczym dziecięcy kalejdoskop, to jakby garść wirtuozerii w powiewach wiatru, który nie koniecznie przynosi ulgę. Opowieść toczy się wyjątkowo leniwie. Po 7 minucie, zamiast spodziewanej ekspresji, muzyk w ciszy zaczyna budować nową opowieść. Pełen jest dramaturgicznych wątpliwości, ale nic nie wskazuje, by miał popaść w panikę i zdecydować się na jakikolwiek nierozsądny ruch. Wybiera spokojny marsz bez nadmiernej dynamiki, trochę repetuje i – co w tym momencie wydaje się już oczywiste – kreuje wyłącznie dźwięki brzmiące nad wyraz błyskotliwie. Jego opowieść drży w posadach, serwuje posuwiste akordy, łączące się w małe pętle, które miast jednak ostatecznie eksplodować, popadają w medytację. W okolicach 12 minuty muzyk zaczyna preparować dźwięki, które zdają się wskazywać nowy kierunek podroży, bardziej gęsty, dramaturgicznie pokomplikowany. Ale dynamika znów omija dźwięki gitary. Po 17 minucie jej struny chroboczą, szeleszczą, niespodziewanie popadają w estetykę post-rockowej ballady, która tymczasowo narasta pojedynczym akordem. W połowie 22 minuty Sharif pozostawia nas na moment pośród dźwięku cykad pojedynczych strun. Brawo! Nowy wątek wydaje się lekki jak piórko, ale ma w sobie potencjał wzrostu, którego ślady zaczynają pojawiać się na wysuszonym gryfie gitary. Mantra utraconego wschodu dzieje się w naszych uszach. Znów moc tajemniczych mikro dźwięków, które droczą się z ciszą. Finałowy szczebiot gołej skóry instrumentu i płowych strun, nie dający już jakichkolwiek nadziei na wzrost ekspresji, czyni jednak słuchacza całkowicie obezwładnionym wolą artysty. Jeszcze tylko kilka pętli, zmyślnych powtórzeń, trochę strunowego skowytu i meta ekspresyjnych podrygów. Nagły koniec nagrania spada na nas, jak grom z jasnego nieba. Jakbyśmy właśnie tego spodziewali się najmniej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz