wtorek, 11 sierpnia 2020

Peter Brötzmann & Paul G. Smyth! Tongue in a Bell!


Katalog brytyjsko-irlandzkiego labelu Weekertoft Records śledzimy na bieżąco, zatem nie mogła ujść naszej wadze najnowsza propozycja w nim zawarta. Legenda free jazzu zwiera w nim szyki z bardzo intrygującym muzykiem, wciąż wszakże pozostającym w roli aspirującego do rzeczy wielkich na scenie europejskiego free impro/ free jazz. Nagranie ukazuje się w formacie winylowym i kompaktowym, trwa nasze ulubione czterdzieści minut i kilkadziesiąt sekund, a zawiera koncert duetu zarejestrowany w Dublinie w styczniu 2015 roku.

Peter Brötzmann, choć dobija już do osiemdziesiątki, wciąż jest aktywny zarówno koncertowo, jak i edytorsko. Nie pisaliśmy jednak o nim na tych łamach od dość dawna. Powody zawsze bywają w takich wypadkach bardzo złożone, jakkolwiek w gronie redakcyjnym nie brakuje opinii, iż po prawdzie od kilku lat nie uświadczyliśmy w dorobku artysty nagrania szczególnie nas ekscytującego. Z tym większą zatem przyjemnością pragniemy donieść, iż duet z pianistą Paulem G. Smythem jest bardziej niż udany i definitywnie stawia się w gronie najlepszych nagrań niemieckiego saksofonisty w perspektywie, co najmniej dekady. A że duża w tym zasługa świetnego Irlandczyka, dopowiadać już chyba nie musimy. Pamiętamy wszak jego bardzo udane nagrania sprzed kilkunastu miesięcy do pary z Evanem Parkerem. A zatem do dzieła – innym słowy, do stolicy Irlandii, a konkretnie miejsca zwanego Kevin Barry Room, usytuowanego w National Concert Hall!


 

Tongue in a Bell. Czarne klawisze fortepianu tyczą szlak introdukcji, a typowy zaśpiew saksofonu tenorowego Petera bystrze się w niego wtłacza. Panowie proponują zrównoważony open jazz z posmakiem klasyki na klawiaturze i oddechem free jazzu w tubie saksofonu. Demokratyczna, od startu już odpowiednio gęsta, męska potańcówka. Tuż przed upływem 4 minuty Paul zostaje na chwilę sam i przesuwa ciężar swojej ekspozycji w kierunku muzyki współczesnej. Saksofon wraca po kilkudziesięciu sekundach, pełen niemal miłosnego uniesienia. Duet daje sobie kolejne dwie minuty, by wejść na szczyt emocji i ekspresyjnie wykrzyknąć. Eksplozji pierwotnej towarzyszy kilka mniejszych erupcji, następujących tuż po niej. Muzycy stawiają na galop, szybkie palcówki po klawiaturze i ziejący ogniem tenor, jakże lubiany przez wszystkich potok brotzmannowskiej (pod)świadomości. Czas na chwilę oddechu przychodzi wraz z wybiciem 11 minuty koncertu. Dęty romantyzm, który intrygująco rozlewa się szerokim korytem, dostaje się w szpony pianisty i flow znów powraca do bardziej dynamicznego trybu. Po 16 minucie pianista zostaje na krótką chwilę sam i kontynuuje marsz po złote runo. Peter powraca wyposażony w tarogato i pięknie tłumi opowieść, najpierw przy wtórze wystudzonego abstract piano, a potem już w zupełnej samotności. Szczególnie ten drugi fragment wart jest naszej atencji, zwłaszcza, że muzyk wydaje się także mruczeć pod nosem. Powrót piana delikatny jak puch, ambientowy, rozmyty, zamglony. Dźwięki z półpreparowanej klawiatury świetnie wgryzają się w potok dźwięków małego, śpiewnego dęciaka, który dociera na szczyt i stawia tam stemple najwyższej jakości. Po wybiciu 24 minuty muzycy zdejmują nogę z gazu i wyjątkowo zmysłowo wybrzmiewają.

Falling Out of All the Towers of Space. Na otwarcie drugiej części, znacznie krótszej niż pierwsza, Peter sięga po klarnet (który w paru momentach zabrzmi wręcz jak klarnet basowy). Paul jedynie stuka palcami po pudle rezonansowym fortepianu, po czym zaczyna skromne preparacje. Peter kreśli gęste pętle, pnie się ku górze. Gdy Paul przechodzi definitywnie na klawiaturę, flow narracji ma już swoją dynamikę i rozniecający się ogień. W połowie 6 minuty krótkie expo solo Paula - garść abstrakcji dla budowania odpowiedniego napięcia dramaturgicznego. Po kilkudziesięciu sekundach Peter powraca, ale już z tenorem! Muzycy budują kolejny świetnie skomunikowany pasaż dźwiękowy, który milknie po upływie 8 minuty.

Eyes Wide. Finałowy pasus otwiera abstrakcyjne, na poły preparowane piano. W tle budzi się saksofon, który delikatnie pokrzykuje. Opowieść jest spokojna, ale bardzo emocjonalna, pełna werwy, niestroniąca jednak od nostalgicznych fraz i swoistej meta melodyjności (Peter potrafi!). Po kilku chwilach artyści łapią bakcyla dobrej dynamiki i bystrze stawiają kolejne kroki. Stylowe, wyraziste piano i saksofon, który pachnie Peterem i jego emocjami z odległości księżyca. Ostatni dźwięk zostaje wydany w połowie 7 minuty. Następne 60 sekund na traku, to już tylko ekspresyjna reakcja publiczności.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz