Nowojorski Harlem, miejsce zwane Hint House, 16 kwietnia 1999 roku, a na scenie piątka muzyków - Tom Bruno (perkusja), Sabir Mateen (saksofon altowy i tenorowy, flet i klarnet), Daniel Carter (saksofon altowy i tenorowy, flet i trąbka), Matthew Heyner (kontrabas) oraz Roy Campbell (trąbka). Pierwszych czterech od jakiegoś już czasu koncertuje pod nazwą własną Test *), ten piąty został doproszony na okoliczność tego właśnie wydarzenia. Panowie przykują uwagę publiczności przez 47 minut i 8 sekund.
Do rytualnego boju wzywają instrumenty dęte (trąbka i dwa
alty), które wydają się z siebie kompulsywny, dalece kolektywny okrzyk. Struny kontrabasu
gotowe są do walki, a perkusja już na starcie wydaje się być gotowa na każde
szaleństwo narracyjne. Kwintet rusza ze swadą do kreślenia dziarskiego, miejskiego
bluesa! Subdoskonała jakość koncertu (dźwięk zbierany jednym mikrofonem o dość
niskiej selektywności dźwięku) nie pozwala nam skupiać się na niuansach
brzmieniowych, ale i tak dość szybko jesteśmy w stanie dostrzec świetną robotę
Heynera na samym dnie tej opowieści.
Pierwszym, który rusza w samotny bój jest koncertowy gość,
czyli Campbell. Od razu stawia wszystkim bardzo wysokie wymagania! Sekcja
pracuje post-swingowo (a jakże!), a już po kilkudziesięciu sekundach dwa
dziarskie kocury na altach zaczynają pięknie komentować wyczyny trębacza.
Cudowny chaos kreatywnego free jazzu staje się już udziałem wszystkich. Czas na
brawa publiczności za ten odcinek spektaklu następuje tuż przed upływem 7
minuty. Chwilę potem do boju rusza saksofon (raczej Carter). Nie eskaluje emocji,
bystrze płynie nad barkach precyzyjnej sekcji rytmu. Po następnych trzech minutach
kwintet staje w ogniu pierwszej wymiany wyłącznie udanych komentarzy. Trzy dęciaki stoją na baczność i krzyczą,
sekcja – posadowiona o stopień niżej - kreśli śpiewne pętle i daje do wiwatu całą
mocą zakładu (Heynerowi zdaje się być wyjątkowo blisko do estetyki Williama
Parkera, Bruno naładowany jest całą masą pozytywnej energii!). Nim kwintet
podejmie kolektywną decyzją o pierwszej próbie tłumienia dynamiki, czeka nas
jeszcze kolejne solowe expo ze strony
saksofonu (tu zapewne Mateen).
Po zakończeniu drugiej dziesiątki minut koncertu trójgłowy,
dęty potwór zaczyna łagodnie śpiewać (Campbell w roli naczelnego chórzysty).
Sekcja rytmu raz zwalnia, raz przyspiesza, ale to małe, dramaturgiczne rozdroże
zdaje się dodawać urody całej ekspozycji. Tym, który ostatecznie naciska na
hamulec jest kontrabasista. W połowie 24 minuty dwa dęciaki jęczą, a trzeci (alt?) śpiewa hymny pochwalne. Perkusista
chce powoli dorzucać do ognia, ale napotyka na opór reszty. Tym, który szczególnie
łagodzi obyczaje na scenie wydaje się być Campbell.
Tymczasem po wybiciu 28 minuty następuje faktyczne
uspokojenie narracji. Kontrabas na moment nawet milknie, trzy dęciaki kwilą delikatnie na boku, a drummer korzysta jedynie z talerzy.
Heyner powraca ze smykiem w ręku i jeszcze dobitniej podkreśla chamberlike moment of this life! W połowie
34 minuty muzycy zaczynają nieśmiało wybudzać się z nostalgicznego letargu. Wszyscy
robią to kolektywnie, bez jakiejkolwiek jednak napinki czy indywidualnych
ponagleń. Nie brakuje przecinków, średników, a nawet kropek. Free jazzowy flow leje się wyjątkowo spokojnym i
jakże szerokim korytem. Tymczasem opowieść zaczyna nabierać dynamiki, a dzieje
się to głównie mocą decyzji sekcji rytmu. Gdy wszyscy muzycy wejdą już na odpowiedni
poziom dynamiki, czeka nas kilka chwil dyktatury trąbki. Reszta snuje komentarze,
ale wszystko dzieje się już w niezłym tempie. Wraz z wybiciem 42 minuty
koncertu kwintet Testemony płonie już
prawdziwie żywym ogniem emocji. Na ostatniej prostej zdaje się, że słyszymy
saksofon tenorowy, którego sekcja rytmu ciągnie ku niebu bez słowa sprzeciwu. Pozostałe
instrumenty komentują ów wyczyn słowami prozy egzystencjalnej, pełnej didaskaliów.
W 45 minucie, choć ogień wciąż płonie, muzycy zaczynają powoli rozglądać się za
pomysłem na dobre zakończenie tej opowieści. Konsensus zostaje osiągnięty w połowie
47 minuty. Flow gaśnie, oklaski mogą
zapanować na sceną klubową.
*) Jeśli z jakichś zupełnie niewytłumaczalnych powodów nie
znacie historii tej formacji, w drodze szczególnego wyjątku, redakcja załącza
stosowne linki do równie stosownych tekstów opublikowanych na tych łamach:
http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2016/09/test-miosna-strona-muzycznej-dekadencji.html
https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2017/04/test-niezbedny-suplement-czyli-uroki.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz