poniedziałek, 2 listopada 2020

Fred Lonberg-Holm, Luis Lopes & Ståle Liavik Solberg! Hullabaloo!


Hullabaloo, czyli rejwach, harmider, wrzawa, draka, a nawet gwałt! Wszystkie polskie tłumaczenia tytułu płyty niosą ze sobą źdźbło prawdy o tej muzyce. Zaczyna ją wszakże Jubilee!

Zgrzyty, sprzężenia, hałaśliwe koincydencje – tak oto subtelna wiolonczela, podłączona pod prąd wyjątkowo wysokiego napięcia rozpoczyna intrygująca podróż, definitywnie bez stacji docelowej. Brzmi, jak konający Jimmy Hendrix, spowity śmiertelnymi konwulsjami. Rock gęstej lawy czeka na kolejnych chętnych do szalonej zabawy. Gitara i perkusja wchodzą w tę miazgę po około sześćdziesięciu sekundach. Narracja brnie w abstrakcyjne obszary hałasu. Cios za cios, dźwięki lepią się do siebie, nie szukają dynamiki. Cello piszczy, jak zarzynana krowa, gitara rażona napięciem kręci się wokół własnej osi, a perkusja z uśmiechem na twarzy czeka na moment do ataku, który ostatecznie następuje, ale ma wymiar wyłącznie talerzowej eskalacji.



Shindig rodzi się w kolektywnym znoju, od startu w dobrej dynamice. Opowieść brzmi, jakby barceloński Phicus wpadł do reaktora atomowego czarnobylskiej elektrowni, tuż przed pamiętnym wybuchem. Hałas, pot i łzy – akcja, reakcja, dewastacja. Strunowe dialogi i pałkarskie salwy mocy. Multigatunkowy street noise dzieje się na naszych oczach! W połowie czwartej minuty muzycy decydują się na wzięcie głębokiego oddechu. W usta wpada im głównie psychodelia - wszyscy brzmią, jak pijani rockmeni na rozdrożu szutrowej drogi. Trochę, jak taniec na linie. Na finał cello śpiewa mocą gołego amplifikatora.

Bash. Wolno, gdyż każdy krok może zaboleć, z preparacjami i półdźwiękami pełnymi dramaturgicznych wątpliwości. Spod palców i pałeczek Solberga wydobywają się niemal same cuda. Lopes stawia na minimalizm, Lonberg-Holm znów zapisuje się do najgorszej opery świata i śpiewa. Narracja szuka podskórnego, egzystencjalnego wrzasku, ale kompletnie nie ma w niej tempa życia, jakiegoś rytmicznego, choćby nadpalonego drogowskazu. Muzycy przeciągają linę, walczą z materią dźwięku, sieją popłoch, rzucają w siebie czerstwymi inwektywami. Akcja goni jednak akcję, a gitara wpada w stan orgazmu permanentnego, cytując klasyków polskiego absurdu.

Hoopla. Jęki, skowyczenia, złamane dźwięki i perforacje bez narkozy. Amplifikatory syczą na bezdechu. Wiolonczela brzmi, jak matowa basówka, gitara tapla się w psychodelii, perkusja komentuje sycząc błyszczącymi talerzami. Opowieść muzyków brnie ku niuansom, nie szuka eskalacji, raczej hałaśliwych szczegółów. Cello pierwsze dociera na wysoką górę. Gitara melduje się jako druga. Na miejscu okazuje się, że power drumming jest już tu od kilku chwil. Na zakończenie partii gitara cudownie rozwarstwia się i wylewa siebie samą, jak dziecko z kąpielą. Cello & drums milczą jak grób.

Wingding. Ostatnia odsłona tej cudownej, niemal greckiej katastrofy, nagrania, które zaczyna się na samej górze, a potem z łomotem spada do bram piekła. Tu, w tej imponującej reasumpcji, dzieją się już same wspaniałości.  Dźwięki leżą na łopatkach, jęczą, modlą się do nieznanego boga, skomlą o łyk wody. Narracja toczy się w jakimś pokracznym meta rytmie perkusisty – pozostali muzycy preparują dźwięki, ale niemal stoją w miejscu, z trudem ruszają nogami w gęstym mule popromiennych odpadów. Burczą, zastygają w niemych pozach, wciąż wszakże szukają noise’owych perełek. Perkusja mąci, fermentuje, brzmi jak analogowy, zdewastowany syntezator. Oto jak trud wydobywania dźwięków zwieńczony zostaje pięknym zakończeniem. Oczyszczające cierpienie tworzenia - taki być może był cel tej trójki szaleńców, gdy trzydzieści siedem minut temu stanęli na szczycie wysokiej góry. Teraz powoli zamykają już swój warsztat szlifierski. Czas na fajrant, krew pulsuje, emocje huczą. Po ostatnim dźwięku cisza smakuje – oczywiście! – napalmem o poranku. Apokalipsa dokonała się.

 

Hullabaloo (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2020). Fred Lonberg-Holm – wiolonczela, Luis Lopes – gitara elektryczna, Ståle Liavik Solberg – perkusja i instrumenty perkusyjne. Nagrane w Namouche Studios, Lizbona, 17 maja 2018 roku. Pięć części, 37 minut i 53 sekundy.

 

Uwaga! Autor recenzji jest współwydawcą tej płyty!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz