Lista młodych artystek, które wyjątkowo dobrze radzą sobie za klawiaturą fortepianu, a także w jego wnętrzu, na gołych i zimnych strunach, w improwizacjach realizowanych w zupełnej samotności, zdaje się rosnąć doprawdy w fantastycznym tempie. Dziś w tym gronie witamy kolejną niesamowitą postać.
Panie i Panowie, Marlies Debacker, prosto z Belgii, ale w
sumie z Kolonii, nie bez sprawczego udziału pewnego faceta z Barcelony!
Pierwsze, pojedyncze uderzenia w klawiaturę łapią wiatr pogłosu i długo wybrzmiewają. Po kilku pętlach artystka dodaje do tej minimalistycznej narracji jakby drugi wątek. Ten pierwszy nabiera pewnej leniwej dynamiki, ten drugi przypomina ślimaka, który nie potrafi wydobyć się ze skorupki. Opowieść wydaje się być wyjątkowo smutna, choć nabiera rytmu. To taniec z zamkniętymi oczyma, z głuchym, złowieszczym tłem za plecami. W drugiej opowieści pianistka zagląda do środka fortepianu. Palce lewej ręki głaszczą struny, podczas gdy prawa ręka szuka punktu zaczepienia na klawiaturze. Intrygujące, niepokojące brzmienia multiplikują się, choć całość przypomina ostrożne stawianie kroków w gęstej mgle. W kolejnej narracji pojawia się dźwięk preparowany. Struny drgają, a nasze uszy słyszą pogłos o proweniencji elektroakustycznej. Czy tu pracuje clavinet, czy też artystka jest po prostu czarnoksiężniczką, niech pozostanie na razie pytaniem retorycznym. Przy okazuje się, że struny fortepianu mają tu kanty, a ich rwanie i szarpanie niesie moc bardzo efektownych akustycznie zdarzeń.
Czwarta część wypełniona jest hukiem czarnych klawiszy,
które łapią pogłos niczym świeże powietrze. Wibrujące struny i ich dźwiękowe
alter ago lepią się w mroczny, tajemniczy ambient. Narracja wybrzmiewa wyjątkowo
efektownie i tak dziać się będzie już we wszystkich kolejnych historiach. Piąta
narracja płynie zwinnym strumieniem rezonansu, który łapie pogłos o posmaku
niemal psychodelicznym. Z jednej strony nastrój surrealizmu, z drugiej piękno
pojedynczych dźwięków. Feeria niepokojących fraz zdaje się tu mieć wyjątkowo
bogate wnętrze – parada świstów, delikatnych uderzeń, garść chrobotania i drobne
tarcia. Zaraz potem kolejna narracja, która wynosi rezonujące frazy do miana
ptasiego śpiewu. Być może znów clavinet coś tu dodaje od siebie, może tworzy
nowy wymiar echa. W strumieniu post-fonii mieści się już chyba wszystko, nawet
oddech artystki. Tymczasem narracja przechodzi w tryb inside piano i nabiera pewnej masywności. Górą płynie grzmiące
echo, dołem plejada drobnych, filigranowych dźwięków.
W siódmej części tryumfalnie powraca programowy minimalizm.
Jedno uderzenie w klawiaturę implikuje tu pasmo gęstego echa, które wiedzie już
własne, separatywne życie. Strumień fonii nabiera matowości i czerstwego mroku.
W kolejnej opowieści znów pracuje klawiatura fortepianu, ale wydaje wyjątkowo
drobne, rwane fonie. Tuż obok swoje dokłada clavinet, który rozsiewa elektroakustyczne
wyziewy. Oba instrumenty wchodzą w dyskurs poznawczy, a ich bogata narracja
zdaje się posiadać także atrybuty ulotnej dynamiki. Nastrój swobodnej podróży
gubimy jednak w następnym odcinku. Czarne klawisze zwiastują burzę, która nie
chce nadejść. Post-klasyczny pasaż dźwięków szybko traci tu jednak rację bytu,
bowiem narracja schodzi na sam dół i staje się już całkowicie czarna. A jej wybrzmiewanie
trwa kilkadziesiąt sekund i powoli wpędza nas w ostatnią opowieść. Ta budowana
jest wyjątkowo powolnie, minimalistycznie, przy użyciu niemal jednego klawisza fortepianu.
Wokół dźwięku wiją się porcje ciszy. Pożegnalny meta walc, krok za krokiem, każdy czyniony z rozwagą, ale i trwogą.
Narracja kona wyjątkowo konsekwentnie.
Marlies Debacker Shimmer
(Sirulita Records, CD 2022). Marlies Debacker – fortepian, clavinet. Nagrane w
maju 2021 roku w miejscu zwanym Fattoria
Musica, w niemieckim Osnabrück. Dziesięć precyzyjnie skomponowanych …
improwizacji trwa 47 minut i 45 sekund.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz