piątek, 14 lipca 2023

The July’ Round-up: Carter! Phillips & Locatelli! Unmute! Noetinger & Pateras! Ovchinnikov! Nordberg! Master Oogway! Trio Preludio! Solomiewicz!


Od swobodnego jazzu po jazz uformowany w zgrabne opowieści z tytułami, a w tak zwanym międzyczasie post-awangarda w szerokim bukiecie estetycznym! Od Nowego Jorku po Buenos Aires, a pomiędzy nimi trochę soczystej Europy!

Ot, kolejna trybunowa zbiorówka świeżych albumów z naszą ukochaną muzyką improwizowaną! Welcome!



 

Daniel Carter, Leo Genovese, William Parker & Francisco Mela  Shine Hear, Vol. 1 (577 Records, CD 2023)

Sear Sound, Nowy Jork, lipiec 2021: Daniel Carter – saksofony, Leo Genovese – fortepian, William Parker - kontrabas, gralla, shakuhachi oraz Francisco Mela – perkusja, głos. Trzy improwizacje, 38 minut.

Daniel Carter, legenda free jazzu, w dziewiątej już dekadzie życia, nie ustaje w dostarczaniu nam nowych nagrań. Rzadko się nad nimi pochylamy, albowiem silnie zanurzone są one w jazzowym main-streamie i nie wnoszą nic nowego do dorobku tego wybitnego artysty. Album Shine Hear zdaje się być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Po pierwsze - smakowity skład z kolejną legendą gatunku, Williamem Parkerem, po drugie niebanalna instrumentacja, albowiem kontrabasista gra tu częściej na egzotycznych dęciakach niż na swoim bazowym strunowcu. I jeszcze śpiewający latynoskie evergreeny perkusista. Dla fanów swobodnego jazzu lektura obowiązkowa, dla wielbicieli free improv akustyczna ciekawostka.

Album składa się z dwóch kilkunastominutowych improwizacji, które oddziela post-jazzowa ballada, trwająca niewiele ponad pięć minut. Otwarcie jest dalece jazzowe, szybko chłonie klimat davisowskiego jazzu modalnego z lat 60. ubiegłego stulecia. Carter frazuje dość łagodnie, głównie na alcie, wydaje się być tu strażnikiem czystości gatunkowej. Reszta załogi swawoli jednak na całego. Pianista kocha free jazz, bystry drummer podśpiewuje, a Parker dość szybko zamienia kontrabas na wesołe, ale ostro brzmiące i rozśpiewane shakuhachi. Po wspomnianej balladzie, gdzie Parker sięga po kolejny egzotyczny instrument, wracamy do wątku zapoczątkowanego w pierwszym utworze. Perkusista znów nuci latynoskie melodie, ale jego drumming przypomina pracę krewkiego dobosza. Pianista syci flow poprzecznymi pasażami, a Parker, często w dialogu z wokalistą, dba o ekspresję. Carterowi znów pozostaje rola kojącego emocje. W drugiej fazie improwizacji Parker powraca do kontrabasu, a my w ramiona main-streamowego jazzu. Na etapie finalizacji improwizacja przyjmuje postać cool-jazzowej ballady z rozśpiewanym smyczkiem.



 

Barre Phillips & Giancarlo Nino Locatelli  Danze Degli Scorpioni (We Insist! Records, CD 2023)

Jazzatelier Ulrichsberg, maj 2008: Barre Phillips – kontrabas oraz Giancarlo Nino Locatelli – klarnet, klarnet basowy. Cztery improwizacje, 51 minut.

Kolejna legendarna postać muzyki improwizowanej, Barre Phillips ogłosił retirement już kilka lat temu. Zatem, by posłuchać jego nowych nagrań, musimy cofnąć się do końcówki pierwszej dekady nowego milenium. Spotkanie z włoskim klarnecistą, jakie miało miejsce w trakcie jednego z najważniejszych europejskich festiwalu muzyki kreatywnej, zaspakaja wszelkie potrzeby wielbiciela swobodnej improwizacji, zarówno tej osadzonej w mrocznej kameralistyce, jak i tej, sięgającej po post-jazzowe atrybuty. Klasa kontrabasisty nie podlega tu dyskusji, cieszyć natomiast może świetna robota jego partnera. Definitywnie wartościowy album!

Koncert składa się z czterech części, z których pierwsza trwa ponad 25 minut. Na starcie muzyków niesie niemal rockowa ekspresja – smyczek smaga struny, zadziornie pokrzykuje, nakłuwa post-barok na ostrze free jazzu! Klarnet, tu na ogół w formie filigranowej, świetnie łapie klimat i co rusz staje do intensywnych potyczek z silnie pobudzonym kontrabasem. W dalszej części improwizacji muzycy tonują emocje i szukają mrocznych zakamarków. Kontrabasista podejmuje wyłącznie udane decyzje – pięknie łączy nostalgiczne arco z wystudzonym, post-jazzowym pizzicato. Ma także wyjątkowo urokliwą ekspozycję solową. W końcowej fazie improwizacji pojawia się klarnet basowy, który wplata intrygujące frazy pomiędzy szarpane struny i perkusjonalne efekty. Trzy kolejne części trwają po kilka minut, a muzycy nazwali je m.in. dark moon music. Kameralne półśpiewy, dronowe pasaże, majestatyczna powolność chwili. Jeśli głośniej, to bardzo boleśnie, jeśli spokojniej, to w mglistej aurze niedopowiedzenia. Trzecia odsłona koncertu budowana jest drobnymi, urywanymi frazami, z kolei czwarta z jednej strony syci się repetującym kontrabasem, z drugiej korzysta z ekspresji, jaką podsyła potężniejsza wersja klarnetu. Samo zakończenie dostarcza sporych emocji. Barre gra tu całym pudłem rezonansowym, Giancarlo wspina się zaś na wysokie wzgórze, a potem jakże efektownie opada.



 

Unmute  Unmute (Discordian Records, DL 2023)

BCN Arts, Barcelona, 2023: Yexza Lara – głos, Pablo Selnik – flet, Marta Warelis – syntezator, Seba Ramírez – cajón, instrumenty perkusyjne, Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne oraz Nasim López-Palacios – perkusja. Trzy improwizacje, 28 minut z sekundami.

Barceloński Discordian Records dobrze czuje się w każdych okolicznościach gatunkowych, ale w mroku niedopowiedzenia i dramaturgicznego suspensu zdaje się być szczególnie szczęśliwy. Doskonale w ów estetyczny mezalians wpisuje się okazjonalny sekstet Unmute stworzony zarówno lokalnymi silami, jak i zaciągiem paragwajsko-polskim. Nagranie niecodzienne niemal z każdego puntu widzenia - demoniczny wokal i flet w permanentnej interakcji, fermentujący syntezator w rękach pianistki i potrójny, niekiedy egzotyczny, zestaw perkusjonalny.

Początek nagrania to stonowany, elektroakustyczny rozgardiasz – mroczny szept, pomruki fletu, syczący jak waż syntezator i bogate tło post-perkusyjne. Z czasem każdy dźwięk wchodzi tu w interakcje z innym dźwiękiem, a linearna narracja dobrze konsumuje zarówno frazy akustyczne, jak i syntetyczne. Druga improwizacja zdaje się tu być kluczowa, choćby z racji generowania niekończących się emocji. Nerwowy początek zapewnia flet, doposażony w gardłowe westchnienia. Dużą aktywność wykazują perkusjonalia i syntezator, który najpierw generuje chmurę skwierczącego ambientu, potem wychodzi na czoło pochodu, ale wydaje się lekki, jakby ulatywał w kosmos. Flecista i wokalistka toczą tu niekończący się dialog, który wspiera dramaturgicznie reszta załogi. Dynamiczna improwizacja na ostatniej prostej nabiera jeszcze większej intensywności, a gaśnie w chmurze fletowych oddechów. Trzecia odsłona, to piękne, dronowe lamenty grane na wydechu. Zgrzyty, trzaski, perkusjonalne obcierki, ambient talerzy, flet i glos w pogłębiającej się rozpaczy. Samo zakończenie jest mroczne, tajemnicze, perfekcyjnie tłumione jednym strumieniem dźwiękowym.



 

Jérôme Noetinger & Anthony Pateras  15 Coruscations (Bandcamp’ self-released, CD 2023)

Rives/ Castlemaine, 2020-21: Jérôme Noetinger - elektronika oraz Anthony Pateras – elektronika. Piętnaście kompozycji, 40 minut.

Prawdziwe spotkanie na szczycie kreatywnej muzyki współczesnej, tej komponowanej, opartej na częstym lub wyłącznym użyciu syntetycznego instrumentarium. Żaden z artystów nie wymaga rekomendacji, także na łamach świadczących usługi pisarskie w obszarze muzyki improwizowanej. Zarówno Noetinger, jak i Pateras, to wszak mistrzowie improwizacji, którą przyoblekają w szaty współczesnej kompozycji. Kreują strumienie jakże bogate w dźwięki, jakże efektownie udramatyzowane. Klasa sama w sobie, choć album nerwowy, jakby porwany na strzępy, na piętnaście Przebłysków, degenerowanych porywami kompozytorskich namiętności.

Na owych piętnaście opowieści Francuza i Australijczyka składają się zarówno rozbudowane, wielominutowe, niemal epickie narracje o niepoliczalnych zasobach piękna, tu jakże przewrotnie rozumianego, jak i drobne fragmenty narracji, kilkudziesięciosekundowe plamy elektronicznych trzasków i zgrzytów. Utwór otwarcia tworzą zarówno ambientowe plamy, jak i filigranowe, niemal akustyczne fonie, sprawiające wrażenie field recordings. W części drugiej pojawiają się dźwięki bardziej syntetyczne, niekiedy dość groźnie brzmiące. Całość kołysze się tu na silnym wietrze, niczym zmutowane drum’n’bass. Kolejne mikro opowieści nie pozwalają nam stracić koncentracji, szybkimi strumieniami dźwięków rozsadzają receptory słuchu. Podobać się mogą szczególnie te, które zasadzają się na repetytywnym, dubowym echu. Ostatnie trzy opowieści zdają się bardziej skupiać na niuansach narracyjnych. Pierwsza z nich tonie w mrocznej, post-ambientowej chmurze, kolejna przypomina dźwięk wody lejącej się na rozżarzone węgle. Wreszcie ostatnia z nich, nierealistyczna, zawieszona w czasie i przestrzeni struga mrocznego post-ambientu. Tu dźwięki definitywnie umierają, tracą jakąkolwiek materialną postać.



 

Vitaliy Ovchinnikov  Variants (Extra Notes, DL 2023)

Petersburg Recording Studio (set 1), Vavilov Loft (set 2), listopad i sierpień 2022: Vladimir Luchansky – saksofon altowy, obiekty, Christine Kazarian – harfa, obiekty, Vitaliy Ovchinnikov – gitara akustyczna, obiekty, Andrey Popovskiy – elektronika, obiekty (set 1) oraz Ilia Belorukov – elektronika, obiekty (set 2). Trzynaście kompozycji, 30 minut.

Nowe nagranie gitarzysty Vitaliya Ovchinnikova, to dwa kwadranse wytrawnej, minimalistycznej elektroakustyki podane w dwóch setach, zrealizowanych w różnej czaso-przestrzeni, każdorazowo wszakże w kwartecie. Zawiera bardzo skupione improwizacje, nastawione na niuanse brzmieniowe, bardzo wyważone dramaturgicznie. Pierwszy set, to jedno lub dwie minutowe formy zdominowane przez instrumenty akustyczne, drugi, to nieco dłuższe narracje, w tym ostatnia nawet siedmiominutowa, w trakcie których elektronika ma nieco więcej do powiedzenia. Zauważmy, iż obsługą elektroniki w każdym secie zajmuje się inny artysta. Definitywnie lubimy takie zabawy z dźwiękiem, choć muzykom dobrze zrobiłby większy zastrzyk ekspresji, szczególnie w secie pierwszym.

Set pierwszy składa się z ośmiu części i wydaje się być jednym strumieniem dźwiękowym podzielonym na niespełna dwuminutowe odcinki. Króluje tu kreatywny minimalizm - każdy z artystów cedzi dźwięki, niekiedy pojedyncze frazy, dobrze słucha reszty i udanie współtworzy strukturę całości. Delikatna, nieinwazyjna elektronika wije się pomiędzy akustycznymi frazami, pośród których dużą rolę ogrywają obiekty, brzmiące chwilami bardzo perkusjonalnie. Najbardziej żwawym fragmentem seta jest część ostatnia, zdobiona czystymi frazami harfy. W secie drugim mamy pięć części, a rola elektroniki zdaje się być dominująca, zwłaszcza w części dziesiątej i jedenastej. Podobać się może brzmienie saksofonu, intrygująco wplecione w strugę syntetyki w części dziewiątej. W rozbudowanej części końcowej mamy już narrację w pełnym wymiarze. Saksofonowe drony, strunowe błyski i elektronika, która udanie współgra z akustycznymi instrumentami, śpiewając piskiem szemrzących kabli. Przez dłuższy fragment improwizacja bazuje tu na linearnym strumieniu dźwięków generowanych przez rytmicznie drżące obiekty.



 

Jesper Nordberg  Trio (Gotta Let It Out, CD 2023)

Kopenhaga, styczeń 2023: Jesper Nordberg – kontrabas, Ruhi Erdogan – trąbka oraz Stefan Pöntinen – skrzypce. Dziesięć utworów (siedem kompozycji, trzy improwizacje), 37 minut.

Kontrabas, skrzypce i trąbka nieśmiało sugerują, iż przed nami prawdziwie kameralna narracja. I tak też jest w istocie. Wysokie kompetencje artystyczne muzyków czynią tu interesującą niemal każdą opowieść, choć wiele z nich toczy się wedle precyzyjnych wskazań kompozytorskich. Tych ostatnich być może jest zbyt wiele, o czym świadczy … jakość trzech opowieści, które są po prostu swobodnymi improwizacjami i stanowią definitywny crème de la crème tego albumu. W trakcie kolejnych realizacji tria zalecamy zatem, by zapisy na pięcioliniach pozostawić przed drzwiami studia nagraniowego.

Utwór otwarcia tworzą tu dwa smyczki, które z odpowiednią dozą ekspresji sugerują klimat post-baroku swobodnie improwizując. W drugiej części podłącza się melodyjna, rzewna, nieco nostalgiczna trąbka. Zadekretowane chamber inspiruje się tu zarówno jazzem, jak i folkiem, tudzież klasyką. Nie brakuje miejsca na improwizację. Ta króluje w trzeciej odsłonie. Drobne frazy wchodzą tu w bystre interakcje. Skrzypce ciekawie preparują. W kolejnych trzech opowieściach konstytucją jest temat kompozycji i zwarta struktura rytmiczna. Post-folkowe klimaty, jazzowe frazy kontrabasu i trąbka, która stoi tu ponad podziałami, tarzając się w dość prostej melodyce. Siódma część znów porzuca zapisy pięciolinii i zabiera nas w krótką, ale intrygująco mroczną podróż. Dwa strwożone smyki i rozhuśtana trąbka. Trzy ostatnie utwory wracają do etyki kompozycji. W części dziewiątej warto wszakże podkreślić dynamikę i zadziorność niemal każdej frazy, mimo dalece klasycznego rynsztunku. W części ostatniej rzeczona klasyka ostatecznie triumfuje, ale muzykom nie da się odmówić klasy w improwizacjach.




Master Oogway  A Lot of Music About Everything (Nice Things Records, CD/LP 2023)

Athletic Sound Studio, Norwegia, czas nieznany: Håvard Nordberg Funderud – gitara, Lauritz Heitmann Skeidsvoll – saksofon tenorowy i sopranowy, Karl Erik Horndalsveen – kontrabas i bas elektryczny oraz Martin Heggli Mellem – perkusja. Dwanaście utworów, 45 minut.

Kolejne spotkanie z artystami, którzy debiutują na tych łamach, znów doposażonymi w instrumentarium, które dobrze kierunkuje nasze stylistyczne przypuszczenia. Gęsta, szorstka sekcja rytmu, rozszalały saksofon w chmurze pogłosu i gitara, która stanowi tu w dużej mierze o dramaturgii. Także całe mnóstwo gatunkowych konotacji, którym wcale nie tak daleko do cięższych odmian rocka. Narracja skrojona zgrabnymi kompozycjami, która są jedynie pretekstem do niekiedy niezwykle krewkich improwizacji. Muzyka o Wszystkim, ale nieprzegadana, zawsze na temat.

Na starcie artyści fundują nam nieco jazzrockowej estetyki. Każdy instrument zdaje się tu być podłączony do prądu wysokiej mocy. Post-akustyczna brawura, rockowe przełomy i dużo swobody w improwizacjach. Także bogate brzmienie, czasami kwartet przypomina tu dużą orkiestrę. Norwegowie dobrze sobie radzą w szybkich tempach, ale równie efektowni są w post-balladowych, rozhuśtanych melodiach na saksofon i gitarę. Ta ostatnia wciąż szuka ciekawych brzmień, preparuje, często korzysta z gitarowych pick-upów. W części piątej muzycy pokazują, iż wystarczy im sekunda, by wejść w obszar kreatywnego noise (znów brawa dla gitary). Opowieści każdorazowo nie gubią jednak wytrwanej struktury rytmicznej. W odsłonie szóstej narracja pachnie nasterydowanym Weather Report! Połamany rytm i ogniste ekspozycje solowe, to kolejny walor tego utworu. W kolejnej części … akustyczny przestanek na gitarę i kontrabas. Ale emocje nie gasną! Podobnie jak w części dziewiątej, która płynie melodyjnym tematem jazz-rocka, ale bas i perkusja burzą mury niemal hc-punkowym drive’em. Dziesiąta historia stawia na wolniejsze tempo i brzmieniowe zagadki. W kolejnej czas płynie przy niemal rockowych salwach całego kwartetu. Narracja pętli się, zgrzyta, hałasuje i urokliwie puszcza oka do King Crimson, tych z początku lat 80. ubiegłego stulecia. Ostatnia opowieść znów szyta jest gęstym, niemal post-punkowym ściegiem. Gitara staje tu w ogniu, bas ma solo, a saksofon kipi z emocji.




Maximiliano Mas, Marcelo von Schulz & Juan Marco Litrica  Trio Preludio a La Siesta De Un Fauno - Volumen Uno (Ramble Records, DL 2023)

Chela.exacta, Argentyna (?), wrzesień 2022: Marcelo von Schultz – perkusja, instrumenty perkusyjne, Maximiliano Mas – gitary, ćwierćtonowe grand piano oraz Juan Marco Litrica – gitara elektryczna. Pięć improwizacji, 37 minut.

Dwie dalece ponadgatunkowo usposobione gitary z niewielką dawką prądu i wytrwany drummer, tu głównie perkusjonalista, którego na tych lamach zdążyliśmy już poznać. Latynoskie trio w barwach australijskich przynosi nam nieoczywistą porcję improwizacji, która miewa świetne momenty, ale nie unika chwil dramaturgicznego zawahania, a raczej sytuacji, w których opcji wyboru jest zbyt wiele, zwłaszcza po stronie stylistycznie niezdecydowanych gitar. Te ostatnie zaczynają w klimatach post-jazzowych, potem nie skąpią nam bluesowych, czy nawet post-folkowych fraz, w końcu z ochotą czerpią z zasobów pamięci post-rocka. Na finał stawiają prawie hard-rockowy riff, który płonie wszakże wyjątkowo szybko.

W pierwsze improwizacji podoba nam się sposób, w jaki perkusjonalista panuje nad parą jazzujących gitar. Najpierw stara się je udobruchać, potem wypuszcza w dynamiczny marsz z rockowymi zdobieniami. W części drugiej dzwonki i gitarowe pick-upy budują suspens, który kruszy bluesowy szyk narracji właściwej. Na werblu pojawia się odrobina preparacji, z kolei gitary szukają kolejnych punktów odniesienia, frazując dość delikatnie. Trzecia opowieść zdaje się być wyjątkowo ukrwiona. Samplowany głos w języku japońskim, preparowany, bystry drumming i gitary w solowych ekspozycjach jakże dalekich już od jazzu. W części czwartej pojawia się piano, które dodaje mroku i tajemniczości. Perkusja bije tu matowy rytm, ale wolny, niemal leniwy. Finałową ekspozycję znów otwierają szemrzące gitarowe pick-upy. Narracja dość szybko zwiera marszowy szyk i do końca nagrania nie przestaje być jedynie rytmiczną zabawą. W ramach narracyjnych zdobień gamelanowo brzmiący drumming i wspominany wcześniej ciężki, rockowy riff.



 

Federico Solomiewicz  Desde el sur (Neue Numeral, DL 2023)

Doctor F studio, Argentyna, czas nieznany: Federico Solomiewicz – bas, Martín Proscia – saksofon tenorowy, Augusto Vega – gitara oraz Manuel Weil - perkusja. Pięć kompozycji, 22 minuty.

Na zakończenie dzisiejszej, w dużej części jazzowej zbiorówki niewielka porcja jazz-rocka, zadekretowana kompozycjami basisty, które koncertują się bardziej na ogrywaniu zadanego tematu bystrymi aranżacjami, mniej zaś wydają się być skupione na samej improwizacji. Ale pośród pięciu niedługich narracji znajdziemy jedną, która warta jest naszego wielokrotnego zainteresowania.

Argentyńczycy otwierają album melodyjną balladą, rzewną, całkiem stylową, jakże niespieszną. Druga opowieść ma rytm marsza, w który wplecione są intrygujące, dramaturgiczne przestoje. Gitara szuka tu bardziej rockowych emocji, ale saksofon trzyma się sztywno gatunkowych ram. Trzecią opowieść otwiera basowe intro, które przekształca się w melodyjny temat. Gitara snuje się wokół post-ambientowym ściegiem, saksofon wydaje się tym razem bardziej zaniepokojony. W czwartej części muzycy stawiają na improwizację i zdaje się, że nic lepszego nie mogli zrobić! Rozmyta, mgława melodyka, zmysłowy smyczek, rozbujane emocje siejące dramaturgiczny niepokój. W finałowym utworze powraca melodia tematu. Gitarzysta frazuje wyjątkowo łagodnie, niczym Jim Hall, a towarzyszy mu solówka kontrabasu, jeśli ucho recenzenta nie zawodzi.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz