Katalońsko-portugalski perkusista i perkusjonalista Vasco Trilla zdaje się mieć na tych łamach status porównywalny z pozycją prezentowanego w ubiegłym tygodniu Collina Webstera. Innymi słowy, wiemy o nim wszystko i z radością donosimy o każdej nowej inicjatywie artysty.
Wiosna i raczkujące lato wspaniałego roku bieżącego
przyniosły wiele nowych albumów muzyka, w tym trzy, na których teraz skupimy
naszą uwagę. To niezwykle dla Trilli ważne płyty. Pierwsza, to duet z
amerykańskim saksofonistą Marsem Williamsem, muzykiem dla Katalończyka
szczególnym, współpracę z którym ceni sobie nad wyraz. To ich drugi wspólny album,
znów wydany … w Polsce. Kolejny duet, to spotkanie Vasco z legendą free drummingu, Ra Kalamem Bobem
Mosesem. Dwupłytowa epopea, w trakcie której perkusja jest jedynie pretekstem,
jednym z wielu narzędzi do budowania niezwykłych, improwizowanych opowieści. Na
koniec dzisiejszego trójpaku szósta już solowa płyta Trilli, tym razem wyjątkowo
mroczna, brzmiąca niekiedy wręcz demonicznie. Po prawdzie, w jeszcze jakże gorącej
ocenie Pana Redaktora, być może najlepsza z dotychczasowych solówek tego
artysty.
Mars Williams & Vasco Trilla Critical Mass (Not Two Records, CD 2023). Mars Williams –
instrumenty dęte drewniane i zabawki oraz Vasco Trilla – perkusja i instrumenty
perkusyjne. Nagrane w sierpniu 2021, Thriller
Underground Facilities, Barcelona. Pięć improwizacji, 63 minuty.
Drugie spotkanie Marsa i Vasco, to pięć kilkunastominutowych
improwizacji, budowanych w dużym skupieniu, za wyjątkiem ostatniej części nastawionych
na solowe introdukcje, często wielominutowe. Dużo rytuału, trochę folkloru i niezmierzone
połacie emocjonalnie zrównoważonego free jazzu.
Otwarcie pierwszej części spoczywa na Vasco. Perkusjonalista
buduje monumentalną, niemal sakralnie brzmiącą introdukcję, niebywale spokojną,
dalece nieśpieszną. Mars pojawia się w grze równie stonowanym, melodyjnym
strumieniem dźwięku, który mości się w błysku perkusyjnych talerzy. Muzycy potrzebują
tu niemal dziesięciu minut, by z wyważonej narracji przejść w ramiona free
jazzu, w typowym zestawie saksofon i perkusja. Finał utworu kipi od emocji, nie
brakuje w nim zawadiackich gwizdów. Drugą opowieść otwiera Mars, który frazuje na
drobnym instrumencie dętym, mającym dalece folkowy zaśpiew. Tu także czekamy na
drugiego muzyka wiele minut. Vasco wchodzi z dużą dozą delikatności, ale jego drumming trzyma niezłe tempo. Przez
moment Mars milknie, tymczasem Vasco równa szyk i czeka na zadęcie saksofonu
altowego. Dalszy przebieg improwizacji skrzy się już typowymi dla free jazzu
emocjami.
Trzecia odsłona powstaje w chmurze talerzowego rezonansu. Sporo
w niej fraz preparowanych, także ze strony saksofonisty. Z tego tygla
akustycznych subtelności muzycy budują zwartą narrację, ale tym razem nie ma
ona na celu free jazzowej eskalacji. Artyści szukają zwinnej melodyki, kreują dronowe
ekspozycje, cieszą się chwilą, która dogasa w samotnym strumieniu saksofonowych
westchnień. Początek czwartej improwizacji znów należy do Vasco. Muzyk wypuszcza
w bój swoją małą armię wibrujących przedmiotów. Korzysta z gongów, szarpie też
za bliżej nieokreślony instrument strunowy (cytra?). Filigranowa narracja
zostaje tu wzięta w nawias humoru, gdy Mars sięga po dźwięki dziecięcych zabawek.
Potem pojawia się saksofon i opowieść nabiera cech delikatnie nerwowej ballady.
Z czasem Vasco zaczyna wspinać się na szczyt niemal dronowej ekspozycji, z
kolei Mars ustępuje pola i zdaje się słuchać partnera z niekłamanym zachwytem.
Jego komentarz ogranicza się tu do rubasznych toys. Wreszcie finałowa improwizacja, zgodnie z anonsem startuje na
raz, wprost w ramiona pełnokrwistego free jazzu. Bez zbędnych subtelności
muzycy wpadają w taniec. Mars krzyczy, a Vasco oplata go drummingiem, niczym ośmiornica. Pod koniec nagrania muzycy tłumią emocje,
grają coraz ciszej, a Mars powraca do folkowo brzmiącego, małego dęciaka.
Vasco Trilla & Ra Kalam Bob Moses Singing Icons (Astral Spirits, 2CD 2023). Vasco Trilla – perkusja, tympani, dzwony, kuranty, taśma
magnetyczna, inne obiekty i przedmioty oraz Ra Kalam Bob Moses – perkusja,
kontrabas, flety naturalne, instrumenty perkusyjne, dumbek, melodica, głos i
inne metalowe instrumenty. Nagrane w Golden
Apple oraz Native Pulse,
Barcelona, 2021. Szesnaście utworów, 90 minut.
Spotkanie dwóch perkusistów/ perkusjonalistów tylko pozornie
wydać się może przewidywalne. Już bowiem sama analiza listy instrumentów, jakie
muzycy dotargali na sesję nagraniową, wskazuje, że czekają nas naprawdę duże
emocje. Po prawdzie nie wiemy, czy muzycy rejestrowali swoje dźwięki razem, czy
każdy z osobna, ale w kontekście całości podwójnego albumu nie ma to
najmniejszego znaczenia. Wspaniały album, tajemniczy, chwilami magiczny, niczym
mroczna Afryka!
Początek albumu drży i szeleści perkusjonaliami – talerze,
gongi, chrobot obiektów na werblach, gęste echo, szczypta rezonansu i garść
strunowych fonii. Druga odsłona dodaje brzmienie fletu, przyczajonego w
zaroślach i głos, który mantrycznie kołysze narracją. Trzecią część otwierają
gongi, ale główny nurt budują dwie perkusje, tworzące nieco nerwowy ceremoniał narracyjnej
delikatności. W kolejnej opowieści muzycy dostarczają nam nieco bardziej melodyjne
frazy. Glazura werbla trzeszczy, muzycy grają dłońmi, używają gongów i dzwonków,
pojawia się folkowa poświata, która zdaje się przypominać soundtrack do słynnej Misji,
udanie zreasumowany …. kontrabasowym pizzicato.
W piątej części w strumieni akustycznej fonii pojawia się smuga elektroakustyki
z nieznanego źródła. Pulsuje echo, jest też rytm, z czasem dość masywny i głośno
artykułowany. Kolejna narracja najpierw jest chmurą rezonansu, potem tylko warstwą
drummingu, pięknie sprowadzoną do brzmieniowych
niuansów. Opowieść siódma wydaje się być typową narracją post-dronową Vasco. Gdy
ta dojdzie do punktu kulminacyjnego Bob komentuje ją fletem i głosem. Ósmą historię
buduje drumming i odgłos szarpania za
struny. Rozbujany głos, narracyjny step
o posmaku afrykańskiej polirytmii, z ekspozycją na bongosach.
Opowieść dziewiątą otwiera śpiew rezonujących przedmiotów, a
elementem siejącym dramaturgiczny ferment jest melodica. Narracja nabiera mrocznego klimatu, a tworzy ją wyjątkowo
dużo elementów składowych. Utwór kolejny otwiera glos i kontrabas, narracja
łapie rytm, a strunowe frazy wydają się płynąć aż trzema strumieniami. Całość
przypomina nerwowy drum’n’bass. Z
kolei w części jedenastej otwarcie perkusyjne pachnie dobrym … jazzem! Opowieść
tworzą dwie perkusje, które nie szukają bardziej skomplikowanych rozwiązań. Ciekawie
pracuje tu tło, które z czasem zawłaszcza sobie przestrzeń improwizacji. W
kolejnych utworach nie brakuje emocji, niebanalnych brzmień oraz tekstur. W
części dwunastej słyszymy głos i flet, w trzynastej mrok rezonujących
powierzchni płaskich, a w czternastej taniec talerzy. W piętnastej opowieści …
wszystkie ręce na pokład – rezonują talerze, dudnią bongosy, ktoś mruczy pod
nosem, zewsząd płyną drobne dźwięki strunowe, a wszystko toczy się w dość bystrym
tempie. Ostatnia opowieść stawia na frazy preparowane, fletowe odgłosy i pogłos
mrocznej dżungli. Finałowa prosta zdaje się tonąć w melodii. Wieczny spokój
zostaje osiągnięty.
Vasco Trilla A
Constellation of Anomaly (Thanatosis Records, CD 2023). Vasco Trilla –
instrumenty perkusyjne. Nagrane w La Isla
Estudio, Barcelona, maj-czerwiec 2022. Dziesięć utworów, 42 minuty.
Na wstępie zacytujmy opis wydawcy: Płaskie rosyjskie dzwony traktowane smyczkiem i współgrające z wibrującymi
przedmiotami, kotły timpani pełne nakręcanych pozytywek i doprawione głośnikiem
przetwornikowym, stara cytra uderzana jak bęben z dwoma werblami jako
rezonatorami, irańskie okrągłe dzwony miksowane z częściami gamelanu, styropian
i trójkąty....
Od lat zachwycamy się perkusjonalnym szaleństwem, jakie
uprawia Trilla, rzadziej zaś pochylamy się nad szczegółowym opisem akcesoriów,
jakie muzyk używa do odprawiania swoich akustycznych czarów. W wypadku jego
najnowszej plyty instrumentarium wydaje się podobne do tego, jakie stosował
dotychczas, efekt wszakże, przynajmniej w opinii niżej podpisanego, zdaje się
być bardziej mroczny, demoniczny, zdecydowanie wciągający słuchacza w tajemniczą
grę, której efekt końcowy trudno jest przewidzieć. Nam pozostaje opis zjawiska,
które kiedyś na tych łamach nazwaliśmy the
mastering of no drumming percussion.
Trilla jest mistrzem budowania dramaturgii. To także wiemy,
to także zdaje się być ważnym atrybutem nowej solówki. Dziesięć opowieści, które łączą się w pary o podobnej proweniencji
brzmieniowej i szósty, kluczowy utwór, najdłuższy na płycie, epicki poemat mroku,
skupienia i kreowania egzystencjalnej trwogi. Przez moment można odnieść wrażenie,
że narracji brakuje jedynie demonicznego głosu Lisy Gerard!
Rytuał otwarcia kreuje drżąca membrana werbla i pierwsza
chmura rezonansu. Druga część wnosi do trillowej
historii nowy element. Narzędzia podobne, efekt dalece zaskakujący - strunowe tarcia
i śpiewy, uderzenia akustycznego młota,
które rezonują małym drummingiem,
narracyjny suspens na każdym kroku. Opowieść trzecia i ósma, to dwie bliźniacze
miniatury zbudowane drummingiem na dzwonach
i podobnych przedmiotach. Czwarta narracja zdaje się być nad wyraz głośna,
pachnie postindustrialnie, ma także środkową partię, która szuka ciszy. Część piąta,
to wstęp do kluczowej szóstej narracji. Trilla samymi talerzami buduje tu
post-akustyczny ambient. W części kolejnej najpierw pracuje na dzwonach, których
warstwy nakłada jedna na drugiej, aż do uzyskania efektu masywnego i
zawieszonego w czasie dronu. W dalszej części tej niesamowitej ekspozycji
zaczyna bić dzwon, z mocą londyńskiego Big
Bena. Zakończenie utworu jest prawdziwie majestatyczne, i tylko głosu
pewnej kobiety brakuje. Siódma opowieść syci się rytmem, mrocznym, choć trochę
mechanicznym. Opowieść Vasco do końca albumu wydaje już być uczepiona pewnej
ulotnej struktury rytmicznej. Przypomina bicie zegara, nakręcanie jego sprężyn
i nakładanie warstwy na warstwie. Pracuje też cytra, melodii dodaje mała pozytywka.
W dziewiątej części do wyżej wspomnianych elementów winniśmy jeszcze dodać prawdziwe
mroczne tło, które pulsuje czystym złem. W ostatnią podróż Trilla zabiera swoją
armię robaczków i innych wibrujących przedmiotów. Ta swoista polifonia cudu akustyki
zaczyna śpiewać, a barwi ją dodatkowo brzmienie gamelanowego drummingu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz