Na scenie pojawia się dziesięciu żywych instrumentalistów i dwóch procesorów. Nad ich głowami rozpościera się syntetyczny dron, lepiony z białego szumu, który niechybnie niesie ze sobą potencjał krwistego hałasu. Głuchą przestrzeń koncertową wypełnia aura soundtracku do psychodelicznego horroru. Pulsują plamy basu, rodzą się pasma dźwięków czegoś definitywnie post-akustycznego.
Po upływie pięciu minut w strumieniu narracji pojawiają się dęte
i post-perkusjonalne frazy, które separują się od mglistej, syntetycznej powłoki
szmerów i basowej pulsacji, funkcjonującej na pograniczu hałasu. Orkiestra systematycznie
nabiera masy, intensywności, staje się post-akustycznym krzykiem, wyziewem lovecraftowskiej grozy. W tym tyglu zła
coś nabiera tajemniczej melodyki, źródłem której mogą być instrumenty dęte. W
okolicach dziesiątej minuty muzycy nieznacznie tłumią intensywność swojego
przekazu dźwiękowego. Basowa pulsacja bije jak dzwon, ale wokół niej panoszy
się mroczne zaniechanie. Wyraźnie słychać lamenty fletu i klarnetu, które wyłaniają
się ze strumienia szumiącej, onirycznej elektroniki, zdobionej incydentalnymi
skwierczeniami. Opowieść zdecydowanie gaśnie, stacza się na dno pojedynczymi, akustycznymi
frazami.
Druga część spektaklu sprawia wrażenie kontynuacji. Jej
początek, to pozorne spowolnienie, które daje życie nowemu wątkowi. Pozostająca
w formie dronu opowieść zdaje się teraz żyć z delikatną przewagą fraz
akustycznych. Dęciaki wzdychają, struny szeleszczą, elektroakustyka z nie do
końca rozpoznawalnych źródeł panoszy się w dalekim tle. Narracja pęcznieje z każdą
sekundą, ale sprawia wrażenie kontrolowanego, niemal wystudiowanego krzyku. Między
piątą, a ósmą minutą osiąga stadium eskalacji, szytej mocą syntetyki, bogaconej
śmiertelnie ranną akustyką. Nagły zgrzyt, jakby usterka na łączach satelitarnych,
wywołuje intrygujący dysonans, po czym narracja wraca na tor gęstej, pęczniejącej
trwogi. Flow wciąż krzyczy, ale delikatnie
rozwarstwia się, rozlewa coraz szerszym korytem. Po niedługiej chwili bliski
jest laptopowego noise, jakby cała, kilkunastoosobowa załoga zdołała pomieścić się
w drobnym urządzeniu elektronicznym. W kłębie gęstniejącego hałasu dzieją się teraz
prawdziwe wojny światów, a przyczajony za kotarą Merzbow uśmiecha się od ucha
do ucha. Wybicie trzynastej minuty staje się tu sygnałem do powolnej śmierci.
Nie brakuje jednak zakrętów, ślepych uliczek i hamowania z piskiem opon. Nad sceną
kołują ustrzelone myśliwce, ulotna rzeczywistość pulsuje basem, wokół krążą strzępy
dętych i strunowych post-melodii. Na ostatniej prostej jakiś żywy dźwięk wyłania się ponad strugę elektronicznego
hałasu - być może to bas, być może jedynie echo głuchej, intensywnej ciszy.
Kasper T. Toeplitz & Ensemble Phoenix Basel Rupture & Dissipation (Bocian
Records, CD 2024). Kasper T.Toeplitz – kompozycja, dyrygentura, e-bass, live electronics, Christoph Bosch – flet, Toshiko Sakakibara -
klarnet, Jens Bracher – trąbka, Remo Schnyder – tubax, Samuel Wettstein – fortepian, Sebastian Hofmann – perkusja,
Maurizio Grandinetti – gitara elektryczna, Aleksander Gabrys – kontrabas,
Thomas Peter – live electronics oraz
gościnnie: Marc Unternahrer – tuba, Daniel Buess – perkusja. Nagranie
koncertowe, Sokołowsko, Festiwal
Sanatorium Dźwięku, 2016 oraz nagrania dodatkowe, Elaine, czas nieznany.
Dwa utwory, łącznie 33 i pół minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz