Być może próżno w dzisiejszym świecie muzyki improwizowanej
szukać bardziej wyrazistego i artystycznie spełnionego pianisty, niż 62-letni
Agusti Fernandez. Sytuacja jest dla jego wielbicieli znad Wisły, Odry i Warty o
tyle sympatyczna, że kataloński muzyk często u nas rezyduje, koncertuje, a także
wydaje płyty, a zatem jego artystycznej przygodzie możemy przyglądać naprawdę z
bliska.
A propos tej ostatniej aktywności – tylko w roku bieżącym
krajowy przemysł wydawniczy ujawnił światu reedycję jego debiutanckiej płyty solowej
Ardent (Freeform Assocation), a także
dokumentację spotkania bez oklasków, poczynionego przez pianistę w towarzystwie
Rafała Mazura Ziran (Not Two
Records). Ponadto w zapocone dłonie fanów free
improv wpadło kolejne nagranie w duecie, tym razem z tunezyjską skrzypaczką
Yasmine Azaiez, wydane pod jakże trafnym tytulem Revelation (Fundacja
Słuchaj!). Tytuł rzeczywiście oddaje sedno tej muzyki, albowiem jest ona doprawy
… rewelacyjna.
Poniżej postaram się uzasadnić powyższy osąd. W uzupełnieniu
zaś kilku słów bezgranicznego zachwytu, proponuję drobny przegląd katalogu dość
młodej jeszcze inicjatywy wydawniczej Fundacja Słuchaj!, m.in. dlatego, że
mieści on w sobie kolejną pozycję z Agusti Fernandezem w roli głównej, datowaną
– dla odmiany - na rok ubiegły.
Rewelacja….
…. konsumuje dwa studyjne spotkania Fernandeza z Azaiez,
poczynione 9 listopada roku ubiegłego i 23 kwietnia roku bieżącego (barceloński
L’Obrador, częste miejsce muzykowania pianisty). Dokładnie dzień przed
pierwszym z tych spotkań, ta para muzyków koncertowała w Ateneu Barcelones w
towarzystwie młodej, katalońskiej perkusjonalistki, Nurii Andorry. Dokument
fonograficzny koncertu tria zwie się Future
Memories (Discordian Records, 2016) i został na tej stronie skwitowany
kilkoma westchnieniami ekscytacji, wiosenną porą w opowieści The Youth Are Getting Restless.
Teraz jednak skoncentrujmy się na rewelacyjnych dźwiękach, czynionych przy wydatnej pomocy fortepianu
i skrzypiec, o całkowicie akustycznych parametrach. Muzyka dociera do nas w
dziewięciu fragmentach, opatrzonych zgrabnymi tytułami, a jej odsłuch winien
nam zająć dokładnie 51 minut i 30 sekund.
Z wyłączeniem krótkiego, piątego fragmentu, muzyka
generowana przez Fernandeza dociera do nas wyłącznie z wnętrza jego dużego i
czarnego instrumentu. Arsenał jego sztuczek, zagrywek, przygrywek i docinek
budzi wielki szacunek słuchacza, podobnie jak ilość wrażeń akustycznych, jakie w
danym odcinku czasowym jest nam w stanie dostarczyć. Istnieje poważne
podejrzenie, iż Agusti posiada więcej niż dwie ręce, a także, iż dodatkowo
korzysta jeszcze z innych przedmiotów płaskich lub owalnych, którymi maltretuje
struny i obudowę fortepianu (opis płyty skąpi nam informacji w tym zakresie).
Partnerka Agustiego jest nieco bardziej oszczędna, tak w zakresie dostarczania
materiału dźwiękowego, jak i wykorzystywanych środków wyrazu. Wgryza się
smyczkiem w struny i rzeźbi piękne, oniryczne drony w wysokich rejestrach. Pozostaje jakby w stanie zawieszenia,
niedopowiedzenia i oczekiwania. Flora akustyczna nagrania jest tak gęsta, iż w
niektórych momentach nie potrafimy wskazać muzyka odpowiedzialnego za dany
dźwięk. Trwa seans pytań i odpowiedzi, jak w wartkim filmie akcji (idąc za
słowami Joe Morrisa, który skreślił udane liner
notes). Chwilami, jeśli choć trochę puścimy wodze fantazji, słyszymy nie
duet, a całą orkiestrę muzyków, pilnie maszerujących na artystyczne zatracenie. Struny,
dzwonki, młoteczki i talerze. Pisk, skowyt, mlaskanie i szemranie. Dźwiękowa
ściana kastaniet wieńczy drugi fragment. W trzecim Agusti moduluje dźwięk spod
klawiatury, a Yasmine palcuje w oczekiwaniu na nieokreśloność gramatury
pianistycznych podpowiedzi. W piątym – na moment – muzycy przypominają nam, że
to duet na fortepian i skrzypce. Ale to tylko chwila – eskapiczne crescendo fragmentu szóstego wznosi nas
ku kolejnym płaszczyznom nieoczywistości, przy okazji wtłaczając nam do głowy wrażenia
z szybkością trzech tysięcy dźwięków na sekundę. Fragment siódmy rozpoczynają
igraszki z ciszą, by po odrobinie oddechu, doświadczyć eksplozji ekspresji z
obu biegunów dźwiękowych tego spektaklu. Struny skrzypiec zdarte są do krwi, a
obudowa fortepianu niechybnie pęka. Czas na Święto
Wiosny – wersja dla słuchaczy permanentnie dręczonych wiecznym oczekiwaniem
na nadejście niemożliwego. Osiągamy finał tego rollercastera. To nie jest przygoda dla panien z dobrego domu – tu
jest pikantnie, nieprzytulnie, po trochu obscenicznie i niewymownie … pięknie!
Niczym uczestnicy corridy z udziałem upalnych wołów, wprost z tunezyjskich
pustyni, osiągamy linię mety i padamy na kolana. What a game!
Urodzinowa rezydencja
Dwie wiosny temu, w trakcie dziewiątej edycji Festiwalu Ad
Libitum, gościem specjalnym imprezy był Agusti Fernandez, obchodzący wówczas 60
urodziny. Trzy dni tego wydarzenia wypełnione zostały … czterema koncertami z
udziałem Jubilata. Być może nie wspominałbym dziś o nich (zresztą
byłem ich naocznym świadkiem), gdyby nie to, iż wszystkie one zostały
upublicznione na uroczym czteropaku,
który na pośrednictwem Fundacji Słuchaj! ujrzał światło dziennie w roku
ubiegłym, pod wszystko mówiącym tytułem Agusti Fernandez @60 River Tiger Fire, Ad
Libitum Festival Residency. Jest świetny moment, byśmy zajrzeli do
środka tego wydawnictwa.
Dysk pierwszy: Kompozycja
tytułowa River Tiger Fire, na scenie pianista
i dyrygent AF oraz powołany ad hoc Ad
Libitum Ensemble. W jego składzie krajowy garnitur improwizatorów, z których
połowa stanowi przy okazji zaciąg artystyczny wydawnictwa: Zimpel, Dickaty,
Lebik, Majewski, Strycharski, Zakrocki, Olak, Mazur, Wójciński i Zemler.
Patrząc z punktu widzenia instrumentarium – pięć dęciaków, skrzypce, dwa
instrumenty harmoniczne i sekcja rytmiczna z podwójnym instrumentem basowym.
Prawie godzina dynamicznej, różnorodnej i pokrętnej opowieści, w smaku
delikatnie iberyjskiej, w woni ekspresyjnie lokalnej, co jednak nie stanowi tu
jakiegokolwiek zarzutu. Momentami ekscytujące!
Dysk drugi: Elektroakustyczna
uczta! Thunder! Burza z piorunami!
Pianiście (preparującemu) towarzyszą na scenie – Frances-Marie Uitti na
wiolonczeli (także preparowanej) i Joel Ryan, na żywo procesujący dźwięki
generowane przez akustyczne instrumenty. Ponad 55-minutowa opowieść, zwinna jak
stado wyposzczonych lisów, ekstatycznie dramaturgiczna i łechtająca ucho
Waszego recenzenta w stopniu ponadnormatywnym. Uitti - jak wieszczą mądrzejsi
od nas oratorzy muzyki współczesnej –
to istotna, w ujęciu historycznym, innowatorka w zakresie gry na swym
instrumencie (między innymi używa jednocześnie dwóch smyczków). Pana Ryana
spotkaliśmy już na swej drodze niejednokrotnie, głównie wszakże w trakcie
artystycznych ujawnień Electro-Acoustic Ensemble Evana Parkera. Uzupełnieni silnie
pobudzonym pianistą, w trio pod oczywistą nazwą Thunder, grasują na scenie i
niecą pożar za pożarem, niby wielka orkiestra symfoniczna podczas rozgrzewki do
kolejnego epokowego wykonania Święta
Wiosny (oj, dręczy mnie ten Strawiński w trakcie dzisiejszej opowieści!).
Dysk trzeci:
Agusti w wersji na fortepian (niepreparowany) solo. Recital zwie się Mnemosynes’
Labirynth, trwa trzy kwadranse z drobnym okładem i koi nasze nerwy,
zszargane po emocjach dysku drugiego. W tej roli Fernandez jawi się jako przepiękny
i wrażliwy kolorysta. Są tacy, którzy kochają takie dźwięki. Ja przy nich
jedynie wypoczywam. Nie twierdzę jednak, że poziom relaksacji jest niski.
Dysk czwarty: Aurora,
czyli trio Agusti Fernandeza, grające komponowaną muzykę, głównie jego
autorstwa. Przez wrodzoną skromność Katalończyka, zwane jest estradowo trojgiem
nazwisk. Wszyscy doskonale wiemy, że skład uzupełniają Barry Guy na kontrabasie
i Ramon Lopez na perkusji. Biorąc pod uwagę ogólny kształt twórczości pianisty,
zwłaszcza tej najnowszej, Aurora to improwizacyjny tygiel w wersji dla
grzecznych chłopców, z zastrzeżeniem jednak tych samych charakterystyk, jakie
wylistowałem akapit wyżej, pisząc o jego koncercie solowym. Szczęśliwie w
edycji koncertowej Aurora zyskuje na ekspresji, potrafi być czupurna i ostro
smagać nasze czoła eksplozjami kooperacji w bardzo swobodnej estetyce (ach, ten
Guy i jego potworny instrument!). Dwa lata temu czas na koncercie mijał
cierpliwie, a trzyosobowe eksploracje akustycznych instrumentów dostarczały dużo
przyjemności. Tu, na dysku czwartym jest podobnie. Nie zawsze musimy wzniecać
rewolucję. A ważne, by obraz muzyka, jakim jest Agusti, był na urodzinowym
wydawnictwie pełny. Bez Aurory nie byłoby to możliwe.
Fundacja Słuchaj?
Słucham!
Na koniec rozprawki o polskich płytach Agusti Fernandeza
ostatnich kilkunastu miesięcy, rzut oka na pozostałe pozycje katalogowego
wydawnictwa Fundacja Słuchaj! Nazwa podmiotu edytorskiego buńczuczna i
konstruktywna, oferta muzyczna też potrafi zaintrygować.
Otwiera ją komedowska
muzyka, specjalnie zamówiona na jeden z niemieckich festiwali, zrealizowana
zwinnie przez braci Bartłomieja i Marcina Olesiów (perkusja, kontrabas) i
wibrafonistę Christophera Della, a opatrzona tytułem Komeda Ahead (2014).
Ładnie się tego słucha, jakkolwiek chęć sięgnięcia po oryginał rośnie z każdą kolejną
sekundą odsłuchu. Nie jest to propozycja muzyczna dla wariatów z Trybuny Muzyki Spontanicznej, zatem
rozbudowanego komentarza nie będzie.
Dużo żwawiej bije moje improwizujące serce w trakcie
odsłuchu kolejnej pozycji. Duet Dominika Strycharskiego (wszystkie istniejące
na świecie wersje fletów, przytargane przez kilometry kabli i zwinnie
zdekonstruowane elektronicznie) i Rafała Mazura (akustyczna gitara basowa), to
śmiała wycieczka w dżunglę free improvisation, zakończona ewidentnie zwycięsko,
z rękoma uniesionymi ku górze w geście tryumfu. Świetna płyta! A zwie się Myriad
Duo (2015).
Dwie płyty z udziałem bardzo kompetentnego kontrabasisty
Ksawerego Wójcińskiego, przynoszą nam zrównoważony i udany estetycznie jazz.
Pierwsza, duet z trębaczem Wojciechem Jachną, ma nawet inklinacje w kierunku free improv i choć może nie jest to jeszcze
ten etap muzycznej przygody, to próbować zdecydowanie warto (Nights
Talks, 2015). Płyta Delusions (2016) firmowana jest przez
kwartet, składający się trzech braci Wójcińskich (także trąbka i fortepian) i
Krzysztofa Szmańdę (perkusja). Panowie dobrze ważą ambicje i oczekiwania wobec
własnej muzyki z efektem finalnym, jaki są w stanie osiągnąć. Kwartet pcha do
przodu świetnym walkingiem Ksawery,
dobrze sprawuje się perkusista, a pozostali bracia zwinnie krążą nad
pięciolinią, dotrzymując kroku bardziej doświadczonym kolegom.
Czas na trzyosobowy koncert z Festiwalu Ad Libitum, edycja
2013. Na scenie CSW Maciej Garbowski (kontrabas), Piotr Damasiewicz (trąbka) i
William Soovik (perkusja). Byłem na tym koncercie i przyznaję, iż z perspektywy
pierwszego rzędu nie zrył mi beretu.
Dziś po trzech latach, w skupionym odsłuchu domowym, ten dobrze zarejestrowany
koncert zdecydowanie zyskuje na wartości. Wciąż mógłbym delikatnie utyskiwać
nad niskim poziomem ekspresji muzyków (zwłaszcza trębacza), ale nie czynię
tego, bo Sesto Elemento (2015) naprawdę mi się podoba.
Kolejna płyta z katalogu, Spontaneous Chamber Music Vol. 1
(2016), również zasługuje na wiele ciepłych słów. Muzyka zgodnie z tytułem, a
także liner notes, powstała
bezwzględnie spontanicznie, a jej współczesny rodowód, bezdyskusyjny, ciekawie
inspiruje muzyków do kompetentnych improwizacji. Marcin Olak (gitara), Patryk
Zakrocki (skrzypce) i Mikołaj Wielecki (perkusja) snują przez niepełne trzy kwadranse
nieśpieszną, akustyczną opowieść, która momentami osiąga ekscytujący poziom
emocji, mimo, iż Panom daleko do eskalowania hałasu. Tytuł wydawnictwa sugeruje
ciąg dalszy. Zapisuję się niechybnie na listę oczekujących.
Została nam ostatnia pozycja, przy okazji najnowsza płyta
Fundacji Słuchaj! Tym razem witamy w środowisku improwizowanej muzyki
klezmerskiej. Podobnie, jak w przypadku Komeda
Ahead, muzyka daleka jest od estetyki preferowanej na Trybunie, zatem nie będę się wymądrzał. Lubię tego słuchać przy żonie, z pewnością jednak wielu
słuchaczy znajdzie szereg innych okoliczności, by z krążkiem Bassarabian
Journey (2016), firmowanym przez Kwartet gitarzysty Marcina Olaka,
obcować z oczekiwaną porcją przyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz