środa, 12 października 2016

Agusti Fernandez – fortepian w skrzypcowych konwulsjach, przyjęcie urodzinowe i Listen Foundation! short review


Być może próżno w dzisiejszym świecie muzyki improwizowanej szukać bardziej wyrazistego i artystycznie spełnionego pianisty, niż 62-letni Agusti Fernandez. Sytuacja jest dla jego wielbicieli znad Wisły, Odry i Warty o tyle sympatyczna, że kataloński muzyk często u nas rezyduje, koncertuje, a także wydaje płyty, a zatem jego artystycznej przygodzie możemy przyglądać naprawdę z bliska.

A propos tej ostatniej aktywności – tylko w roku bieżącym krajowy przemysł wydawniczy ujawnił światu reedycję jego debiutanckiej płyty solowej Ardent (Freeform Assocation), a także dokumentację spotkania bez oklasków, poczynionego przez pianistę w towarzystwie Rafała Mazura Ziran (Not Two Records). Ponadto w zapocone dłonie fanów free improv wpadło kolejne nagranie w duecie, tym razem z tunezyjską skrzypaczką Yasmine Azaiez, wydane pod jakże trafnym tytulem Revelation (Fundacja Słuchaj!). Tytuł rzeczywiście oddaje sedno tej muzyki, albowiem jest ona doprawy … rewelacyjna.

Poniżej postaram się uzasadnić powyższy osąd. W uzupełnieniu zaś kilku słów bezgranicznego zachwytu, proponuję drobny przegląd katalogu dość młodej jeszcze inicjatywy wydawniczej Fundacja Słuchaj!, m.in. dlatego, że mieści on w sobie kolejną pozycję z Agusti Fernandezem w roli głównej, datowaną – dla odmiany - na rok ubiegły.


Rewelacja….

…. konsumuje dwa studyjne spotkania Fernandeza z Azaiez, poczynione 9 listopada roku ubiegłego i 23 kwietnia roku bieżącego (barceloński L’Obrador, częste miejsce muzykowania pianisty). Dokładnie dzień przed pierwszym z tych spotkań, ta para muzyków koncertowała w Ateneu Barcelones w towarzystwie młodej, katalońskiej perkusjonalistki, Nurii Andorry. Dokument fonograficzny koncertu tria zwie się Future Memories (Discordian Records, 2016) i został na tej stronie skwitowany kilkoma westchnieniami ekscytacji, wiosenną porą w opowieści The Youth Are Getting Restless.




Teraz jednak skoncentrujmy się na rewelacyjnych dźwiękach, czynionych przy wydatnej pomocy fortepianu i skrzypiec, o całkowicie akustycznych parametrach. Muzyka dociera do nas w dziewięciu fragmentach, opatrzonych zgrabnymi tytułami, a jej odsłuch winien nam zająć dokładnie 51 minut i 30 sekund.




Z wyłączeniem krótkiego, piątego fragmentu, muzyka generowana przez Fernandeza dociera do nas wyłącznie z wnętrza jego dużego i czarnego instrumentu. Arsenał jego sztuczek, zagrywek, przygrywek i docinek budzi wielki szacunek słuchacza, podobnie jak ilość wrażeń akustycznych, jakie w danym odcinku czasowym jest nam w stanie dostarczyć. Istnieje poważne podejrzenie, iż Agusti posiada więcej niż dwie ręce, a także, iż dodatkowo korzysta jeszcze z innych przedmiotów płaskich lub owalnych, którymi maltretuje struny i obudowę fortepianu (opis płyty skąpi nam informacji w tym zakresie). Partnerka Agustiego jest nieco bardziej oszczędna, tak w zakresie dostarczania materiału dźwiękowego, jak i wykorzystywanych środków wyrazu. Wgryza się smyczkiem w struny i rzeźbi piękne, oniryczne drony w wysokich rejestrach. Pozostaje jakby w stanie zawieszenia, niedopowiedzenia i oczekiwania. Flora akustyczna nagrania jest tak gęsta, iż w niektórych momentach nie potrafimy wskazać muzyka odpowiedzialnego za dany dźwięk. Trwa seans pytań i odpowiedzi, jak w wartkim filmie akcji (idąc za słowami Joe Morrisa, który skreślił udane liner notes). Chwilami, jeśli choć trochę puścimy wodze fantazji, słyszymy nie duet, a całą orkiestrę muzyków, pilnie maszerujących na artystyczne zatracenie. Struny, dzwonki, młoteczki i talerze. Pisk, skowyt, mlaskanie i szemranie. Dźwiękowa ściana kastaniet wieńczy drugi fragment. W trzecim Agusti moduluje dźwięk spod klawiatury, a Yasmine palcuje w oczekiwaniu na nieokreśloność gramatury pianistycznych podpowiedzi. W piątym – na moment – muzycy przypominają nam, że to duet na fortepian i skrzypce. Ale to tylko chwila – eskapiczne crescendo fragmentu szóstego wznosi nas ku kolejnym płaszczyznom nieoczywistości, przy okazji wtłaczając nam do głowy wrażenia z szybkością trzech tysięcy dźwięków na sekundę. Fragment siódmy rozpoczynają igraszki z ciszą, by po odrobinie oddechu, doświadczyć eksplozji ekspresji z obu biegunów dźwiękowych tego spektaklu. Struny skrzypiec zdarte są do krwi, a obudowa fortepianu niechybnie pęka. Czas na Święto Wiosny – wersja dla słuchaczy permanentnie dręczonych wiecznym oczekiwaniem na nadejście niemożliwego. Osiągamy finał tego rollercastera. To nie jest przygoda dla panien z dobrego domu – tu jest pikantnie, nieprzytulnie, po trochu obscenicznie i niewymownie … pięknie! Niczym uczestnicy corridy z udziałem upalnych wołów, wprost z tunezyjskich pustyni, osiągamy linię mety i padamy na kolana. What a game!


Urodzinowa rezydencja

Dwie wiosny temu, w trakcie dziewiątej edycji Festiwalu Ad Libitum, gościem specjalnym imprezy był Agusti Fernandez, obchodzący wówczas 60 urodziny. Trzy dni tego wydarzenia wypełnione zostały … czterema koncertami z udziałem Jubilata. Być może nie wspominałbym dziś o nich (zresztą byłem ich naocznym świadkiem), gdyby nie to, iż wszystkie one zostały upublicznione na uroczym czteropaku, który na pośrednictwem Fundacji Słuchaj! ujrzał światło dziennie w roku ubiegłym, pod wszystko mówiącym tytułem Agusti Fernandez @60 River Tiger Fire, Ad Libitum Festival Residency. Jest świetny moment, byśmy zajrzeli do środka tego wydawnictwa.

Dysk pierwszy: Kompozycja tytułowa River Tiger Fire, na scenie pianista i dyrygent AF oraz powołany ad hoc Ad Libitum Ensemble. W jego składzie krajowy garnitur improwizatorów, z których połowa stanowi przy okazji zaciąg artystyczny wydawnictwa: Zimpel, Dickaty, Lebik, Majewski, Strycharski, Zakrocki, Olak, Mazur, Wójciński i Zemler. Patrząc z punktu widzenia instrumentarium – pięć dęciaków, skrzypce, dwa instrumenty harmoniczne i sekcja rytmiczna z podwójnym instrumentem basowym. Prawie godzina dynamicznej, różnorodnej i pokrętnej opowieści, w smaku delikatnie iberyjskiej, w woni ekspresyjnie lokalnej, co jednak nie stanowi tu jakiegokolwiek zarzutu. Momentami ekscytujące!




Dysk drugi: Elektroakustyczna uczta! Thunder! Burza z piorunami! Pianiście (preparującemu) towarzyszą na scenie – Frances-Marie Uitti na wiolonczeli (także preparowanej) i Joel Ryan, na żywo procesujący dźwięki generowane przez akustyczne instrumenty. Ponad 55-minutowa opowieść, zwinna jak stado wyposzczonych lisów, ekstatycznie dramaturgiczna i łechtająca ucho Waszego recenzenta w stopniu ponadnormatywnym. Uitti - jak wieszczą mądrzejsi od nas oratorzy muzyki współczesnej – to istotna, w ujęciu historycznym, innowatorka w zakresie gry na swym instrumencie (między innymi używa jednocześnie dwóch smyczków). Pana Ryana spotkaliśmy już na swej drodze niejednokrotnie, głównie wszakże w trakcie artystycznych ujawnień Electro-Acoustic Ensemble Evana Parkera. Uzupełnieni silnie pobudzonym pianistą, w trio pod oczywistą nazwą Thunder, grasują na scenie i niecą pożar za pożarem, niby wielka orkiestra symfoniczna podczas rozgrzewki do kolejnego epokowego wykonania Święta Wiosny (oj, dręczy mnie ten Strawiński w trakcie dzisiejszej opowieści!).

Dysk trzeci: Agusti w wersji na fortepian (niepreparowany) solo. Recital zwie się Mnemosynes’ Labirynth, trwa trzy kwadranse z drobnym okładem i koi nasze nerwy, zszargane po emocjach dysku drugiego. W tej roli Fernandez jawi się jako przepiękny i wrażliwy kolorysta. Są tacy, którzy kochają takie dźwięki. Ja przy nich jedynie wypoczywam. Nie twierdzę jednak, że poziom relaksacji jest niski.




Dysk czwarty: Aurora, czyli trio Agusti Fernandeza, grające komponowaną muzykę, głównie jego autorstwa. Przez wrodzoną skromność Katalończyka, zwane jest estradowo trojgiem nazwisk. Wszyscy doskonale wiemy, że skład uzupełniają Barry Guy na kontrabasie i Ramon Lopez na perkusji. Biorąc pod uwagę ogólny kształt twórczości pianisty, zwłaszcza tej najnowszej, Aurora to improwizacyjny tygiel w wersji dla grzecznych chłopców, z zastrzeżeniem jednak tych samych charakterystyk, jakie wylistowałem akapit wyżej, pisząc o jego koncercie solowym. Szczęśliwie w edycji koncertowej Aurora zyskuje na ekspresji, potrafi być czupurna i ostro smagać nasze czoła eksplozjami kooperacji w bardzo swobodnej estetyce (ach, ten Guy i jego potworny instrument!). Dwa lata temu czas na koncercie mijał cierpliwie, a trzyosobowe eksploracje akustycznych instrumentów dostarczały dużo przyjemności. Tu, na dysku czwartym jest podobnie. Nie zawsze musimy wzniecać rewolucję. A ważne, by obraz muzyka, jakim jest Agusti, był na urodzinowym wydawnictwie pełny. Bez Aurory nie byłoby to możliwe.


Fundacja Słuchaj? Słucham!

Na koniec rozprawki o polskich płytach Agusti Fernandeza ostatnich kilkunastu miesięcy, rzut oka na pozostałe pozycje katalogowego wydawnictwa Fundacja Słuchaj! Nazwa podmiotu edytorskiego buńczuczna i konstruktywna, oferta muzyczna też potrafi zaintrygować.

Otwiera ją komedowska muzyka, specjalnie zamówiona na jeden z niemieckich festiwali, zrealizowana zwinnie przez braci Bartłomieja i Marcina Olesiów (perkusja, kontrabas) i wibrafonistę Christophera Della, a opatrzona tytułem Komeda Ahead (2014). Ładnie się tego słucha, jakkolwiek chęć sięgnięcia po oryginał rośnie z każdą kolejną sekundą odsłuchu. Nie jest to propozycja muzyczna dla wariatów z Trybuny Muzyki Spontanicznej, zatem rozbudowanego komentarza nie będzie.

Dużo żwawiej bije moje improwizujące serce w trakcie odsłuchu kolejnej pozycji. Duet Dominika Strycharskiego (wszystkie istniejące na świecie wersje fletów, przytargane przez kilometry kabli i zwinnie zdekonstruowane elektronicznie) i Rafała Mazura (akustyczna gitara basowa), to śmiała wycieczka w dżunglę free improvisation, zakończona ewidentnie zwycięsko, z rękoma uniesionymi ku górze w geście tryumfu. Świetna płyta! A zwie się Myriad Duo (2015).




Dwie płyty z udziałem bardzo kompetentnego kontrabasisty Ksawerego Wójcińskiego, przynoszą nam zrównoważony i udany estetycznie jazz. Pierwsza, duet z trębaczem Wojciechem Jachną, ma nawet inklinacje w kierunku free improv i choć może nie jest to jeszcze ten etap muzycznej przygody, to próbować zdecydowanie warto (Nights Talks, 2015). Płyta Delusions (2016) firmowana jest przez kwartet, składający się trzech braci Wójcińskich (także trąbka i fortepian) i Krzysztofa Szmańdę (perkusja). Panowie dobrze ważą ambicje i oczekiwania wobec własnej muzyki z efektem finalnym, jaki są w stanie osiągnąć. Kwartet pcha do przodu świetnym walkingiem Ksawery, dobrze sprawuje się perkusista, a pozostali bracia zwinnie krążą nad pięciolinią, dotrzymując kroku bardziej doświadczonym kolegom.

Czas na trzyosobowy koncert z Festiwalu Ad Libitum, edycja 2013. Na scenie CSW Maciej Garbowski (kontrabas), Piotr Damasiewicz (trąbka) i William Soovik (perkusja). Byłem na tym koncercie i przyznaję, iż z perspektywy pierwszego rzędu nie zrył mi beretu. Dziś po trzech latach, w skupionym odsłuchu domowym, ten dobrze zarejestrowany koncert zdecydowanie zyskuje na wartości. Wciąż mógłbym delikatnie utyskiwać nad niskim poziomem ekspresji muzyków (zwłaszcza trębacza), ale nie czynię tego, bo Sesto Elemento (2015) naprawdę mi się podoba.




Kolejna płyta z katalogu, Spontaneous Chamber Music Vol. 1 (2016), również zasługuje na wiele ciepłych słów. Muzyka zgodnie z tytułem, a także liner notes, powstała bezwzględnie spontanicznie, a jej współczesny rodowód, bezdyskusyjny, ciekawie inspiruje muzyków do kompetentnych improwizacji. Marcin Olak (gitara), Patryk Zakrocki (skrzypce) i Mikołaj Wielecki (perkusja) snują przez niepełne trzy kwadranse nieśpieszną, akustyczną opowieść, która momentami osiąga ekscytujący poziom emocji, mimo, iż Panom daleko do eskalowania hałasu. Tytuł wydawnictwa sugeruje ciąg dalszy. Zapisuję się niechybnie na listę oczekujących.

Została nam ostatnia pozycja, przy okazji najnowsza płyta Fundacji Słuchaj! Tym razem witamy w środowisku improwizowanej muzyki klezmerskiej. Podobnie, jak w przypadku Komeda Ahead, muzyka daleka jest od estetyki preferowanej na Trybunie, zatem nie będę się wymądrzał. Lubię tego słuchać przy żonie, z pewnością jednak wielu słuchaczy znajdzie szereg innych okoliczności, by z krążkiem Bassarabian Journey (2016), firmowanym przez Kwartet gitarzysty Marcina Olaka, obcować z oczekiwaną porcją przyjemności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz