czwartek, 27 września 2018

Joëlle Léandre! Strings Garden or … Even Forest!


Zapraszam na podróż w poszukiwaniu piękna w muzyce improwizowanej. Długą, blisko 150 minutową! Dotarcie do celu i satysfakcja z odsłuchu gwarantowana!

Kontrabas do pary z … kontrabasem, wiolonczelą i skrzypcami! Strunowy Ogród dostarcza na trzech białych dyskach Fundacja Słuchaj! W istocie rzeczy – słuchaj i nie ustawaj!




49:37, Joëlle Léandre & Bernard Santacruz  Trees

Joëlle Léandre - kontrabas, kanał prawy i Bernard Santacruz - kontrabas, kanał lewy. Sześć tytułowych Drzew; nagrane w Paryżu, 9 kwietnia 2016 roku.

Dwa niezwykle groźne strunowce stoją u Twoich drzwi. Stroszą pióra, drżą na granicy akustycznego przesteru. Palce muzyków zdają się gubić paznokcie. Stąd szybka decyzja Leandre o przejściu na narrację smyczkową. Od startu full beauty of strong strings! Z rockowym niemalże temperamentem! Opowieścią rządzi stan permanentnej zmiany. Moc sprawcza jest udziałem Joëlle. To Ona określa zasady współpracy, przewodnictwa, inspiracji i stosowane techniki artykulacji. Drugi odcinek, dla przeciwwagi, rozpoczyna krótkim intro Bernard. Delikatny komentarz z prawego smyka dociera do nas po 90 sekundach. Spokojny flow dość szybko nabiera rumieńców – dynamiczny dyskurs pizzicato vs. smyczek. Jeśli na początku wzajemnie pyskowali, teraz więcej ze sobą rozmawiają. Na finał odrobina sonore spod strun Santacruza. Trzeci – barokowe rozpoczęcie ze strony Leandre. Partner wraca do gry po prawie 3 minutach. Ten dialog znów nabiera agresywności wraz z upływem czasu. Trochę tańca, trochę szturchańców. Recenzent zauważa, iż zachowania lewej flanki są dość przewidywalne. Próba niebanalnego intro kolejnej części, to jakby wyjście naprzeciw tym ambiwalencjom. Leandre komentuje pięknym, wysokim smykiem. On gra martwy jazz, ona żyje w świecie baroku i śpiewa zalotnie. Po podkręceniu dynamiki, kontrast estetyczny zaczyna narastać. Bernard ledwie akompaniuje, Joelle zaś czyni spektakl. I znów ten pierwszy jakby słyszał utyskiwania recenzenta. Bierze smyczek i kroi piękne pasaże. Leandre chwyta go za nogi w drugiej minucie i błyskotliwie imituje. W dalszej części goni na złamanie karku. Finał  odcinka jest wszakże obopólnym sukcesem. Last part – szczypta sonorystyki po prawej, kind of percussion po lewej. Potem moc intrygujących turbulencji. Choć Bernard znów powraca do roli akompaniatora, finał płyty jest jej najlepszym momentem. Zmysłowe pętle i drobiny hałasu na ostatniej prostej.


45:26, Joëlle Léandre & Gaspar Claus  Leaves

Joëlle Léandre - kontrabas, kanał prawy, Gaspar Claus – wiolonczela, kanał lewy. Siedem Liści; nagrane Les Lilas, 1 lipca 2016 roku.

W gemie otwarcia dwa uroczo klasycyzujące smyki. Cello zdaje się smakować barokiem, kontrabas zdecydowanie średniowieczem. Piękna wojna epok, głośna, zatrważająca, zmysłowo skontrastowana akustycznie. Ujmująca dramaturgią, epicka, diabelnie romantyczna. Pełna ekspresji godnej stadionowych mistrzów rocka! Po takim wejściu w temat, drugi Liść nie może nie być kojącym płatkiem róży. Muzycy plątają się po strunach, mutują brzmienie, szukają rozwiązań sonorystycznych, prowadzą mikrodialogi. Świetna komunikacja – Gaspar, to partner pełną gębą! Wyluzowana Leandre już coś tam nuci pod nosem. Piękna strunowa robotyka! Trzeci fragment otwierają niskie, ale dość śpiewne pasma. Kontrabas idzie w imitacje, przeto brzmi jak wiolonczela. Szeroki strumień dźwięków, trochę jak repetycja pierwszego utworu, ale w wyższym paśmie, z dozą pokrętnego klasycyzmu. Cello jest w formie! Na dowód, prolog odcinka czwartego. Pizzicato po obu stronach, kontrabas groźny, współcześnie ustrukturyzowany. Dynamicznie, z mocą molowych akcentów. Ponury pozytywizm zgiełku i chaosu. Wonderful! Piątego Liścia muzycy poszukują we wzajemnych imitacjach. Wspólne zadziory, romantyczne biczowanie gryfów, rodzaj akustycznego apogeum. Na wybrzmieniu ballady dla półśpiących niewiast z dobrego domu. Szósty odcinek szybuje niezwykle wysoko. To sprawka Gaspara. Kontrabas słodzi palcami. Małe popisy, kto tu bardziej bywa błyskotliwy. Sonorystyka i inne dźwięki ze znakiem zapytania. Smyk goni smyka, rowling on! On szczytuje, Ona nie ma zamiaru być gorsza! Na finał małe szmery, delikatne szumy, groza o poranku, głos kobiecy, ciągłe narastanie. Zwieńczenie pięknej drogi  – posmak industrialu, gospel, mantra, Pociągi Reicha, krzyk kobiet złotego wieku, kosmos muzyki!


46:09, Joëlle Léandre & Theo Ceccaldi  Flowers

Joëlle Léandre – kontrabas, kanał … lewy (wbrew opisowi płyty), Theo Ceccaldi – skrzypce,  kanał prawy. Dziewięć Kwiatów, nagrane w Warszawie, 15 października 2017.

Kontrabas zaczyna niskim smykiem, skrzypce posadowione dużo wyżej, w zwinnym tańcu free improve, znamionującym klasę dostępną dla niewielu. Płynne ruchy, kocia zwinność. Leandre bardziej postawna i zasadnicza, ale równie precyzyjna.  Dialogi, imitacje, swawole tyczą szlak pierwszego utworu. Drugi zaczyna się na wysokich, barokowych skrzypcach. Kontrabas brzmi jak małe cello. Kameralistyka na przestrzeni dziejów – puszysta, jedwabna narracja. Trzeci odcinek zaczyna się pizzicato po obu stronach. Skromny walczyk, Pan przytuli Panią, jakże filigranowa rozgrywka. Kolejny fragment grzmi mocnym smykiem na upoconym gryfie kontrabasu. Skrzypce, niczym smuga rozpływającego się piękna, długie pasaże, wprost z nieczynnej dziś filharmonii. Piąty odcinek wyznacza nastanie sonorystyki. Płynne ruchy, zmutowane brzmienie u Theo (brawo!). Błyskotliwe narastanie, eksplozja akustycznej urody! Zdaje się, że opus magnum całego boxu! A przed nami jeszcze cztery opowieści! Kolejny fragment, to jakby kontynuacja. Theo na suchym gryfie czyni cuda, smyk Joelle idzie za nim krok w krok. Zwarcia, pyskówki, wzdychające violin, kontrabas szybujący wysoko! Głośno, kilka naprawdę brudnych dźwięków! Siódmy Kwiat znów szuka rozwiązań dalekich od tonalności, melodyki i oczywistej formy. Ciche przebiegi, polerowanie strun, mikrofazy. Kołysanka dla nadpobudliwych, może nawet ostra huśtawka. Eskalacja tyczy szlak wspaniałości. W ósmym powraca filharmonia, ale jest już tak upalona, że powoduje ciarki na plecach recenzenta. Modulowane, post-psychodeliczne pasaże. Energia kipi, dynamika galopuje. Gdy tracą impet, schodzą na sucho w pojedyncze frazy. Majstersztyk! Wreszcie finał – na gryfie kontrabasu grasuje Dzika Banda! Theo rusza z samego dna. Molowe meta drony, eksplozja łabędzia! Leandre bije coś na kształt rytmu, Ceccaldi opowiada nieudane historie miłosne z wieloma punktami zwrotnymi. Łzy leją się strumieniami. I tak na przemian, raz rytm, raz płacz. Aż zgasną światła!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz