Duet saksofonu z fortepianem jest równie trwale zapisany w
historii gatunku free jazz/ free improv, jak duet tegoż saksofonu z perkusją.
Dokładnie 2 marca dwóch kolejnych muzyków poczyni swój edytorski wpis do księgi
wspomnień i osiągnięć.
Evan Parker, który sam jest historią wszystkiego, co istotne
dla swobodnej improwizacji i o trzy dekady od niego młodszy, Irlandczyk Paul G.
Smyth, dzielny aspirant i niebanalny improwizator, podają nam na tacy dwa swoje
duety, który są dla nich otwarciem wzajemnej współpracy.
W zestawie tym krążek Calenture
and Light Leaks zdaje się być tym zasadniczym. Wydany na CD koncert z National Concert Hall, edytorsko
uzupełniony został kolejnym koncertem duetu The
Dogs of Nile (z miejsca zwanego The
Opium Rooms), nieco krótszym, dostępnym jedynie w downloadingu. Wszystkie szczegóły odnajdziecie na bandcampowej
stronie wydawcy, który zwie się Weekertoft Records.
Z łaskotaniem w przełyku i drżeniem łydek, zaglądamy na oba
koncerty, które miały miejsce – tego chyba jeszcze nie powiedzieliśmy - w
Dublinie.
W pierwszej kolejności docieramy na koncert, który odbył się
26 marca 2015 roku. Parker gra tu na saksofonie tenorowym, Smyth – co oczywiste
w tym kontekście – na fortepianie. Dwa sety trwają łącznie 42 i pół minuty.
Początek seta pierwszego upływa nam stosunkowo spokojnie.
Tenor płynie zwinnie i po parkerowsku. Fortepian stawia delikatne zasieki -
muzyk skupiony jest na klawiszowych pasażach, skrupulatny w dbaniu o każdy
dźwięk. Czyni wszystko w klimacie kameralistycznym, a my dostrzegamy także
drobny, klasycyzujący nerw w dłoniach pianisty. Muzycy budują improwizację świetnie się ze sobą komunikując, trzeba
wszakże zaznaczyć, iż specyfika dramaturgii spektaklu nie stawia w tym zakresie
szczególnych wymagań. Od czasu do czas flow
narracji biegnie wedle reguły outside/
inside. Piano zdaje się być dość wysoko zestrojone, tembr instrumentu
interesująco rozlewa się po przestrzeni sali koncertowej. W 10 minucie Paul
zostaje sam i brnie w intrygujący pasaż, lepiony z ponadgatunkowych skojarzeń.
Parker brzmi niezwykle ciepło, wręcz nostalgicznie, ale – gdy trzeba – w
mgnieniu oka przechodzi do suchych klasterów, które łapią galop z perkusyjnymi
preparacjami piana. Oniryczna zdaje się być szczególnie 12 minuta, gdy
fortepian grzmi złowieszczo, a flow
saksofonu wdziera się na wysoką górę! Recenzent z radością odnotowuje pierwszy
naprawdę ekscytujący moment koncertu! 20 minuta przynosi solową ekspozycję
tenoru – muzyk świetnie łapie subtelny pogłos sali, jego instrument rozbrzmiewa
niczym światło w ciemnym tunelu. Kotłuje się ze sobą, pętli i systematycznie
eskaluje poziom dźwięku. Piano powraca w drżeniu, wyłania się z całkowitej
niemal ciszy. Zamiana ról – piano w solowej eskapadzie wprost po ciemnych
klawiszach, brzmi niczym stado rumaków w galopie. Kind of dark ambient piano! Tuż potem zejście do poziomu ciszy i …
powrót tenoru, który pomrukuje z zadowolenia. Na finał seta muzycy wracają do
estetyki, jaka była ich udziałem na początku spektaklu. Classic Parker i potoki pianistyki z czystych klawiszy. Trochę
kameralnie, trochę na jazzowo.
Set drugi (z uwagi na czas trwania, raczej rozbudowany encore) rodzi się czeluściach wyjątkowo
skupionej sonorystyki. Pianistyczne preparacje na samym dnie pudła
rezonansowego i suche dysze skupione na budowaniu plastrów ciszy. Po chwili następuje
start cyrkulacyjnego oddechu tenorzysty i meta drumming na wilgotnych strunach fortepianu. Jakże zmysłowa
narracja! Piano brzmi niczym spinet, znów stroi na wysoko, znów epatuje
potokiem różnorodnej narracji, także wprost z gardła kameralistyki współczesnej.
Piękny finał jakże doskonałego koncertu!
Czas przenieść się w czasie do dnia 12 marca 2017 roku.
Istotna zmiana instrumentalna – Parker gra tym razem na saksofonie sopranowym.
Znów dwa sety, łącznie 31 i pół minuty.
Sopran i wysokie piano – duet niemal stworzony dla siebie!
Parker dość szybko wchodzi w oddech cyrkulacyjny, płynie nieprzerwanym
strumieniem dźwięków, ale nie są to kilometrowe tasiemce, często przerywa je
bowiem kameralnymi grepsami. Cała narracja zdaje się być niezwykle delikatna,
przypomina stąpanie po trawie przy porannej rosie. Muzykom wystarczy jednak
ukradkowe spojrzenie, by w ułamku sekundy znaleźć się w sporym galopie. Piano
cudnie zestrojone w roztańczonym sopranem! Po wytłumieniu, muzycy znów łapią
wychładzające plastry chamber, po
czym schodzą jeszcze niżej i stają się odrobinę jazzy. Jeśli narracja tej
części koncertu dynamizuje się, na ogół dzieje się to z inicjatywy Paula. Jeśli
stopuje, na ogół na skutek westchnień Evana. W okolicach 10 minuty soprano solo – raz w górę, raz w dół, tubą pełną
emocji i suchymi dyszami. W tle mikro preparacje fortepianowych strun. Za
moment piano solo, tu w absolutnej niemal ciszy. Powrót do ekspozycji duetowej
w onirycznej atmosferze dramaturgicznego niedopowiedzenia. Kontemplacja, improwizowany
chill out of space. Na finał seta,
drobne zapętlenie, pełne mocy.
Set drugi budowany jest małymi kroczkami, dźwięk po dźwięku.
Sopran pnie się ku górze, piano trzyma poziom powierzchni ziemi, zwinnie się
preparując. Narracja rośnie bystrymi przyspieszeniami i chytrymi stoppingami. Także z odrobiną wzajemnych
półimitacji. Brawo! Free chamber as well!
Także garść jazzowych spiętrzeń, mniej strukturalnych, bardziej
temperamentnych. Chwila na dramaturgicznym rozstaju, zatem kierunek bardziej
dynamiczny zdaje się być idealnym rozwiązaniem. Cyrkulacyjny step Parkera w roli głównej! Finalizacja
seta w oparach kameralistyki, z małymi skokami wybrzmiewającego sopranu.
Spokojny flow Parkera, w tle tablica
z napisami końcowymi i piano drumming
na suchych klawiszach w oczekiwaniu na burzę oklasków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz