John Butcher, to saksofonista wyjątkowy - wiedzą o tym
wszyscy, którzy choć trochę interesują się
współczesną muzyką swobodnie improwizowaną. Tą współczesną, liczoną
mniej więcej od czterech już dekad. Na łamach Trybuny pisaliśmy o nim wielokrotnie, pilnie także śledzimy
wszystkie jego nowe wydawnictwa.
Butcher rocznie dostarcza nam 6-7 nowych płyt. Rok
2018 nie był w tej dziedzinie wyjątkiem. Jak się okazuje, nie wszystkie
ubiegłoroczne premiery zostały tu skomentowane, zatem ostatni to niemal
dzwonek, by nadrobić zaległości. Dodajmy, bo to ważne, iż druga z recenzowanych
poniżej płyt znalazła się na redakcyjnym best
of 2018.
Nim pochylimy się nad czterema produkcjami Johna z ubiegłego
roku, warto dodać, iż już w styczniu bieżącego roku, jego dorobek artystyczny
powiększył się o dwa – zapewne smakowite - duety: z Joe McPhee i Rhodri Daviesem. Zapewne
niebawem trafią one także przed oblicze Czytelników tej strony.
John
Butcher/ Philippe Lauzier/ Éric Normand
How Does This Happen? (CD, Ambiances Magnétiques )
Zaczynamy od kompilacji dwóch kanadyjskich koncertów
Butchera, jakie miały miejsce w kwietniu ubiegłego roku w Ottawie (General Assembly) i Montrealu (Galerie B-312). Saksofoniście
(tradycyjnie sopranowy i tenorowy) towarzyszą w nich Philippe Lauzier na
klarnecie basowym i Éric Normand na basie elektrycznym. Płyta składa się
łącznie z dziesięciu części i trwa 46 minut bez pięciu sekund.
En Consequence (1-5).
Spokojne, dęte strumienie dźwięków, szum i rodzaj meta ciszy w strefie, za
którą odpowiada Normand. Muzycy rozmawiają długimi zdaniami, chętnie repetują i
poszukują rezonansu. W 3 minucie docierają do nas pierwsze dźwięki basu
podłączonego do prądu, które brzmią jednak zaskakująco akustycznie. Klarnet
basowy prycha szumem, zaś spod gryfu basówki wydobywają się quasi perkusyjne półdźwięki, które w
połączeniu z brzmieniem mocnych strun, tworzą intrygujący zestaw tarć i
obcierek metalu o metal (co zresztą stanie się elementem charakterystycznym dla
tego tria). Sama narracja toczy się jednak bardzo subtelnie, sopran Butchera
kwili jak sroczka, struny basu inteligentnie szukają indywidualnej melodyki. Po
chwili edytorskiej ciszy, klarnet wysokim pasmem otwiera bardziej sonorystyczny
wymiar koncertu. Kolejne akcenty percussion, trele Butchera (jego znak
rozpoznawczy!), szczypta imitacji z klarnetem. I rytm powstały w skutek
uderzenia o struny. Trzeci odcinek zaczyna się w głębinach ciszy, z mocą
skupienia, koncentracji na detalach. Drżenie basu, metal na strunach, suche,
posuwiste półdrony dęciaków. Pierwszy w tango idzie, to nie zaskoczenie,
sopran. Klarnet rezonuje i czeka na swój moment, na trzeciego wchodzą kind of
percussions, całość zaś brnie dalej doskonale nam znaną metodą call & responce. Kolejny fragment
kontynuuje te eksploracje – drony i moc elektroakustyki na basie. Brawo! John chwyta się urywanych fraz i
jeszcze podkoloryzowuje obraz całości. Filigranowa, zwinna i jakże bystra
narracja trzech strumieni fonii. Finałowy odcinek pierwszego koncertu także
wyłania się z ciszy, muzycznego niebytu. Talerzowy rezonans z basu (!), krótkie
frazy dęciaków. Po chwili krok w wysokie drony, po czym zejście na kolana. Co
za dialog!?!
Par Irruption (6-10).
Klarnet bardzo basowo, sopran w repetycji, na poły akustyczne perkusjonalia
wprost z gryfu. Wciąż filigranowo, na wdechu, bardzo wszak stylowo i
wyraziście. Także odrobina kameralistyki i niebanalnego minimalu. Dużo wyrafinowania i dyscypliny. Po ułamku ciszy, próba
stąpania na palcach, suchość w ustach saksofonu, ale niepozbawiona drobin
melodyki. Bas, jak to nie bas – kolejna porcja skrzących się półprądem
perkusjonalii. Początek następnego
fragmentu obwieszcza dudnienie tego ostatniego. Drżenie i szum klarnetu, małe
drony saksofonu. Masywna, dryfująca w nieznane opowieść. Cicha, tłumiona, ale
niepokojąca dramaturgia zaniechania. W kolejnym odcinku dęte idą w strzelisty
rezonans, intensywność narracji rośnie o ćwierć punktu pomiarowego. Dłuższe
pasaże, klarnet i saksofon z delikatną skłonnością do hałasowania. Przy okazji,
nie pierwszy przykład doskonałej komunikacji w ramach tria! Świetne reakcje,
dramaturgiczna kompatybilność. Czujny
rezonans, wysoki klarnet, obok call &
responce basu i tenoru. Potem repetycja tego pierwszego i piękne
akustycznie trele tego drugiego. Miłosne całusy i macanki. Finał drugiego koncertu kontynuuje poprzedni wątek –
drżenie i trzaski, szorstka, potrójna pieśń pożegnalna. Bas wchodzi w ciekawe
sprzężenia, tenor incydentalnie się eskaluje. Ostatni dźwięk wieńczy dwa
doskonałe koncerty, które – nie wiedzieć czemu – podzielone zostały na
separatywne odcinki, odbierając całości posmaku większego dramatyzmu
scenicznego.
Eddie
Prévost/ John Butcher Visionary
Fantasies (CD, Matchless Recordings)
Czas na prawdziwe spotkanie na szczycie! Eddie Prevost na
perkusjonaliach i John Butcher na sopranie i tenorze. Kwiecień 2018 roku, scena
londyńskiego klubu IKLECTIK. Panowie spędzą tam prawie 70 minut (plus
ewentualne przerwy); najpierw zagrają sety solowe, potem zaś zewrą szyki w
duecie. Na krążku CD koncert został podzielony na sześć fragmentów.
Na początek dwa odcinki solowe saksofonisty. Zaczynamy od
tenorowego – krótkie, repetujące frazy, silnie uwypuklające brzmienie
instrumentu. Tuż po nich dłuższe półdrony, podawane cudownym tembrem – drżenie
i masywne bąbelkowanie, któż inny
potrafiłby wydawać z instrumentu dętego, drewnianego takie dźwięki?! Wdechy,
wydechy, przedechy! Akustyczne pociski dużej mocy! Na kolejnym wydechu masywny
dron. Drugi, krótki odcinek solowy Johna skoncentrowany jest na małych,
sopranowych frazach, które bez trudu łapią melodykę i smak ukojenia. Po kilku
chwilach rozlewają się szerokim strumieniem butcherowego blichtru. Po ułamku
ciszy, czas na solową ekspozycję Eddiego (tu niemal 20 minut!) – wielki talerz,
smyczek i … dźwięki z miasta. Szybki i zdecydowany krok w kierunku niemal harsh-acoustic (talerz aż płonie od
pocierania), co przy okazji pozwala skutecznie stłumić wątek niespodziewanego field-recordings. Mistrzowskie panowanie
nad czasem, przestrzenią i dźwiękiem, czyli Prevost w modelowej wręcz formie.
Niebywale bogata paleta różnorodnych pasm fonii, generowana przy użyciu bardzo
skromnego instrumentarium – oto kolejny przyczynek do umieszczania muzyka w
galerii sław improwizacji. Zdaje się, że sam muzyk czuje niebywałą dyspozycję
dnia i ciągnie solową ekspozycję naprawdę najwyższym wzgórzem. Recenzent jest
niemal pewien, iż ten koncert, to być może najlepszy fragment dzieła życia
muzyka na przestrzeni ostatnich lat! Po chwili eksploruje swój wielki bęben
basowy, który zaczyna brzmieć niczym upalony dęciak, tu wspierany armią małych
talerzy i innych metalowych przedmiotów, które tańcząc na jego powierzchni,
kreatywnie rezonują. Incredible
post-industrial & post-electronic full acoustic mashinery! W 13 minucie powraca do dręczenia wielkiego
talerza, jednocześnie pozwalając długo i systematycznie wybrzmiewać bębnowi.
Wielka repetycja, jakby szła z niewidzialnego sekwensera. Niebywałe! 17 minuta, to bystry stopping i zejście w
ciszę. Talerze lśnią wysoką fonią.
Oddech powietrza, uzupełnienie płynów i czas startować z
koncertem duetowym. Trzy spójne, równie efektowne ekspozycje. Wizualne fantazje
… o dźwiękach! Ambientowe intro na małych talerzach, drobna kipiel w tubie
saksofonu. Dialog w wysokich tonach - ptasi zaśpiew sopranu i drżenie talerzy
na poziomie tolerancji naszego słuchu. Mała imitacja i kolejna porcja nowych
dźwięków, na które stać być może tylko tych dwóch muzyków. Dużo igraszek z
ciszą, tłumionych, stopowanych wypowiedzi, sonorystyczne inkrustacje. Zdaje
się, że sporo dzieje się tu wedle woli Prevosta, podczas gdy Butcher przyjmuje
rolę pokornego realizatora, co nie czyni – rzecz jasna – całej improwizacji
choćby odrobinę mniej doskonałą. Druga część duetu rodzi się w tubie tenoru, przy
wtórze rezonujących talerzy – piękna klasyka dla tych akurat muzyków. Niemal
ambientowa porcja dźwięków. W 5 minucie kolejny dowód rzeczowy na kosmiczne
kompetencje Johna na saksofonie sopranowym. Obok drony Eddiego – full dark ambient! What a game! Zaraz potem błyskotliwy up! Cyrkulacyjny tenor i powrót do ambientu. Mantra z tuby i
grzmoty z talerza na wybrzmieniu. Czas na finał niesamowitego wieczoru w
IKLECTIK. Smyczek na rancie talerza, trele z tenoru - wysoka, gęsta faktura
narracji. Outside and inside,
chwilami nawet dość głośne, na granicy akustycznego przesteru. Noise acoustic! Ostatnia prosta staje
się niespodziewanie najgłośniejszym fragmentem całego koncertu.
Common
Objects Skullmarks (CD, Meenna)
Idea elektroakustycznej formacji Common Objects zrodziła się
w głowach trzech muzyków, jednakże na jej trzeciej płycie pojawia się ich aż
sześcioro – i bardzo dobrze! A zatem ojcowie założyciele: Lee Patterson –
elektronika, John Butcher – saksofon sopranowy i tenorowy, Rhodri Davies –
harfa (także elektryczna) oraz element napływowy: Pat Thomas – elektronika i
dwie skrzypaczki - Angharad Davies i Lina Lapelytė. Swobodna improwizacja
sekstetu stanowi jeden ciąg dźwięków i trwa 37 minut bez kilkunastu sekund.
Nagranie zarejestrowane w Pitt Rivers
Museum, w Oxfordzie, w marcu 2016 roku.
Szum dużej przestrzeni muzealnej (recenzent nie ma pewności,
czy znajdują się w niej także słuchacze), pomruki z tuby saksofonu, szelest
wilgotnych strun harfy i skrzypiec. Są sygnały, są i odpowiedzi. Piłowanie i
polerowanie strun, przedmuchiwanie dysz, obok mały puls, szczypta repetycji
oraz milcząca elektronika. Narracja delikatnie narasta niczym bukiet
perkusjonalii. Jest wewnętrznie
przesiąknięta czymś na kształt powykręcanego rytmu. Od dołu rodzi się mały dron
elektroniki, towarzyszy jej świst upalonych ptaków w locie wznoszącym. Saksofon
podparty siłą bajtów potrafi czynić cuda! W 7 minucie muzycy proponują pierwszy
zwrot dramaturgiczny – burczenie niskiego pasma elektroniki, rozbudzony
saksofon na dużym pogłosie i skwierczenie na kablach. W 10 minucie stopowanie
wprost w ciszę i kolejny zwrot akcji – harfa pod prądem, tudzież
niedefiniowalna elektroakustyka. Bardzo stylowa narracja, choć mocno
podporządkowana frakcji syntetycznej. Idzie ku gęstemu, smakuje wręcz industrialnie.
Moc tajemniczych dźwięków, saksofon, który szuka przestrzeni i pizzicato harfy. Mocny akcent ze strony
skrzypaczek, konwulsyjny, ale i taneczny. Narastający paternalizm elektroniki,
która wchodząc jednak w bystry dialog z jednym z małych strunowców, ratuje demokratyczny
ład sekstetu. Dobre wejście szorstkiego saksofonu, jak się okazuje, ma także
wymiar relacyjny. 25 minuta - znów gęsto od smaru i oleju, krzyku maszyn i
szumu urządzeń suwnicowych. Trochę hałasu i drony harfy, puls dęciaka, trzaski
pękających kabli. Jakże intensywny moment spektaklu! Po kolejnych paru
chwilach, zwinne wybrzmiewanie skrzypiec i pulsacja wystudzonej elektroniki. Flow znów się piętrzy, emocje narastają,
warstwa na warstwie, a saksofon przyjmuje rolę wisienki na torcie. Sam proces
finalizacji nagrania przejrzysty, bardzo akustyczny, zmysłowy, nawet odrobinę
oniryczny. Piękno dętego dźwięku, smak strun, pogłos i rezonans. Szum ciszy po
całkowitym wybrzmieniu.
John
Butcher Made to Measure (DL bandcamp)
Cytując samego muzyka, płyta zawiera kolekcję solowych
nagrań na multiplikujące się saksofony, feedback,
intonaroumori (cokolwiek to jest…),
zbiory dźwięków i coś jeszcze. Zarejestrowane w różnych okolicznościach
przyrody, w latach 1998-2017. Mały pamiętnik podróżnika dźwiękowego – dodaje
recenzent. Sześć kompozycji (!), łącznie 37 i pół minuty.
One. Tenorowa
multifonia, cztery, może pięć strumieni dźwiękowych. Piękna, błyskotliwa, pełna
fajerwerków ekspozycja. Zdaje się, że każdy z saksofonów traktowany jest przez
muzyka trochę inną techniką. Czasami łączą się w pary lub w tria, dynamicznie
szukają eskalacji. Two.
Post-elektronika, szukanie feedbacku,
sonorystyka, drżenie i rezonans, także charczące amplifikatory. Mutujące się
szmery z tuby, prawdziwe bogactwo fonii! Three.
Sample z gorącej pustyni. Sopran płynie powoli, lekko zabrudzając swoje
brzmienie. W tle plądrofoniczny dźwięk zepsutego gramofonu. Saksofon zdaje się
schodzić do głębokiej studni, a cyrkulacyjny oddech Johna dodatkowo wzmaga
poziom emocji. Taneczny flow, moc
suchych, dalekowschodnich zaśpiewów. Garść dziwnych dźwięków, świdry z tuby,
jakby gitara popadająca w bezmiar kosmicznego rezonansu. Na to wszystko nakłada
się czysty dźwięk tenoru! Whaw! Techno impro sax! A w tle nieomal Asian
Dub Foundation!
Four. Śpiew
ptaków, struny, trzaski na kablach, zgnioty, chory saksofon w gęstej mgle.
Szelest mokrej ciszy. Total free
experiment! Żywa elektronika u stóp syntetycznej … akustyki, what ever you want! Saksofon w szponach
nadproduktywnego środowiska elektroakustycznego. Five. Syntetycznie brzmiąca akustyka saksofonu, zdaje się, że to
cuda post-produkcji. Oniryzm i post-post-elektronika. Six.
Chropowaty tembr bulgoczącego ciekłym olejem saksofonu. Znów multiplikacja,
kilka instrumentów, z których jeden rysuje połać nieba, inne prychają, a
jeszcze inne polerują dno piekła. Po 5 minucie więcej czystych ekspozycji, a
sam finał tej niezwykłej kolekcji nagły, niespodziewany jak śmierć na środku
pustyni.
Podziękowania dla Krzysztofa za udostępnienie nagrań dziś zrecenzowanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz