poniedziałek, 25 lutego 2019

Colin Webster & Mark Holub! Nadir sometimes means as rare!


Saksofonista Colin Webster i perkusista Mark Holub wylądowali właśnie w Wiedniu, gdzie rozpoczną za moment swoją krótką trasę koncertową. Po dzisiejszym koncercie w stolicy Austrii, zagrają w Lipsku (26.02), Poznaniu (27.02), Berlinie (28.02) i wreszcie we Wrocławiu (01.03).  Promować będą swój bodaj piąty wspólny krążek, który zwie się Nadir, a który dziś ma swoją światową premierę. Wydawcą jest – co nie zaskakuje – Raw Tonk Records (LP, DL).

Nie znacie jeszcze tej płyty? Niech zatem to jej poświęcona będzie dzisiejsza lekcja.




Londyn, Hackney Road Studios, lipiec roku ubiegłego. Colin Webster – saksofon altowy i barytonowy oraz Mark Holub – perkusja. Pięć improwizacji, które trwają łącznie około 42 minut.

Ruszamy z barytonem w ustach i stepowym drummingiem w dłoniach i nogach! Flow saksofonu jest skrupulatny i precyzyjny, a ten perkusyjny cechuje się dokładnie tym samym. Muzycy zdają się pozostawiać na piasku jeden wspólny ślad, niczym kocięta syjamskie. W 3 minucie Colin buduje pierwsze drony, Mark idzie za nim krok w krok. W 5 minucie ten pierwszy milknie na moment, drugi znaczy teren małymi punkcikami. Po chwili wchodzą niemal bezboleśnie w pierwsze tego wieczoru stadium slow sonore. Smukła, ckliwa narracja, kind of dark chill-out. Ostatnie trzy minuty pieśni otwarcia upływają muzykom na odbudowywaniu porzuconej parę minut wcześniej opowieści. Flow barytonu narasta i biegnie ku pobliskim wzniesieniom.

Tym razem alt i od startu piękne, typowe dla Colina, bohomazy dźwiękowe. Mark – bez zaskoczenia – step by step za saksofonistą, czujny saper, zmyślny kontroler. Lekko rockowy, dalece prostolinijny. Całość narracji korpulentna, pełna zdrowej dynamiki. Niczym para kochanków, idą w tango bez zająknięcia. Cudna kipiel w tubie, bystre bębnienie. W 5 minucie tłumią się wzajemnie, ocierają pot z czoła, by od 8 minuty ruszyć w narowisty galop. Colin kreśli altem swoje mistrzowskie kompetencje. Znamy je z niejednej prezentacji. Mark na moment ponownie zostaje sam i czyni small solo expose. Bije na poły rockowy rytm, Colin wraca i skacze w niego, jak w ogień.

Trzecia, nieparzysta piosenka, zatem wracamy do barytonu! Narracja toczy się na stojąco. Szczoteczki na werblu, Colin z głową w chmurach. Baryton posłuszny jak trusia, wyda każdy żądany dźwięk. What a power! Perkusja czuwa tuż obok, gotowa na każde zadanie. Zdaje się, że usługowy charakter części ekspozycji Marka stymuluje Colina do jeszcze większej kreatywności. Ale, żeby nie było – 5 minuta i bardzo stylowe solo drummerskie!

Alt, który brzmi jak baryton, może baryton, który szuka altowego zadęcia. Cuda, Panie cuda! Dynamicznie, ale stosunkowo delikatnie w samej tubie, tuż pod nią mistrzowski dobosz tnie na potęgę! Imponujące paralele!

Baryton na finał ocieka ciepłą krwią. Zmysłowy drumming wzmaga entuzjazm recenzenta. Popisowy moment z obu stron! Już po 120 sekundach tłumią narrację i tulą się do siebie, jak sroczki. Solowy moment Marka, z komentarzem Colina. Półdrony, suche zęby sonorystyki, talerze - psychodelicznie aż do poziomu ciszy. Tuż potem powrót do świata żywych, jakże imponujący! Wielki finał - saksofon, który topi się w konwulsjach i perkusja, która niesie go na skrzydłach do wieczności. Oto, jak pozostając w cieniu, można być wyjątkowo skutecznym i posiąść wszelkie atrybuty sławy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz