Przed nami płyta, która być może … była najważniejszym
wydarzeniem ubiegłego roku na europejskiej scenie muzyki improwizowanej. Co
niezwykle zaskakujące, przemknęła ona przez roczne podsumowania i adresy odpowiedzialne
za promowanie gatunku (sic!) niemal niezauważona. Być może te łamy są jedynymi,
które fakt jej wydania w ogóle zauważyły.
Drodzy Państwo - niemal po dekadzie fonograficznego
milczenia – najnowsza płyta London Improvisers Orchestra!!! Żeby nie było mało
– z okazji XX lecia jej wspaniałego istnienia!
W rozbudowanym liner
notes Evana Parkera czytamy zabawną ciekawostkę, iż LIO powstała trochę na
znak protestu przeciwko metodom dyrygenckim samego Butcha Morrisa. Przez
pierwszą dekadę istnienia formacji, jej koncerty były dość skrupulatnie
dokumentowane przez EMANEM Records Martina Davidsona i jego sublabel Psi Records, kierowany artystycznie przez Evana Parkera.
Muzycy grali raz w miesiącu w słynnym Red Rose, a płyty zachwycały nasze uszy raz
za razem (łącznie było ich dziewięć*), przy czym ta ostatnia HMS Concert, wydana jako cd-r w roku 2012, jest zupełnie
niedostępna, osobiście nigdy jej nie słyszałem – kto ma, niech się tym
szczęściem podzieli!). Słynny kolorowy budynek został zamknięty bodaj w roku 2007.
Orkiestra błąkała się po przeróżnych miejscówkach, a po roku 2010 nawet
(chyba?) na pewien czas zamilkła.
Mniej więcej w połowie obecnej dekady LIO zadomowiła się w
londyńskim IKLECTIK i zwyczaj comiesięcznego muzykowania powrócił w całej
rozciągłości. Po prawdzie nie wiem, kto stał się w tym czasie głównym
organizatorem przedsięwzięcia (w poprzedniej dekadzie był nim, jakby na to nie
patrzeć, sam Evan Parker). Muzykowanie szło w najlepsze, jednakże efektów
fonograficznych nie mogliśmy dojrzeć na półkach dobrych, nieistniejących
sklepów muzycznych.
Szczęśliwie, w obliczu dwudziestolecia istnienia Orkiestry,
muzycy zwarli szeregi i wydali własnym sumptem (!) podwójne wydawnictwo, które
dziś – uprzedźmy przebieg wypadków – zachwyca nas od pierwszego do ostatniego
dźwięku! Przy okazji, tymże faktem edytorskiej determinacji, Londyńczycy zawstydzili wszystkich bez
wyjątku wydawców muzyki improwizowanej po obu stronach Wielkiej Wody!
Na płycie 20 Years On
znajdujemy – w przeciwieństwie do poprzednich płyt LIO – wybór nagrań z wielu koncertów. Dokładnie 14 fragmentów z 11 koncertów, które miały miejsce w
IKLECTIK, między grudniem 2015,
a czerwcem 2018. Dwa srebrne krążki, łącznie 67 muzyków,
niemal 150 minut wspaniałej muzyki. Zatem wszyscy wielbiciele, tudzież istotnie
zainteresowani, niemal natychmiast osiągają stan orgazmu permanentnego (cytując
klasyka). Poniżej skomentujemy każdy z utworów zawartych na wydawnictwie, wskazując
jego tytuł, czas powstania i personalia dyrygenta, a po pełną listę uczestników
wszystkich koncertów odsyłamy pod niżej wskazany adres:
Improvisation,
Czerwiec 2018: Spokojna rozmowa muzykantów, dobrych znajomych z podwórka,
trochę urwisów, ale artystycznie bardzo odpowiedzialnych. Klimat dość swobodnie
traktowanego call & response.
Seria małych dźwięków wchodzących w zwinne interakcje. Partia perkusjonalii,
narastające bogactwo filigranowych narracji, swobodnych, luźnych wypowiedzi.
Kilka ekspozycji, które moglibyśmy określić, znów posiłkując się nomenklaturą
Johna Stevensa, mianem more sustained
pieces, a po nich spokojne wyciszenie. London Improvisers Orchestra w
stanie czystej, wolnej improwizacji, czyli bez dyrygenta!
Sweet Freedom, Terry Day, Grudzień 2015. Zawodzące
pasaże strunowców i klasyczne już
dziś melorecytacje weterana sceny brytyjskiej, perkusjonalisty Terry Daya – tu,
niemal zgodnie z tytułem, dedykowane Sunny’emu Murrayowi i Albertowi Aylerowi.
Zdaje się, że cała Orkiestra akompaniuje temperamentnemu liderowi. Łagodne
flety, pogodne piano, także moc pięknych, krótkotrwałych eksplozji kolektywnych
emocji. Symfoniczne niemalże kontrapunkty, wszystko, by podkreślić słodki wymiar przekazu werbalnego.
Veryan
Weston/ Improvisation, Lipiec 2016. Preparacje
piano, wspierane przez perkusjonalia i moc elektroakustycznych obiektów. Bijące
serce ogniska strunowców, a zaraz
potem spokojna narracja dętych, w
delikatnej opozycji do tych pierwszych. Przykład lekko rozwichrzonej krainy …
łagodności. Także garść upalonych
skrzypiec i swingujący saksofon. Bystra, wszakże silnie sterowana improwizacja.
W drugiej części fortepian, który wchodzi w stan konfrontacji z rozbudowaną
watahą dęciaków. Są i bardzo aktywne
gitary. Tuż po tym, jak Weston zdejmuje ręce z pulpitu sterowniczego i puszcza
ansambl w słodki żywioł, piękny obraz chaosu swobodnej improwizacji dużego
zestawu instrumentalnego. A na sam finał dronowy wielogłos.
Rinse, Rondo for Orchestra, Ashley Wales, Maj 2016. Rozbudowana,
strunowa ekspozycja grana różnymi technikami – naprawdę błyskotliwa! Taniec na
szkle! Obok piano wprost z klawiatury, na bogato! Cała narracja w bystrym galopie.
W tle jakże spokojne pasaże dęciaków,
grane jakby z pięciolinii. Strunowce
w kompulsywnych repetycjach, godnych Steve'a Reicha i jego Pociągów. Po uspokojeniu - gęsta, posuwista meta filharmonia. Zdaje
się, że fragment precyzyjnie dyrygowany przez mistrza drum’n’bass ze Spring Heel Jack, Ashleya Walesa, to najlepszy jak
dotąd odcinek tej płyty! Na finał powrót reichowych
repetycji, w tle krwiste, dęte wybrzmiewanie, z którego lepi się finałowych
dron.
Improvisation, Marzec 2016. Kolejna, swobodna
wycieczka do lasu! Struktura tej pieśni jawi się mniej więcej w ten sposób:
wysokie pasmo instrumentów dętych, sucha warstwa strunowej sonorystyki i niskie
pasmo dętych. Pełna swobodna wyboru, ale i permanentne skupienie oraz
odpowiedzialność za każdy dźwięk. Prawdziwie kolektywna radość tworzenia i
konsekwencja w działaniu. Gra cały ansambl, także plamy analogowej elektroniki
w gęstej pajęczynie interakcji z żywymi.
Concerto For Charlotte Hug, Alison Blunt, Październik 2016. Panie
definitywnie biorą sprawy w swoje ręce. Zjednoczone Królestwo strun i pięknych
dźwięków. Narracja rodzi się z samego dna ciszy i błyskotliwie rozbrzmiewa,
przy silnym wsparciu klarnetu basowego. Opowieść tkana kobiecą wrażliwością i
odrobiną męskiego szaleństwa. Oczywiście przywołana w roli tytułowej Hug jest
tu Panią na włościach. Sonorystyka zwinnego gardła, posuwiste półdrony na
gorącym gryfie altówki, zapewne także szczypta teatralnej ekspresji. Wataha strunowców idzie po złote runo, mając
sprzymierzeńca w preparowanym fortepianie. Zapasy i fajerwerki, eskalacja goni
eskalację. Śpiew małych strun i kontrapunkty basu. Na finałowej prostej kolejne
pogawędki, także głosowe, z glazurą niskich dźwięków. Brawo!
Drone Study, Tasos
Stamou, Grudzień 2015. Tytuł, który obiecuje wiele i spełnia wszystko bez
mrugnięcia okiem. Niskie pomruki dwóch kontrabasów i trzech wiolonczeli na
dobry początek. Pięknie narastają. Obok szwadron dętych śle równie wyraziste
pozdrowienia. Po czym wszystko zwinnie rozwarstwia się, tak do poziomu małych
grup, jak i nawet pojedynczego instrumentu. Powrót do wielogłosowej narracji
przeprowadzony z saperską precyzją. Dyrygentura naprawdę wysokiego lotu! Po
kolejnym rozbiciu szyku, jęki strun, pląsy drewnianych i blaszanych. W 9 minucie
mała sekcja sonorystyki z wyciszonych tub. W odpowiedzi strunowce płynące smutnym, niskim barokiem – ale cuda! Finał koncertu
muzycy odnajdują w gęstej fakturze kolejnego drona. What a game!
Outside and Inside, Adrian Northover, Lipiec 2017. Drewniane
i blaszane w ekstatycznej introdukcji, idą szeroką ławą. Jest i szczypta
filharmonicznego zadęcia, i piano, które wraz z kontrabasem knuje skromną,
jazzową intrygę. W odpowiedzi trąbki i saksofony punktują bardzo boleśnie.
Ciekawe akcenty wiolonczeli w dialogu z saksofonem Northovera (?). Narracja skrzy
się bogatymi interakcjami, stylowym call
& response, tu i ówdzie także porcją indywidualnych ekspozycji lub
duetów. Także kolektywne unisono, na
dowód tego, iż zmienność akcji jest cechą dominującą tej dyrygentury. Outside and inside, so go again!
Une Note... Caroline Kraabel, Marzec 2018. Małe
akcyjki, zwinne podpowiedzi, dylemat wyższości call & response nad search
& reflect. Na początek ledwie kilka instrumentów – flet, viola, piano,
gitara… Gdy dochodzą kolejne, narracja buduje się na wielu poziomach, jakby
rosła ilość stanowisk dowodzenia. Puzon pięknie eksponuje swoje brzmienie na
tle orkiestrowego unisono. Kilka perełek z gryfów małych strunowców. 8 minuta, to
zwarty szyk, marsz po rozchełstane szczęście improwizatorów. Swingujące piano, kwilenia sopranowego i
pomruki tuby. What ever you want! Skrupulatne,
precyzyjne, co do milimetra, zwieńczenie tej historii.
Noel Taylor, Luty 2017. Perkusjonalna introdukcja na trzy
ludzkie byty. Małe gierki drewnianych z blaszanymi, zmysłowe, strunowe drony.
Piano rozbłyskuje na tle tych ostatnich. Także szczypta melodii, tkanej jakby
pod dyktat z kartki. Urokliwie piękne! Dęciaki
wchodzą w to, jak w masło! Obok ponownie aktywne perkusjonalia, a zaraz potem
fantastyczna ekspozycja z sopranowym w roli głównej. 10 minuta, to moment
prawdziwego szaleństwa na gryfach małych strunowców, które brzmią jakby zostały
wzmocnione prądem. Także trąbka i kontrabas, i jeszcze tysiąc innych, niemniej
udanych pomysłów na rozwój improwizacji.
Guilherme Peluci, Luty 2017. Krótka, ale dość szczególna
pozycja w zestawie. Wejście piana w towarzystwie chóru szaleńców! Small talks, jazgot preparacji, także
głosowych! Suche struny w powolnym marszu. Obok głosy ludzkie, niczym jadowite
węże na polowaniu. Konwulsja percussion
oraz piękny chaos ludzkiej natury, determinowany krzykiem.
Philipp Waschmann, Maj 2017. Start z poziomu płaskich strun
w sonorystycznym dygocie, perkusjonalia i obiekty elektroakustyczne. Małe
dźwięki, dzwonki, bardzo aktywne tło – szmery, szuranie, stukanie. Reeds & Brass zdają się wyruszać w
podróż ku akustycznej plądrofonii – jakże zmysłowe! Wysoki tembr kontrabasów,
symfoniczny rozmach dęciaków. A potem wszystko idzie ku gęstemu, przy wtórze
rozgrzanego fortepianu. 9 minuta, znów odzywa się kontrabas, który czyści pole
zwinnym pizzicato. Komentarze z
innych strun, powolne gubienie tropu w oparach narastającej ciszy.
Collective/Co-operate, Dave Tucker, Grudzień 2017. Puzonowe
pomruki z trzech dużych otworów. Obok percussion i suche sonore z tuby. Delikatne piano, dzwonki,
rodzaj chamber before the storm. Jakże
oryginalna narracja! Nieśmiały saksofon, kolektywne unisono na małych strunach, piano w roli akompaniamentu. Świetny
dialog tego ostatniego z altowym. Wreszcie triumfalny powrót puzonów, pasus
klarnetów, miliony drobnych fonii, zmiana goniąca zmianę. Smutne, nostalgiczne
tony i salwy konwulsyjnego śmiechu.
Steve Beresford, December 2017. Groźne pomruki kontrabasu i
jeszcze niżej posadowionej tuby. Po kilkudziesięciu sekundach wchodzą kolejne strunowce, orszak puzonów, klarnet, a
także elektroakustyczne preparacje. Z gitar elektrycznych rodzi się gęsta
narracja, podpierana salwą perkusjonalii. Pulsacja prądu, a w opozycji
oniryczne pasaże strings. Tajemnicza,
złowieszczo brzmiąca sytuacja sceniczna. Wysoka ekspozycja altowego, tuż obok
komentarz innego drewniaka, a w tle
skwierczenie na kablach. Opowieść rośnie w kierunku eskalacji. Szczypta hałasu
i dark ambientowe wybrzmiewanie.
Efektowny finał jest udziałem Klausa Bru na c
melody sax and electronics, o czym dowiadujemy się już po wybrzmieniu, z
komentarza scenicznego.
*) więcej szczegółów dyskograficznych odnajdziecie w jednym z rozdziałów monografii Evana Parkera, dokładnie w tym miejscu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz