poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Julien Desprez & Theo Ceccaldi at Jazz Em Agosto! The French Apocalipse Now!


Zgodnie z zapowiedzią z ubiegłego tygodnia, Trybuna śle skromną relację z pobytu redakcji na jednym dniu największego portugalskiego festiwali jazzowego, Jazz Em Agosto, który każdego lata odbywa się w pięknej Lizbonie.

Festiwal, jak co roku zdominowany był przez muzyków amerykańskich, którzy zgodnie z mottem imprezy, dzielnie stawiali opór (Resistance), my zaś bystro poszukiwaliśmy wykonawców z tej strony oceanu, którzy także na każdą edycję festiwalu bywają tu zapraszani.

Dzień portugalski udał się doskonale, niestety z przyczyn niezależnych od redakcji, odbył się bez naszego udziału. Najpierw solowy występ gitarzysty Abdula Moimeme (dwie gitary na stole i moc elektroniki), potem zaś kwartet z udziałem Ricardo Toscano (saksofon), Rodrigo Pinheiro (fortepian), Miguela Miry (wiolonczela) i Gabriela Ferrandiniego (perkusja). Jak wieść gminna niesie, a sami muzycy potwierdzają, koncert udał się niezmiernie, zatem ze zniecierpliwieniem czekamy na nagrania nowej formacji. W tym gronie nowym dla nas muzykiem zdaje się być saksofonista, który postrzegany dotąd raczej jako muzyk mainstreamowy, tu wypuszczony na pole bardzo swobodnej improwizacji, wypadł ponoć doskonale (na poparcie mych słów warto sięgnąć po relację zamieszczoną na Free Jazz Blog).




Na dzień francuski redakcja dotarła już w komplecie! Najpierw, w Sali Auditorio 2 (pod dachem), jeden z naszych trójkolorowych faworytów – gitarzysta Julien Desprez, zaprezentował nowe trio o nazwie Abacaxi. W jego składzie także Max Andrzejewski na perkusji (muzyk z Berlina) i Jean François Riffaud na gitarze basowej.  Muzycy zagrali trzy długie improwizacje z tytułami (łącznie niemal 50 minut), które nazwać można - całkowicie legalnie - ekstremalnie powykręcaną dramaturgicznie, w pełni improwizowaną wariacją na temat … ciężkiego rocka. Artyści wykorzystywali nie tylko instrumenty, ale także improwizowali ze światłem stroboskopowym, które gasło i rozbłyskiwało zgodnie z meandrami gęstej narracji, rockowymi riffami, tudzież brutalnymi zmianami tempa i sposobu artykulacji dźwięków. Niebywały (jakże doskonały) występ tria, to oczywiście skutek świetnych działań artystycznych wszystkich muzyków, ale nie sposób nie wskazać mistrza ceremonii w osobie Despreza. Grał całym ciałem, jego gitara wydawała dźwięki, jęczała, charczała, wyła i drżała ze strachu. Była chwilami dość nieludzko traktowana przez muzyka, uderzana, wyginana i przystawiana do podłogi. Muzyk miał też pod stopami (tylko dwiema, dodajmy, co nie jest takie oczywiste w kontekście dynamiki i intensywności koncertu) zestaw gitarowych przetworników, po których chwilami niezwykle ekspresyjnie skakał. Pełną moc triu dawał niemiecki drummer, niezwykle energetyczny muzyk, precyzyjny i grający w punkt niczym saper, tudzież mistrz połamanych hc-punkowych zwarć. Najspokojniejszy w tym gronie basista też dokładał do ognia, zrywał podłogę, ale nie stronił od klimatycznych pasaży wyważonego … noise. Pierwsze dwa utwory łamały wszelkie konwencje stylistyczne (drugi zwał się Mainstrean Disaster!), były gęste i naładowane treścią. Trzeci, najdłuższy, rozpoczął się w podobnej estetyce, ale po kwadransie uciekł w dark-ambientową powłokę i przez wiele minut cudownie wybrzmiewał. Dodajmy, iż w jego trakcie muzycy improwizowali także z użyciem zasilania, grając zmysłowe riffy raz to z prądem, a raz bez niego, surową akustyką niemal pustych przebiegów. Kapitalny koncert!




Po dwóch godzinach oczekiwania w pobliskich barach, przyszedł czas na koncert wieczoru, który na ogół odbywa się na scenie amfiteatralnej. Nie inaczej było też 8 sierpnia. Na scenie szóstka muzyków pod wszystko mówiącą nazwą Freaks! Szefem tego przedsięwzięcia, kolejny doskonały francuski muzyk, skrzypek Theo Ceccaldi. Kolejny tego dnia band, który w muzycznym DNA ma wpisaną estetykę rockową, punkową, tudzież psychodeliczną. Mocna jak dąb sekcja rytmiczna (ultra dynamiczny perkusista Etienne Ziemniak i najstarszy w tym gronie, gitarzysta basowy Stephane Decolly), świetny gitarzysta (Giani Caserotto), choć nieco schowany w tle, no i front – dwa saksofony (tenor – Quentin Biardeau oraz alt naprzemiennie z barytonem – Mathieu Metzger) i na samym środku, kipiący emocjami skrzypek. Muzycy grali długie kompozycje, które tuż po podaniu często niezwykle zgrabnego i zabawnego tematu, przeradzały się w długie sety improwizacji w podgrupach, dobrze zaplanowane dramaturgicznie i wyśmienicie rozegrane. Pomiędzy nimi punkowe i free jazzowe interludia. Nikt, po obu stronach sceny, nie nudził się na tym koncercie choćby przez ułamek sekundy. Sześciu wyśmienitych improwizatorów i niemal kongenialny skrzypek, który był w stanie zagrać dosłownie wszystko. Od ckliwych melodii, do których pośpiewywał sprośne (tak myślę) teksty, po pełne furii, fussion jazzowe eksplozje. Na finał dwa bisy i standing ovation! Bez cienia wątpliwości!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz