piątek, 22 stycznia 2021

Dirk Serries! Gonçalo Almeida! A New Wave Of Jazz opens the year with a new idea!


Belgijski label A New Wave Of Jazz gości na naszym łamach przy okazji każdego nowego wydawnictwa, zatem przypominanie z czym się go je zakrawałoby tu na sporą bezczelność. Kierowany przez Pana Dyrektora Dirka Serriesa wkracza w nowy rok z dwoma winylami (powrót do praktyki zaniechanej w połowie poprzedniej dekady), prezentującymi solowe nagrania na akustyczne instrumenty strunowe. Sam miód! A do tego, za sterami tychże muzycznych wehikułów sami nasi ulubieńcy – rzeczony szef labelu oraz portugalski kontrabasista Gonçalo Almeida! Zapraszamy na samoczynny wylew naszych endorfin, bo będzie wyłącznie pięknie!

 


Dirk Serries  Solo Acoustic Guitar Improvisations (Bruksela, lipiec 2020, 10 części, około 38 minut)

Początek płyty zdaje się być odrobinę minimalistyczny - zapętlone frazy gitary rozpływają się w powietrzu i czekają na oddech ciszy. Brzmienie jest suche, matowe, ale narracja dość szybko nabiera wigoru. Podszyta rockowym posmakiem, może też czymś na kształt meta americana, daleka od schematów improwizacji ala Derek Bailey. W drugiej części muzyk zdaje się być bardziej delikatny w swych poczynaniach, sprawia wrażenie, jakby liczył struny, być może traktuje je czymś innym niż kostką gitarową. Garść mechaniki zakładu szlifierskiego i piękne mikrofrazy na wybrzmieniu. Kolejna historia zbliża się do abstrakcyjności stylu Baileya, ale muzyk wplata w narrację wątki post-bluesowe, nadając opowieści nowy wymiar. I znów narracja bogata jest w wydarzenia, jakże daleka od minimalizmu fraz otwarcia. Czwarta improwizacja, to już prawdziwa perła w koronie. Delikatne szarpanie za struny, echo matowych fraz, które łapią źdźbła dźwięku. Struny na uwięzi walczą o swoje, ale muzyk jest zdeterminowany i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Buduje twardy strumień dźwiękowy. Z czasem akordy zdają się być coraz ostrzejsze, tną powietrze jak skalpel. Piąta część – dla odmiany – płynie spokojem akustycznego ambientu, znów z nutką bluesa w kącikach ust i intrygująco wybujałą rytmiką.

Szósta improwizacja, i znów maltretowanie strun. Skowyt i drżenie, mechanika trudnych przypadków. Z tego bólu rodzi się całkiem dynamiczna narracja, która bystrze przechodzi w fazę meta relaksacyjną, z ciszą w roli wisienki na torcie. W kolejnej części jak mantra powraca posmak bluesa. Tu jest nieco pokraczny, jego frazy zdają się być delikatniejsze, czystsze, ale już po chwili stają się uroczo zapiaszczone. Ósemka, to kolejna perełka – dark acoustic z echem, szmerami i polerowaniem gryfu do pełnej suchości. Artystę w improwizacji zdaje się wspierać cały instrument, także pudło rezonansowe. Struny sprawiają wrażenie, jakby dostały się pod prasę hydrauliczną. Pełne jednak desperacji zdolne są wydawać dźwięki. W przedostatniej improwizacji muzyk stawia na moc i refleksyjny pogłos wybrzmiewania, klejący się do ciszy. To znów opowieść świetnie skonstruowana dramaturgiczne. Wreszcie finał tej przygody – trochę siłowania się ze sprężystością strun, badanie wytrzymałości materiału. Krwawiące naciągi wciąż są w stanie wydawać piękne dźwięki! Powraca nieczęsty na tej płycie duch Baileya, a stara, ponad półwieczna gitara ostatecznie kona w dłoniach artysty.



Gonçalo Almeida  Monologos A Dois (Rotterdam, lipiec 2020, 12 części, około 44 minuty)

Otwarcie płyty, która składa się w przeważającej części z krótkich, ale świetnie skonstruowanych dramaturgicznie opowieści, zaczyna się prawdziwie epicko. Ponad 8-minutowe wejście w świat post-baroku, ciągle nawracających ciągot w kierunku open jazzu i wybuchowej wyobraźni artysty, któremu nic nie przeszkadza w kreowaniu wyjątkowego spektaklu na samotny kontrabas. Barokowy smyczek ślizga się po strunach, doposażony w efektowny pogłos, jaki daje obiekt sakralny, w którym odbywa się nagranie. Narracja pulsuje, drży, szuka intrygi, płynie ze śladami pizzicato, wydaje się nad wyraz śpiewna, dobrze też czuje się w stadium wzmożonej dynamiki. Taniec, sowie miłosne zaloty, niedźwiedzie chrząknięcia.

Kolejne, już znacznie krótsze improwizacje (czasami trwające niepełne dwie minuty), zdają się koncentrować na budowaniu dysonansowej narracji arco vs. pizzicato. Muzyk, zwinny jak kot, zmienia techniki gry w sposób niemal niezauważalny, bez trudu jest także w stanie kreować opowieść stosując obie techniki jednocześnie. W trzeciej części mamy intrygującą rywalizację – oto post-barok, który czubi się z post-jazzem, oto wojna, która wcale nie musi mieć zwycięzcy. Czwarta część zdominowana jest przez smyczek, który prowadzi narrację od samego dołu i efektownie podjeżdża do samej góry. W piątej i szóstej części pizzicato i arco bawią się w bystre gierki naszą ulubioną metodą improwizacji – call & responce. Oto rozmowa przyjaciół, którzy różnią się od siebie diametralnie, ale mają świadomość, że tylko wspólna robota tworzy piękno absolutne.  Siódma część pachnie niemal rockową ekspresją, ósma stawia na mikroskopijne frazy, a narracja zdaje się stąpać po chmurach i oddychać wyjątkowo świeżym powietrzem. Z kolei dziewiąta wprowadza akcenty percussion – smyczek skacze po strunach, jak młodziak, który dostał ulubioną zabawkę po wielu dniach oczekiwania.

Na otwarciu dziesiątej części smyczek przykleja się do gryfu wyjątkowo nisko. Post-barokowa etiuda wprowadzająca nas do kolejnej części, której uroda równać się może z pieśnią otwarcia. Deep and dirty bow dancing to the end! Narracja malowana długimi pociągnięciami mokrego od gęstej farby pędzla. Ryje bruzdy w ziemi na poły melodyjne, nie stroni od dramaturgicznych zadziorów i zmysłowej repety. Smyczek rzęzi, a palce muzyka uderzają po strunach. Ostatnia improwizacja też błyska się, jak niebo w trakcie letniej burzy – struny jednocześnie szarpane i traktowana smyczkiem eksplodują. Oto muzyk, który być może ma tylko dwie ręce, ale z pewnością całą setkę palców! Prawdziwy sztukmistrz z Rotterdamu! Kończy tę opowieść, tak jak ją zaczynał – po mistrzowsku! Brawo!

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz