poniedziałek, 18 stycznia 2021

Multiverse in the Universe, so … Live in Poznań!


Kontrabasista Gonçalo Almeida, saksofonista Yedo Gibson i perkusista Vasco Furtado debiutowali fonograficznie jako trio ponad dwa lata temu, na krążku nazwanym Multiverse, który dostarczyła krajowa, i jakże iberyjska, inicjatywa wydawnicza Spontaneous Music Tribune Series. Jak to często bywa, tytuł debiutanckiej płyty dał nazwę całej formacji, a ta, w kilka miesięcy później odbyła krótką trasę promującą, w trakcie której trafiła także pod swojskie strzechy poznańskiego Dragona (dokładnie 9 kwietnia 2019 roku).

W ramach piątej edycji Spontaneous Live Series (wtedy dodatkowo nazwanej Improwizowaną Trzydniówką) dwaj Portugalczycy i jeden Brazylijczyk z holenderskim paszportem zagrali ekscytujący koncert, którego zapis fonograficzny, prędzej czy później, musiał trafić na trwały nośnik. Tak stało się całkiem niedawno, za sprawą labelu Cylinder Recordings, który prowadzi Almeida. Cztery swobodne, prawdziwie free jazzowe improwizacje zamieszczone na CD trwają dokładnie 46 minut i 5 sekund, a my, bez zbędnej zwłoki, zapraszamy na poznanie zawartości krążka.



Koncert rodzi się w bardzo przyjacielskiej, niemal hippisowskiej atmosferze. Gibson zaczyna na piszczałce, a Almeida wspiera go wysoko podwieszonym smyczkiem, rzeźbiącym struny kontrabasu. Tuż przed upływem drugiej minuty pierwsze oznaki życia daje Furtado, szeleszcząc perkusjonalnymi świecidełkami i wprawiając w delikatne drżenie talerze zestawu perkusyjnego. W tym samym niemalże momencie bas zjeżdża na sam dół i zaczyna rysować szlak pierwszej podróży. W połowie czwartej minuty saksofon sopranowy wchodzi w bardziej ekspresyjne rejestry i swobodna eskapada – nie bez posmaku ethno - może zaczynać się na dobre. Śpiewne podmuchy wilgotnego powietrza, smyczek i leniwe perkusjonalia przeobrażają całą narrację w misterium dźwięku godne najlepszych, coltrane’owskich wzorców, pełne duchowego uniesienia i dramaturgicznej nieśpieszności. W połowie siódmej minuty kontrabas i perkusja przechodzą w stadium bardziej dynamiczne, dzięki czemu saksofon może już śmiało rozpoczynać pierwszą prawdziwie ognistą ekspozycję. Dancing in The Sun! Opowieść delikatnie przygasa przed upływem trzynastej minuty, a obowiązek doprowadzenia pierwszej improwizacji do szczęśliwego zakończenia spoczywa na kontrabasiście.

Druga część otwarta zostaje przez … dwie piszczałki. Zwiewny, bystry drumming zdaje się wieść oba tajemnicze przedmioty na efektowne zatracenie, albowiem cała załoga tuż po wybiciu drugiej minuty rusza w świat prawdziwie … bluesowych krokiem. Rytm do tupania, miłosny flow saksofonu do śpiewania! Opowieść toczy się niemal mainstreamowym korytem, ale całość nie jest pozbawiona ognistych ornamentów. W połowie odcinka natrafiamy na drobny interwał duetowy (bas i perkusja), po czym powraca dęciak i śle nam repetytywną melodyjkę. Ciepły niczym obłoczek tembr sopranu zdobi wyjątkowo balladowy charakter tej części koncertu. Po pewnym czasie jego narracja pętli się, a potem bardzo efektownie przygasa.

Trzecia improwizacja od startu stawia na kolektywizm. Bez zbędnych introdukcji trio formułuje kolejną bystrą narrację. Jako pierwszy w rolę wichrzyciela ładu i porządku wciela się Gibson. Maszyna rusza w bój wedle przykazań jego temperamentu. O bystre tempo dba Furtado, a Almeida zdaje się trzymać ów rydwan dość rygorystycznymi lejcami. Najpierw postanawia zmienić tryb narracji, potem delikatnie zdekonstruować tempo, by ostatecznie nadać całej opowieści bardzo rytmiczny, ekspresyjny charakter. Świetna robotę czyni tu Furtado, który perfekcyjnie reaguje na inspiracje, łamie rytm i sieje ferment stymulując kolegów do jeszcze większej kreatywności. Po szóstej minucie sekcja zostaje na chwilę sama i ciągnie flow ku górze z niemal rockowym przytupem (jest też chwila na drummingowe expo!). Po kilku chwilach saksofon powraca i całkowicie przejmuje dowodzenie. Pnie się z krzykiem ku górze i sprawia, iż partnerzy milkną z wrażenia. Solowym popisem, jakby mimochodem, wprowadza nas płynnie do czwartej części koncertu. Kontrabas i perkusja wracają ze zdwojoną siłą rażenia i zapraszają rozhulany sopran na finałowe tango! Duch Coltrane’a zdaje się powracać, a atmosfera koncertu nabierać ognistości. Sekcja żłobi teren (niesiona sercem perkusji!), a saksofon skacze z kwiatka na kwiatek i zdobi narrację salwami emocji. Pełen dobrych chęci ostatecznie gaśnie, czym pozwala kontrabasowi i perkusji dokończyć dzieła w niecałe pół minuty.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz