Wtorek na łamach Trybuny Muzyki Spontanicznej, to na ogół krótka, jednopłytowa podróż ze znakiem wysokiej jakości. Nie inaczej będzie dziś – niedługa wyprawa do Berlina na spotkanie z tradycyjnym dla free jazzu triem saksofonu (i zamienniki), kontrabasu oraz perkusji. Ale tylko na składzie instrumentalnym winniśmy nasze gatunkowe skojarzenia zakończyć. Muzyka proponowana przez międzynarodowe trio Baars-Kneer-Elgart (mające z pewnością status working bandu), to bowiem niezwykle frapująca przygoda, która zaczyna się w świecie wolnego, swobodnie improwizowanego jazzu, ale wraz z upływem dźwięków uroczo ucieka w świat nieoczywistej, chwilami kameralnej improwizacji, gubiąc swoje synkopowane korzenie. Sytuacja taka ma miejsce szczególnie w momentach, gdy kontrabasista (ten muzyk zawsze może liczyć na tych łamach na ciepłe słowa) sięga na dłużej po smyczek. Oto muzyka, która nie potrzebuje specjalnych ram kompozycyjnych, ani stylistycznych. Budowana w pełni kolektywnie, doskonale wykorzystująca efekt synergii, jaki płynie ze spotkania muzyków, którzy dobrze czują się w swoim towarzystwie. Muzyka, która pięknie toczy się z minuty na minutę, sprawiając wszystkim, po obu stronach sceny, niczym nieskrępowaną przyjemność.
Muzycy wchodzą do komnaty improwizacji na dużym luzie, pełni
dramaturgicznego spokoju i wiary w efekt, jaki przyniesie ich wspólne muzykowanie.
Saksofon tenorowy zdaje się być zestrojony bardzo wysoko, lękliwie popiskuje,
chwilami przypomina tembr instrumentu Ivo Perelmana, grającego z instrumentami strunowymi.
Sekcja rytmu pracuje swobodnie, ale bardzo precyzyjnie i zawsze uderza w punkt.
Delikatne pizzicato zwinnego
kontrabasu i perkusja, która od rozbudowanej ornamentyki bardziej lubi dobry, zwyczajny
drum flow. Muzycy trzymają nerwy na
wodzy, ale ich improwizacja pełna jest emocji i wzajemnych reakcji. Narracja ma
tu dość stabilne tempo, usiana jest dźwiękami, ale jednocześnie lekka, chwilami
nawet frywolna. Artyści płyną kolektywnym strumieniem dźwięków i nie zgłaszają
potrzeb w zakresie solowych ekspozycji. W drugiej opowieści pojawia się klarnet.
W tej sytuacji pizzicato basu zdaje
się wchodzić w tryb bardziej skoczny, świetnie tuląc się do semickiego brzmienia
dęciaka. Perkusja rysuje szkielet
opowieści, pozostałe zaś instrumenty pozostają w stanie permanentnej
improwizacji. W kolejnym utworze utrzymującemu się w grze klarnetowi towarzyszy
już kontrabasowy smyczek. Narracja przyjmuje kształt ballady, ale jest mroczna,
pełna trwogi i zadumy jednocześnie. Tempo improwizacji rośnie, ale całość
śmiało kwalifikujemy do miana melancholijnego chamber music.
Czwarta improwizacja wynosi trio na jeszcze wyższy szczebel atrakcyjności.
Pierwsze preparacje ze strony Baarsa, to dźwięki generowane samym ustnikiem saksofonu,
które początkowo brzmią jak instrument etniczny, a potem przypominają trąbkę.
Smyczek na gryfie kontrabasu także szuka nowych fraz, brudzi swoje brzmienie. Perkusja
trzyma zaś dramaturgiczny grunt i nie pozwala, by całość narracji uciekała w
odmęty dezintegracji, mimo dużej nerwowości panującej na pokładzie. Gdy tenor
przez moment frazuje bardziej tradycyjnie, opowieść natychmiast nabiera gęstości,
ale nie eskaluje dynamiki. Nieuchronny powrót do preparacji stwarza tu okazję
na zmysłowe, kontrabasowo-saksofonowe imitacje. W kolejnej części pojawia się shakuhachi.
Tuż obok zwinny smyczek i drummer,
który zdaje się pracować tylko na werblu. Muzycy stawiają na kreatywny
minimalizm i wydają z siebie wyłącznie dźwięki, które zaplanowali. Skupiona,
częściowo imitacyjna narracja, która snuje się leniwie po podłodze, z jednej
strony pachnie muzyką ethno, z drugiej brudnym, zakurzonym barokiem. W części
szóstej powraca tryb pizzicato, pracują
talerze, a w grze pojawia się też klarnet – śpiewny, wysoko podwieszony, skory
do figli i niekonwencjonalnych rozwiązań. Tempo pozostaje wszakże nad wyraz
leniwe i nie sprzyja niespodziankom. Na finał tej części płyty muzycy fundują
nam kilka bystrych reakcji na linii kontrabas-klarnet.
Przedostatnia, najdłuższa, prawie 14-minutowa improwizacja
daje nam znów wiele ciekawych momentów, ale po prawdzie, zdaje się być odrobinę
zbyt długa. Zaczyna smyczek, talerze i ciche frazy na werblu i tomach. Rzewny saksofon
tenorowy pojawia się po dłuższej pauzie i od początku sprawia wrażenie, jakby
nie miał pomysłu na tę część improwizacji. Wolne tempo (bardziej dynamiczne zakusy
perkusji zostają ignorowane), jednostajny tembr smyczka i znudzony dęciak, to obraz narracji w jej
środkowej części. Dopiero pod koniec nagrania pojawiają się frazy imitacyjne, a
także kilka fantastycznych posunięć samego smyczka, które z pewnością ratują obraz
całości tej odrobinę przegadanej improwizacji. Na finał płyty powraca
shakuhachi. W tle snuje się wysoko podwieszony dron smyczka, a drummerskie ornamenty, głównie talerzowe,
pięknie spajają strumień onirycznych, nieco wystudiowanych, ale jakże stylowych
pomysłów całej trójki artystów. Mgliste frazy grane niezwykle delikatnie wiodą nas
na skraj całej improwizacji.
Ab Baars, Meinrad Kneer & Bill Elgart thrīe
thrēo drī (Jazzwerkstatt, CD 2021). Ab Baars – saksofon tenorowy, klarnet,
shakuhachi, Meinrad Kneer – kontrabas, Bill Elgart – perkusja. Nagrane w
Berlinie, w styczniu 2021 roku. Osiem improwizacji określonych jako all compositions by the musicians, łączny
czas trwania – 71:29
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz