Nie wiemy, czy wybitny egzystencjalista Søren Kierkegaard pisząc 180 lat temu swoje wiekopomne dzieło Bojaźń i Drżenie, myślał o dźwiękach, jakie mogłyby zilustrować jego defetystyczne rozważania filozoficzne.
Wiemy natomiast, iż dokładnie w ostatni dzień bieżącego roku
ukaże się na czarnym krążku płyta Spirit
Spirit, która swą mroczną, niepokojącą, swobodnie improwizowaną
kameralistyką zdaje się idealnie pasować do emocjonalnych turbulencji zawartych
we wspomnianym eposie wielkiego filozofa.
Za wykonanie dźwięków zawartych na albumie, mogącym stanowić
intrygujący soundtrack do pomnika
egzystencjalizmu, odpowiadają dwaj Skandynawowie z muzycznym i edytorskim
wsparciem tego trzeciego, być może najbardziej skandynawskiego z polskich improwizatorów.
Zapewne dzieje się tak nie tylko dlatego, iż dane personalne jednego z nich są niemal
kopią imienia i nazwiska duńskiego myśliciela. Trudno sobie bowiem wyobrazić,
by Bojaźń i Drżenie, tudzież Spirit Spirit powstały w innej części tego
marnego świata.
Zgodnie z tym, co powyżej, muzyka oficjalnie trafia do realnego
świata 31 grudnia, ale my czytamy o niej i słuchamy jej wcześniej, dając sobie
odrobinę czasu na to, by w pełni władz umysłowych i fizycznych zapewnić, iż oto
przed nami jedna z najlepszych płyt 2022 roku.
Muzycy zabarykadowali się w przestrzeni studyjnej na wiele
godzin. Na trwałym nośniku zapisali wówczas trzy godziny improwizowanych
dźwięków. W żmudnym procesie selekcji materiału i miksu wydziergali z bezkresnej
masy czasu i fonii dziesięć zgrabnych miniatur, które trwają od półtorej
minuty, do czterech, pięciu, a w jednym przypadku prawie sześciu minut. Kolejne
opowieści oznaczyli cyframi, ostatniej dodając podtytuł Epilog.
Na starcie dostajemy trochę gry na małe pola – kontrabasista
uderza w struny, pianista w pojedynczy klawisz, a po upływie dwóch minut z tuby
saksofonu zaczyna snuć się pierwsza struga suchego powietrza. Tryb minimalistyczny
sprzyja tu usypianiu słuchacza, szczęśliwie jednak pętle kontrabasu dają narracji
dodatkowe życie. Druga opowieść niesie ze sobą więcej energii. Przypomina nadciągającą
burzę – drobne pizzicato, na poły melodyjne
wydechy z tuby i delikatnie zagęszczony ścieg piana tworzą filigranową narrację,
która dość szybko ginie w ciszy. W trzeciej improwizacji po raz pierwszy na
gryfie kontrabasu pojawia się smyczek. Pojękuje na stronie, wsłuchany w
fortepianowe stemple i syczące frazy saksofonu, pełne mrocznej zadumy. W kolejnej
miniaturze dęciak pnie się ku górze,
piano oddycha spokojnie, a perkusjonalne akcenty basu zdają się tworzyć pozór
działania dynamicznego.
W piątej improwizacji emocje toczą się po równi pochyłej.
Smyczek od startu spazmatycznie wyje. Jakby na przekór jego nisko zawieszonej bojaźni, piano stawia pierwsze kroki
bardzo klasycznym szykiem, a saksofon szuka fraz nasyconych minimalnym
roztworem melodii. Całość nabiera kąśliwej dynamiki, syci się niewidoczną
powłoką rytmiczną i wydaje się być, jak na kanony tego nagrania, całkiem intensywna.
Dalsza część tej ekspozycji kreowana jest przez schodzący nisko na nogach bas i
pnące się do nieba piano. Oba strumienie fonii tworzą tu urokliwy dysonans. Początek
kolejnej części kontynuuje duet bez saksofonu. Tym razem smyczek posadowiony
jest dość wysoko, a umiarkowanie szybkie przebiegi piana budują dodatkowe emocje.
Saksofon wybudza się w połowie trzeciej minuty i pełen wystudiowanej trwogi, miast gnać do przodu, zmysłowo gasi
narrację.
Siódma improwizacja smakuje nieco inaczej. Kontrabas
twardym, matowym strumieniem fonii stawia stemple, piano brnie do przodu
krokiem przestawnym, a melodyjne westchnienia saksofonu wydają się zadawać
pytania o kierunek dalszej podróży. Bez zatem zbędnej zwłoki odnajdujemy się w ósmej
części, która podobnie jak piąta odsłona, śmiało może rywalizować o miano
najpiękniejszej na całym albumie. Smyczek i saksofon idą tu w zwartym szyku - jeden
boleśnie jęczy, drugi intensywnie szumi. Minimalistyczne piano pozostaje w
pozycji niezainteresowanego, ale to tylko pozór. Smyczek zaczyna śpiewać, a reszta
wykłada mu ścieżkę podróży złotymi girlandami. W trybie narracyjnym znajduje
się też miejsce dla kilku plam ciszy. Flow
nabiera tu niebywałej urody brzmieniowej, po czym pęcznieje, zwłaszcza na
gryfie kontrabasu i klawiaturze piana. Saksofon skupia się z kolei na kreacji backgroundu. W dziewiątej odsłonie smyczek
drży w wyższych partiach gryfu, piano stawia nerwowe kroki, a saksofon szuka
inspiracji spoglądając ku górze. Z jednej strony minimalizm piana, z drugiej śpiewny
oddech saksofonu sopranowego. Smyczek, usytuowany jakby pomiędzy zwaśnionymi
stronami, naprzemienne staje na palcach lub ugina kolana. Ostatnia improwizacja
początkowo zdaje się kontynuować wątki poprzedniej części. Struny drżą, tuba
szumi, piano cedzi pojedyncze dźwięki. Te ostatnie na moment milknie, by wrócić
dźwiękami na poły preparowanymi, definitywnie powstającymi nie tylko na
klawiaturze. I to właśnie pianista bierze na swoje udręczone barki zadanie sfinalizowania
improwizacji. Samo zakończenie wydaje się być nerwowe, egzystencjalnie rozedrgane, niepozbawione struktury meta rytmicznej. A saksofon znów koncentruje
się na budowaniu mrocznego tła.
Torben Snekkestad/ Søren Kjærgaard/ Tomo Jacobson Spirit Spirit (Gotta Let It Out, LP
2022). Torben Snekkestad – saksofony, Søren Kjærgaard – fortepian oraz Tomo
Jacobson – kontrabas. Nagrane w miejscu zwanym The Village Recording. Bliższych szczegółów brak. Dziesięć
swobodnych improwizacji, 37:57.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz