wtorek, 20 grudnia 2022

Snekkestad, Kjærgaard & Jacobson! Spirit Spirit!


Nie wiemy, czy wybitny egzystencjalista Søren Kierkegaard pisząc 180 lat temu swoje wiekopomne dzieło Bojaźń i Drżenie, myślał o dźwiękach, jakie mogłyby zilustrować jego defetystyczne rozważania filozoficzne.

Wiemy natomiast, iż dokładnie w ostatni dzień bieżącego roku ukaże się na czarnym krążku płyta Spirit Spirit, która swą mroczną, niepokojącą, swobodnie improwizowaną kameralistyką zdaje się idealnie pasować do emocjonalnych turbulencji zawartych we wspomnianym eposie wielkiego filozofa.

Za wykonanie dźwięków zawartych na albumie, mogącym stanowić intrygujący soundtrack do pomnika egzystencjalizmu, odpowiadają dwaj Skandynawowie z muzycznym i edytorskim wsparciem tego trzeciego, być może najbardziej skandynawskiego z polskich improwizatorów. Zapewne dzieje się tak nie tylko dlatego, iż dane personalne jednego z nich są niemal kopią imienia i nazwiska duńskiego myśliciela. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by Bojaźń i Drżenie, tudzież Spirit Spirit powstały w innej części tego marnego świata.

Zgodnie z tym, co powyżej, muzyka oficjalnie trafia do realnego świata 31 grudnia, ale my czytamy o niej i słuchamy jej wcześniej, dając sobie odrobinę czasu na to, by w pełni władz umysłowych i fizycznych zapewnić, iż oto przed nami jedna z najlepszych płyt 2022 roku.

 


 

Muzycy zabarykadowali się w przestrzeni studyjnej na wiele godzin. Na trwałym nośniku zapisali wówczas trzy godziny improwizowanych dźwięków. W żmudnym procesie selekcji materiału i miksu wydziergali z bezkresnej masy czasu i fonii dziesięć zgrabnych miniatur, które trwają od półtorej minuty, do czterech, pięciu, a w jednym przypadku prawie sześciu minut. Kolejne opowieści oznaczyli cyframi, ostatniej dodając podtytuł Epilog.

Na starcie dostajemy trochę gry na małe pola – kontrabasista uderza w struny, pianista w pojedynczy klawisz, a po upływie dwóch minut z tuby saksofonu zaczyna snuć się pierwsza struga suchego powietrza. Tryb minimalistyczny sprzyja tu usypianiu słuchacza, szczęśliwie jednak pętle kontrabasu dają narracji dodatkowe życie. Druga opowieść niesie ze sobą więcej energii. Przypomina nadciągającą burzę – drobne pizzicato, na poły melodyjne wydechy z tuby i delikatnie zagęszczony ścieg piana tworzą filigranową narrację, która dość szybko ginie w ciszy. W trzeciej improwizacji po raz pierwszy na gryfie kontrabasu pojawia się smyczek. Pojękuje na stronie, wsłuchany w fortepianowe stemple i syczące frazy saksofonu, pełne mrocznej zadumy. W kolejnej miniaturze dęciak pnie się ku górze, piano oddycha spokojnie, a perkusjonalne akcenty basu zdają się tworzyć pozór działania dynamicznego.

W piątej improwizacji emocje toczą się po równi pochyłej. Smyczek od startu spazmatycznie wyje. Jakby na przekór jego nisko zawieszonej bojaźni, piano stawia pierwsze kroki bardzo klasycznym szykiem, a saksofon szuka fraz nasyconych minimalnym roztworem melodii. Całość nabiera kąśliwej dynamiki, syci się niewidoczną powłoką rytmiczną i wydaje się być, jak na kanony tego nagrania, całkiem intensywna. Dalsza część tej ekspozycji kreowana jest przez schodzący nisko na nogach bas i pnące się do nieba piano. Oba strumienie fonii tworzą tu urokliwy dysonans. Początek kolejnej części kontynuuje duet bez saksofonu. Tym razem smyczek posadowiony jest dość wysoko, a umiarkowanie szybkie przebiegi piana budują dodatkowe emocje. Saksofon wybudza się w połowie trzeciej minuty i pełen wystudiowanej trwogi, miast gnać do przodu, zmysłowo gasi narrację.

Siódma improwizacja smakuje nieco inaczej. Kontrabas twardym, matowym strumieniem fonii stawia stemple, piano brnie do przodu krokiem przestawnym, a melodyjne westchnienia saksofonu wydają się zadawać pytania o kierunek dalszej podróży. Bez zatem zbędnej zwłoki odnajdujemy się w ósmej części, która podobnie jak piąta odsłona, śmiało może rywalizować o miano najpiękniejszej na całym albumie. Smyczek i saksofon idą tu w zwartym szyku - jeden boleśnie jęczy, drugi intensywnie szumi. Minimalistyczne piano pozostaje w pozycji niezainteresowanego, ale to tylko pozór. Smyczek zaczyna śpiewać, a reszta wykłada mu ścieżkę podróży złotymi girlandami. W trybie narracyjnym znajduje się też miejsce dla kilku plam ciszy. Flow nabiera tu niebywałej urody brzmieniowej, po czym pęcznieje, zwłaszcza na gryfie kontrabasu i klawiaturze piana. Saksofon skupia się z kolei na kreacji backgroundu. W dziewiątej odsłonie smyczek drży w wyższych partiach gryfu, piano stawia nerwowe kroki, a saksofon szuka inspiracji spoglądając ku górze. Z jednej strony minimalizm piana, z drugiej śpiewny oddech saksofonu sopranowego. Smyczek, usytuowany jakby pomiędzy zwaśnionymi stronami, naprzemienne staje na palcach lub ugina kolana. Ostatnia improwizacja początkowo zdaje się kontynuować wątki poprzedniej części. Struny drżą, tuba szumi, piano cedzi pojedyncze dźwięki. Te ostatnie na moment milknie, by wrócić dźwiękami na poły preparowanymi, definitywnie powstającymi nie tylko na klawiaturze. I to właśnie pianista bierze na swoje udręczone barki zadanie sfinalizowania improwizacji. Samo zakończenie wydaje się być nerwowe, egzystencjalnie rozedrgane, niepozbawione struktury meta rytmicznej. A saksofon znów koncentruje się na budowaniu mrocznego tła.

 

Torben Snekkestad/ Søren Kjærgaard/ Tomo Jacobson Spirit Spirit (Gotta Let It Out, LP 2022). Torben Snekkestad – saksofony, Søren Kjærgaard – fortepian oraz Tomo Jacobson – kontrabas. Nagrane w miejscu zwanym The Village Recording. Bliższych szczegółów brak. Dziesięć swobodnych improwizacji, 37:57.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz