piątek, 6 grudnia 2024

Confront Recordings’ three shots: Ensemble A! Loose Connections! Semiotic Drift!


Brytyjski Confront Recordings gra już od 28 lat i nie ustaje w dostarczaniu wyrafinowanej muzyki improwizowanej, zarówno w wykonaniu uznanych mistrzów, jak i równie cudownych aspirantów. Szefem labelu jest Mark Wastell, wiolonczelista, obecnie głównie perkusjonalista. Muzyk był jednym z gości ostatniej edycji poznańskiego Spontaneous Music Festiwal, a dragonowe półki z płytami uginały się od wydawnictw z logo CR. Przez lata owe płyty były umieszczane w metalowych pudełkach, a od pewnego czasu ich domem są zgrabne, czarno-białe digipacki. Jakby ich jednak nie pakować, w środku zawsze znajdziemy garść intrygujących dźwięków.

Dziś sięgamy po trzy albumy – dwa wydane w tym roku, jeden rok wcześniej. Co ciekawe, ani jedno nagranie nie powstało w Anglii. Dwie rejestracje pochodzą z Niemiec, jedna to nagrywka z dalekiego Oslo. Ośmioro muzyków, jako się rzekło – legendy gatunku, silna reprezentacja klasy średniej i młodzi, gniewni, wspaniali.



 

Ignaz Schick, Anaïs Tuerlinckx & Joachim Zoepf Ensemble A (CD, 2024)

Ignaz Schick - turntable, sampler, Anaïs Tuerlinckx – fortepian preparowany oraz Joachim Zoepf – klarnet basowy, saksofon sopranowy. Pierwsza kompozycja (autor: Zoepf) nagrana w Dock4, Kassel, druga (autor: Schick) w Loft, Kolonia - dwa kolejne dni maja 2023 roku. Łącznie 52 i pół minuty.

Zaczynamy od trójki artystów silnie związanych, choć nie zawsze rodowodem, z kreatywną sceną niemiecką. Pianistkę Tuerlinckx mieliśmy okazję gościć, podobnie jak Wastella, na tegorocznym Spontaneous Music Festival i nikt z grona słuchaczy, tudzież bacznych obserwatorów nie wyszedł z jej koncertów bez wypieków zachwytu na twarzy. Tu Belgijka, wyposażona jedynie w ciężką akustykę fortepianu, mierzy artystyczne siły z bystrą, nienachalną, zawsze kreatywną gramofonią i samplomanią Schicka, będąc – podobnie jak on – posadowiona na flance spektrum dźwiękowego. W jego środku odnajdujemy Zoepfa, muzyka zdecydowanie z tego grona najbardziej doświadczonego, klarnecistę i saksofonistę, któremu przypadła w udziale nade wszystko rola porządkującego ład narracyjny i kojącego emocje, jakie raz za razem eksplodują na rzeczonych, przeciwległych flankach opowiadania. Album konsumuje dwie długie improwizacje (tu zwane kompozycjami i nawet opatrzone nazwiskami autorów), poczynione w dwóch kolejnych dniach w różnych lokalizacjach. Każda z nich pełna jest jakości, warta wielokrotnego odsłuchu i wiecznego polecania.

Inside piano na drobnym pogłosie, dęte pomruki i garść szeleszczących fal radiowych, to migotliwa, dość mroczna aura otwarcia. Przypomina wystudzone z emocji miasto tuż przed niechcianym świtem. W fazie rozruchu najaktywniejsza jest elektronika, a ukryte na backgroundzie piano tylko incydentalnie przypomina o potencjale hałasu, jakie nosi jej zbierane dobrymi mikrofonami pudło rezonansowe. Wystarczy jednak kilka minut, by ów elektroakustyczny tryumwirat nabrał ekspresji i wyniósł opowieść do poziomu noise dramy. Dęciak (sopran naprzemiennie z klarnetem) też dmie tu ochoczo, a równowagę dramaturgiczną odzyskuje w kolejnej fazie nagrania, którą moglibyśmy nazwać płynną i posuwistą. Po upływie kwadransa muzycy fundują sobie kilka chwil względnego spokoju. Zasłuchują się w ciszę i cedzą frazy reagując na siebie najlepszą z metod – call and response. Ów stan letargu nie trwa jednak długo, a improwizacja szybko odzyskuje hałaśliwy wigor, tu doposażona sporą porcją meta melodii ze strun i tuby, a także uporczywym dźwiękiem zdartej płyty winylowej. Końcowe metry pierwszego seta muzycy pokonują w mroku, trzymają się ściany, by dojść do ostatniego dźwięku.

Drugi set rozpoczyna rozbudowana sekwencja silnie reaktywnych akcji perkusjonalnych. Ignaz ponownie staje na czele szeregu, Anaïs próbuje go temperować, ale sama jest kłębkiem nerwów. Nawet Joachim stylowo podryguje w oczekiwaniu na to, co wydarzy się za moment. Szczęśliwe tembr jego klarnetu basowego jest tu w stanie uspokoić każdego awanturnika. Zwarta, jakże cielesna narracja zwiera szyki bez zbędnej zwłoki. Przybywa akcji, zmyślnych reakcji, a cisza dawno nie ma już racji bytu. Po upływie dziesiątej minuty improwizacja przypomina burzę z piorunami. Dygoczą czarne klawisze piana, elektronika definitywnie hałasuje, a klarnet wpada w stan histerii. Opowieść dość niespodziewanie zyskuje teraz taneczny wymiar, także dzięki samplowanej ekspozycji drummingowej. W trakcie finałowych minut kołysze się na coraz silniejszym wietrze. Gdy wydaje się już, że koniec jest bliski, muzycy podnoszą lament, krzyczą i dewastują wszystko, co napotykają na swojej drodze. Jeśli pytacie o atmosferę ostatniej prostej – ściana dźwięku!



 

Paul Lytton & Georg Wissel Loose Connections (CD, 2024)

Paul Lytton - tabletop percussion, bits and pieces oraz Georg Wissel – preparowany saksofon altowy i tenorowy. Nagrane w Loft, Kolonia, wrzesień 2021. Trzy improwizacje, 45 minut.

Na tym albumie próżno szukać aspirującej młodzież. Brytyjska ikona gatunku i doświadczony niemiecki saksofonista, którego dokonania śledzimy dość konsekwentnie, spotkali się (nie pierwszy zresztą raz) w kolońskim Lofcie i swobodnie improwizowali, skupiając się na kreowaniu nowych dźwięków, cokolwiek byśmy pod tym pojęciem rozumieli. Opowiadanie jest wartkie, syci się mnóstwem brzmieniowych niuansów, a artyści świetnie trzymają dramaturgię. Jeśli w trakcie ich performansu choćby przez moment poczujemy smak elektroakustycznych eksperymentów rzeczonego Lyttona i Evan Parkera sprzed mniej więcej pięciu dekad, znaczy to, że ten album naprawdę nam się podoba.

Wissel na starcie serwuje szum z tuby, delikatne prycha i lepi krótkotrwałe drony. Jego instrument drży, a dysze stukają o korpus. Lytton koncentruje się na drobiazgach - metalowe kuleczki wirują w jakimś obłym kształcie, a talerze rezonują. Wokół muzyków kłębią się opary ciszy. Misterium gubienia tej ostatniej metodami na poły dynamicznymi, to obraz kolejnej fazy nagrania. Po siódmej minucie opowieść nabiera nieco linearnego kształtu, zdobiona akcjami drummingowymi. Po kilku kolejnych następuje … powrót do szemrzącej ciszy. Muzycy plotą pajęczyny mikro fraz, niczym symfonię muzyki konkretnej, ale po chwili, metodą punktową, wracają na dłużej do świata żywych. Świetnie teraz na siebie reagują, korzystają z falującej blachy, a potem kreują system drgających naczyń połączonych, łapiących rezonans, jak tonący brzytwy.

W momencie, gdy rozpoczyna się trzeci kwadrans nagrania Lytton stempluje werbel silnym uderzeniem, przez pewien czas efektownie szeleści, po czym spłoszony chowa się w kolejnej chmurze ciszy. Wissel czyni dokładnie to samo. Przez wiele minut delikatne frazy obu artystów szumią niczym wiatr w sitowiu. Ostatnie pięć minut spektaklu poświęcone zostaje na efektowny finał. Muzycy łapią rytm w żagle, tanecznie podrygują. Po kilku karkołomnych zakrętach, na silnym wydechu generują kiście mrocznych dronów i delikatnych, elektroakustycznych przesterów.



 

Maggie Nicols, Matilda Rolfsson & Mark Wastell Semiotic Drift (CD, 2023)

Maggie Nicols – głos, ręczne instrumenty perkusyjne, Matilda Rolfsson – bęben basowy, instrumenty perkusyjne oraz Mark Wastell – instrumenty perksyjne, bęben obręczowy, talerze. Nagrane w All Ears, Oslo, styczeń 2023. Jedna improwizacja, 34 minuty.

To muzyczne spotkanie z Oslo definitywnie konsumuje tezę zawartą w preambule confrontowego omówienia – na scenie prawdziwa legenda gatunku Nicols, która improwizowała jeszcze ze Spontaneous Music Ensemble, szef labelu Wastell, śmiało kwalifikujący się do miana znamienitej postaci londyńskiej sceny free impro i Rolfsson, szwedzka przedstawicielka młodej fali europejskiej improwizacji. Opowieść o korzennym, rytualnym wręcz posmaku – tylko glos i instrumenty perkusyjne, czasami w potrójnym wydaniu. Nagranie trwa niewiele ponad dwa kwadranse - nie urońmy z niego ani sekundy.

Inicjacja koncertu spoczywa na barkach obu zestawów perkusjonalnych – frazy z suchego werbla, talerze, kilka bardziej regularnych uderzeń, także frazy tapingowe pochodzące zapewne od wokalistki. Ta ostatnia wchodzi do gry zabawnie jodłując, a potem rysując bardziej linearną wokalizę. W tle formuje się delikatny drumming na cztery ręce, bogacony frazami preparowanymi. Flow opowieści jest umiarkowanie spokojny, niekiedy znaczony drobnym spiętrzeniem. Nicols serwuje jak zwykle szeroki wachlarz artystycznych środków wyrazu. W drugiej dziesiątce minut mruczy, piszczy, pojękuje, cedzi słowa w dziwnym dialekcie, może szkockim, cały czas mając wsparcie w perkusjonalistach, którzy raz za razem ślą garście zaskakujących dźwięków. W kolejnej dziesiątce minut wokalistka jest już wytrawną aktorką teatru dramatycznego, a także śpiewa liryczną piosenkę. Rolfsson i Wastell dokładają dzwonki, szemrzące frazy z werbli i niekończące się, figlarne zabawy z rytmem. Improwizacja ma wyjątkowo misterne zakończenie – Maggie snuje rozbudowaną wokalizę, a perkusjonalne zestawy Matildy i Marka drżą w oczekiwaniu na ostatni dźwięk.

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz