wtorek, 17 grudnia 2024

Discordian Records strikes again: Ingel Rild! Cirera, Caicedo, Garrabella & Ponsa!


Kataloński Discordian Records dostarczył w tym roku osiem smakowitych albumów, z których przynajmniej trzy wylądują na naszym rocznym podsumowaniu i staną się jednymi z 50 powodów, dla których ów szalony okres w dziejach wszechświata warto będzie zapamiętać. Jeśli przypomnimy sobie kilka innych wyśmienitych płyt wydanych tego roku w Barcelonie i okolicach, a opublikowanych w innych wydawnictwach, teza o wyjątkowości muzyki improwizowanej, jaka powstaje na tamtych ziemiach, tradycyjnie nie będzie podlegać dyskusji.

Dziś sięgamy po dwie ostatnie nowości DR. A na nich same znajome nazwiska, równie znajome instrumentarium, tudzież brzmieniowe koincydencje, a jednak – oba albumy definitywnie polecamy Waszej wnikliwej analizie słuchowej – znów dacie się zaskoczyć! Nie może być inaczej, wszak Barcelona makes the world go round!



 

Ingel Rild Extreme Entity Workout (DL, 2024)

Don Malfon – preparowany saksofon barytonowy i altowy oraz El Pricto – syntezator modularny. The Golden Apple, Barcelona, maj 2023. Dziesięć utworów, 38 minut.

Malfon i Pricto nagrali razem mnóstwo płyt, ale jako duet debiutują. Na studyjne spotkanie w Złotym Jabłku przygotowali trzy koncepcje improwizacji (obleczone w zwarte tekstury), każdej z nich nadając tytuł. Wątek pierwszy, pełen pięknych, noise’owych rzygowin, ma tu aż pięć odsłon, dwa kolejne wątki, silniej skoncentrowane na brzmieniu, rezonansie i budowaniu mrocznego klimatu, odpowiednio trzy i dwie odsłony. Zmyślnie uformowane opowieści trwają od trzech do sześciu minut i, jak to bywa w przypadku wybitnych artystów, nie zawierają jednego zbędnego dźwięku. A nazwa duetu, to anagram Dillingera (po dodatkowy background ideologiczny, oczywiście w pełni diskordiański, zapraszamy do bandcampowego credits).

Rzeczony pierwszy wątek, to kolejne na albumie utwory nieparzyste (z wyjątkiem dziewiątki, za który wskakuje dziesiątka). Są najbardziej zwartymi, dosadnymi emocjonalnie epizodami. Syntezator zgrzyta zębami, kąsa niczym żmija, rozsiewa zło z miną aniołka, z kolei zatubowany saksofon drży, rzęzi, smaga biczem niczym cyrkowy wodzirej. Szorstkie, ostre, ale często imitacyjne frazy są solą tych mikro eksplozji. Baryton potrafi tu szybować, flow syntezatora bywa gęsty niczym napalm o poranku. Zdaje się, że każda fraza, to kolejna wariacja pracy młota pneumatycznego lub świdra górniczego. Jednak wiele z tych opowieści wydaje się całkiem zwiewnych, a poziom hałasu nie zawsze bywa ekstremalny. Wątek drugi moglibyśmy śmiało określić mianem post-industrialnych impresji. Dużo w nich rezonansu, pisku nieszczelnego układu wentylacyjnego, rozsianych po szerokim spektrum narracji akustycznych i syntetycznych plam. Pytania o potencjalne źródło danego dźwięku towarzyszą nam tutaj nieustannie. Wątek trzeci, to narracje, którym najbliżej do gęstego, siarczystego dark ambientu. Leniwe dźwięki lepione z mułu i gliny, długie pociągnięcia pędzlem, czasami zastygle plamy. W każdej z opowieści wątku drugiego i trzeciego, wraz z rozwojem sytuacji dramaturgicznej, muzycy zagęszczają opowieść i czasami tylko krok dzieli ich od poziomu hałasu, jaki dostarczają utwory wątku pierwszego. Album reasumuje piąty wyziew elektroakustycznego krzyku – blasty zmutowanego saksofonu i post-perkusjonalny dygot syntezatora skutecznie rozstawiają nas po kątach. Tak, to nagranie może z nami zostać na dłużej.



 

Albert Cirera/Diego Caicedo/Javi Garrabella/Enric Ponsa Nocturna Discordia #269 (DL, 2024)

Albert Cirera – saksofon tenorowy i sopranowy, Diego Caicedo – gitara elektryczna, Javi Garrabella – bas elektryczny oraz Enric Ponsa – perkusja. Soda Acústic, Barcelona, listopad 2021. Trzy improwizacje, 42 minuty.

Mięsisty, permanentnie preparowany saksofon i prawdziwie elektryczne, gitarowo-perkusyjne uzupełnienie do kwartetu, to narzędzia pracy muzyków, który trzy lata temu zwarli szyki w ramach tradycyjnego, cotygodniowego improwizowania w Soda Acústic. Dwie pierwsze opowieści trwają po mniej więcej dziesięć minut. Ta trzecia, jak nietrudno policzyć ponad dwudziestominutowa, to esencja koncertu – wielobarwna, emocjonalna, wypełniona po brzegi naszymi ulubionymi, typowo barcelońskimi fake sounds.

Pierwsza improwizacja ma dwie fazy. Początkowo przypomina trzeszczący post-jazz, szyty preparowaną tubą saksofonu tenorowego, zgrzytającą gitarą i sekcja rytmu, która połyka kilometry w rozważnym marszu. Wokół muzyków systematycznie narasta chmura podprogowej psychodelii. Mniej więcej w połowie utworu kwartet schodzi do podziemia. Syntetyczny szum z basówki, rezonująca tuba, gitarowe plamy i punktowy post-drumming budują klimat mrocznego niedopowiedzenia. Druga improwizacja ma podobną strukturę, lepi się z preparowanych fraz dęciaka i gitary, przenoszonych do kolejnych etapów narracyjnego wtajemniczenia twardo brzmiącymi akcjami basu i perkusji. Faza wytłumienia syci się tu nade wszystko gitarowym pogłosem, a próba powrotu do wzmożonej ekspresji zostaje tym razem zwieńczona powodzeniem.

Trzecia, kluczowa dla dramaturgii dzieła narracja pleciona jest w fazie startu z drobnych, na ogół zniekształcanych fraz. Mroczna aura sprzyja rozbudzaniu kreatywności, a każdy z muzyków dokłada adekwatne trzy grosze. Improwizacja mieni się plejadą dźwięków, których źródła pochodzenia nie jesteśmy w stanie wskazać, a idea fałszywych fonii świeci tryumfy. Po ósmej minucie opowieść na pewien czas staje się duetem saksofonu i perkusji, a nowe szaty przyobleka po kilku kolejnych minutach, tym razem za sprawą post-metalowo brzmiącej gitary. Na etapie rozbłysku narracja zyskuje nowe barwy dzięki saksofonowi sopranowemu, a łamany rytm basu i perkusji intrygująco zapętla i tak już gęstą sieć dźwiękowych interakcji. Zwieńczenie koncertu jest stylowe, skrupulatnie budowane wstecznym odliczaniem aż po ostatnią frazę.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz