Belgijski label New Wave Of Jazz, dowodzony przez Dirka Serriesa, zamyka rok bieżący sześcioma wydawnictwami. O dwóch styczniowych premierach pisaliśmy sto lat temu, jak zwykle ciepłymi i nasyconymi radością z odsłuchu słowami. Dziś czas na cztery premiery jesienne.
Szaro-białe okładki NWOJ towarzyszą nam już od dekady, ale
od roku ubiegłego Dirk proponuje nam także okładki czarno-białe, zdobione
artystycznymi zdjęciami Martiny Verhoeven, a wszystko pod nowym szyldem,
rodzajem sublabelu o nazwie Axis.
Wszystkie jesienne premiery, to właśnie dzieła opatrzone tą nazwą własną.
W gronie artystów na każdym premierowym krążku odnajdujemy niemal
te same nazwiska, w układzie instrumentalnym również zaskakująca koherentność.
A jednak każde z nagrań jest inne. Tonus, to tradycyjnie abstrakcyjny post-minimalizm,
trzy pozostałe, to swobodny, niczym nieskrępowany post-jazz, z odmiennym wszakże
poziomem intensywności – od zmysłowej kameralistyki po erupcje gorącego free
jazzu. So, what ever you want!
Tonus Analog Deviation (CD, 2024)
Studio domowe, Brecht, sierpień 2023: Dirk Serries - archtop guitar, Benedict Taylor –
altówka, także w wersji połamanej oraz Martina Verhoeven – fortepian. Dwie
improwizacje, 52 i pół minuty.
Idea minimalistycznego improwizowania pod nazwą Tonus
towarzyszy artystycznej drodze Dirka Serriesa od lat. W wymiarze personalnym miała
tysiące twarzy i tyleż konfiguracji – od małych składów do sporych rozmiarów
orkiestr. Świetnie pamiętamy Oktet, jaki performował na Spontanicznym Festiwalu
dokładnie pięć lat temu. Tegoroczna edycja Tonusa powraca do ulubionej chyba
formy trzyosobowej i proponuje nam … dalece temperamentną i reaktywną wersję,
która zdaje się sytuować na przeciwległym biegunie ekspresji i intensywności w
stosunku do przywołanego, poznańskiego Oktetu. Emocje, emocje, emocje, i któżby
je kojarzył w Tonusem?
Pierwsza z wielominutowych improwizacji rozpoczyna się w
aurze definitywnie minimalistycznej. Altówka zgrzyta, jęczy, z bólem wydaje
nawet najdrobniejszą frazę, z oddali docierają strzępy dźwięków fortepianowych
strun, a półpętle z gitary przypominają drobne koraliki w pieczołowicie
kleconym paciorku. Frazy Martiny i Benedicta wydają się teraz wyjątkowe mroczne,
jedynie leniwe podrygi Dirka pochodzą z wyższych
warstw narracji. Mimo typowych dla Tonusa charakterystyk opowieść ma
zaskakująco linearny kształt, a interakcje pomiędzy artystami są nad wyraz częste.
Pianistka potrafi uderzać w struny lub klawisze z intrygującą intensywnością, altowiolinista
nie skąpi zwinnych post-melodii, a akcje gitarzysty chętnie przyjmują postać
rozbudowanych konfiguracji akordów. W tej części albumu szczególnie urocze są
okolice trzynastej minuty, wypełnione plejadą fraz preparowanych. Z kolei w okolicach
osiemnastej minuty muzycy wchodzą w zwinne interakcje cedząc przez zęby doprawdy
filigranowe porcje fonii, obtaczane krótkotrwałymi plastrami ciszy.
Koncepcja generowania nanofraz
zdaje się wypełniać także start drugiego seta. Muzycy reagują tu na siebie metodą
zbliżoną do naszej ulubionej call and
response. Z czasem pojawiają się drobne zarysy rytmu, będące efektem
gitarowych repetycji Serriesa. Wokół krążą obłoki szmerów i szumów, na ogół od
Verhoeven, nie brakuje też pojękujących fonii od Taylora. Czuć posmak bluesa, słychać
dźwięk fortepianowych klawiszy. Nim upłynie kwadrans muzycy serwują nam coś na kształt
eskalacji, szukają dynamiki, zaczepiają się wzajemnie, wchodzą w nieustanne,
post-kameralne zwarcia, choć bywa, że ich narzędziem zbrodni jest pojedynczy
dźwięk. W końcowej fazie improwizacji na gryfie gitary pojawia się smyczek.
Każdy strzyga teraz uszami i zachęca partnerów do wzmożonych interakcji, a improwizację
wieńczą zagrywki definitywnie dalekie od tonusowej
idei minimalizmu.
Lemadi Trio Canonical Discourse (CD, 2024)
Studio domowe, Brecht, marzec 2024: José Lencastre –
saksofon altowy, Dirk Serries - archtop
guitar, Martina Verhoeven – crumar
piano. Cztery improwizacje, 54 minuty.
To portugalsko-belgijskie trio ma nazwę własną od swych
narodzin, a prezentowane nagranie jest drugim w jego dorobku. W warstwie
muzycznej zdaje się być post-jazzem, który świetnie czuje się w kameralnych
okolicznościach, zdobiony plejadami smakowitych lub bardzo smakowitych dźwięków
preparowanych. W zakresie brzmienia nie bez znaczenia jest fakt, iż pianistka
nie korzysta tu z grand piano, ale
bardziej filigranowego crumar piano.
Pierwsze dwie improwizacje stanowią o jakości całego przedsięwzięcia.
Obie są silnie reaktywne, wyczulone na drobiazgi, szyte dobrymi pytaniami i
jeszcze lepszymi odpowiedziami. Obie rodzą się w mroku zaniechania, pełne są preparowanych
dźwięków, szczególnie ze strony pianistki. Grane na wdechu, symbiotyczne frazy budują
tu kolektywny flow bez zmrużenia oka.
W momentach, gdy Verhoeven przenosi się na klawiaturę, artystów natychmiast dopadają
emocje free jazzu. W chwilach wystudzenia ich narracja nabiera nostalgii, rezonującej
poświaty i wykwintnej, saksofonowej post-melodyki. W pierwszej odsłonie warto także
odnotować imponujący brzmieniowo duet inside
piano i gitarowego smyczka, z kolei w drugiej szczególnie udane są
fragmenty perkusjonalnego piana i niemal
rockowej gitary, którym wtóruje rozkrzyczany saksofon.
Początek trzeciej opowieści spoczywa na barkach gitarzysty. Pianistka
stuka po pudle rezonansowym, a saksofonista cedzi kolejne, melodyjne frazy.
Narracja dość szybko nabiera free jazzowych rumieńców, po czym zastyga w ciszy rozmodlonego
inside piano. Druga faza tej
improwizacji okazuje się dość przewidywalna. Post-jazzowa powolność, dbałość o czystość
frazy, rodzaj dramaturgicznego rozdroża. Ostatnia improwizacja ma nieco molowy
klimat, ale w zakresie emocji, jakie budzi, bliżej jej do poprzedniczki niż do dwóch
pierwszych, nasączonych wyjątkową jakością opowiadań. Wyważony, dobrze
zbilansowany chamber jazz towarzyszy
już nam do końca albumu, który z pewnością mógłby być o kilka minut krótszy.
Transition Unit Face Value (CD, 2024)
Estúdio Timbuktu,
Lizbona, maj 2023: José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy, Rodrigo
Pinheiro – fortepian oraz Dirk Serries - archtop
guitar. Sześć improwizacji, 51 minut.
Kolejne trio także ma nazwę własną, skład instrumentalny
niemal bliźniaczy z poprzednim, powstało wszakże w Lizbonie, a w rolę pianisty
(grand piano!) wcielił się świetnie rozpoznawalny
w naszej części świata Rodrigo Pinheiro. Być może za przyczyną preferencji
estetycznych tego ostatniego nagranie zdecydowanie sytuuje się w jazzowym
klimacie, z pewnością zasługę na miano kategorii open, ale wycieczki w kierunku soczystego free nie należą tu do rzadkości.
Improwizacja otwarcia śmiało zasługuje na miano dostojnie
kroczącego chamber jazz – odrobina
mroku, gitarowy smyczek i bardziej linearnie frazujące piano z klawisza. Druga
opowieść startuje z pozycji wystudzonej ballady, kończy zaś w oparach rzęsistego,
dynamicznego jazzu. Muzycy stylowo kooperują, a wszystkie elementy ich gry
zdają się idealnie do siebie pasować. Od opowieści trzeciej emocje zaczynają
rosnąć. Gitara śle kilka post-rockowych zadziorów, wystudzone piano łapie
rytmiczny pazur free jazzu, podobnie jak melodyjny, zalotny, a jednak czupurny
saksofon. Wszakże najciekawiej jest na spowolnieniu, gdy pianista proponuje
intrygującą ekspozycję wspierając się gitarowymi zdobieniami.
W czwartej odsłonie artyści dokładają do obrazu całości
garść nowych elementów – ambientowe tło, rezonujące frazy inside piano i bolesny tembr dęciaka. Mroczna, budowana długimi pociągnięciami
pędzla narracja najpierw wytacza kameralny arsenał, potem zmyślnie ucieka w
dynamiczny free jazz. Świetne momenty notuje tu saksofonista, który bierze na
swoje barki odpowiedzialność za kształt całej improwizacji. Piąta historia tkana
jest znów bardzo kolektywnie i odbywa drogę od kameralnego, spokojnego otwarcia,
po intensywne, post-jazzowe rozwinięcie. I znów na wiele ciepłych słów zasługuje
saksofonista. Końcowa opowieść jest silnie unerwiona i nasączona intrygującą tanecznością.
Lekka, bystra, bez jednego zbędnego dźwięku. Dużej w niej melodii, niemal
rockowe zagęszczenie oraz nostalgiczna, dość wolno postępująca finalizacja.
Martina Verhoeven Quintet Indicator Light – Live at Paradox
2023 (CD, 2024)
Paradox, Tilburg,
luty 2023: Gonçalo Almeida – kontrabas, Onno Govaert – perkusja, Dirk Serries
– gitara, Martina Verhoeven – fortepian oraz Colin Webster – saksofon altowy.
Jedna improwizacja, 43 i pół minuty.
Ten międzynarodowy kwintet znamy doskonale, podobnie jak
każdego z artystów z osobna. Nagranie koncertowe z tilburskiego Paradoxu nie wnosi zatem nic nowego do
naszej wiedzy o współczesnej muzyce improwizowanej o silnie free jazzowych
korzeniach, ale słucha się tej erupcji kolektywnej i indywidualnej kreatywności
doprawdy wyśmienicie.
Inauguracja koncertu jest spokojna, minimalistyczna i opiera
się w dźwiękach gitary i kontrabasu. Nerwowa perkusja i plamy inside piano pojawiają się po dwóch
minutach, a zaraz potem ciepły, jazzowy tembr saksofonu. Kwintet bez zbędnej zwłoki
wchodzi w tryb marszowy nasączony swingującymi synkopami. Gdy szefowa bandu przechodzi
na klawiaturę, formacja bez trudu sięga po free jazzowe atrybuty. Dzięki temu,
jeszcze przed upływem dziesiątej minuty, scena płonie ogniem soczystej wymiany uprzejmości.
Pierwszy stopping jest dość gwałtowany
i szybko przenosi nas do kameralnych, mrocznych otchłani zdobionych dwoma
smyczkami, dętym dronem, pianistycznym drżeniem i perkusjonalnymi igraszkami. Rozhuśtana
narracja, wsparta na mantrującym smyczku kontrabasu, sprawnie powraca do wysokiego
poziomu ekspresji sprzed kilku minut. Nim upłynie dwudziesta minuta na scenie
ma już miejsce prawdziwa rzeź niewiniątek.
Kolejne stadium koncertu nie jest typowym wystudzeniem, a raczej
umiarkowanie ekspresyjną, jazzową akcją w wykonaniu saksofonowego trio, a
niedługo potem kwintetu. Trzecią dziesiątkę minut wieńczy z kolei fragment, którą
śmiało możemy uznać za jeden z najbardziej urokliwych momentów koncertu. Na tle
dogrywającego dęciaka rodzi się filigranowe duo gitarowego smyczka i dźwięków z
samego dna pudła rezonansowego fortepianu, które po kolejnych kilku chwilach uzupełnia
kontrabasowy smyczek. Owe chamber games
z czasem ewoluują w kolejną tego wieczoru swingującą ekspozycję, zarówno w wersji
pełnej, jak i bez udziału saksofonu. Ostatnie pięć minut spektaklu, to czas na prawdziwą
eksplozję mocy. Każdy dociska teraz gaz i sprawia, iż rzeczywistość po obu stronach
sceny staje w ogniu aż po kres wydarzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz