piątek, 8 czerwca 2018

Gebruers! Warelis! Draksler! Govaert! Lovens! Piano and drums, so symbiotic relationships!


Dziś nie do końca typowa dla tych łamów opowieść o muzyce improwizowanej. Oczywiście znów na tapecie pojawią się młode, nieopierzona nazwiska europejskiej sceny improwizowanej, będzie na czym zawiesić ucho, a także oko (gdy sięgniemy choćby po zdjęcia damskiej części tej historii!). Przy okazji młodość wesprze doświadczenie, i to jakie!

Głównym wszakże bohaterem opowieści będzie fortepian, tu na ogół silnie skorelowany z niebanalną perkusją. Pojawi się także kontrabas, ale nie w każdym przypadku. Czyli co? Typowe tria jazzowe? Nic bardziej mylnego!

Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż pierwsza z omawianych dziś płyt oficjalnie ukaże się dopiero u progu najbliższej jesieni, ostatnia zaś miała swoją premierę aż trzy lata temu. To być może dowód na to, iż Trybuna nie stoi wyłącznie pogonią za nowościami.

Panów Seppe Gebruersa i Onno Govaerta gościliśmy w Polsce na początku maja. Wydali tu nawet płytę (oczywiście z Luisem Vicente!). W obu tych faktach swoje upocone paluchy maczał Pan Redaktor. Dziś posłuchamy tych muzyków w nieco odmiennych zestawieniach personalnych (no, te pianistki!).




Seppe Gebruers/ Hugo Antunes/ Paul Lovens  The Room: Time & Space (El Negocito Records, 2018 – uwaga: premiera płyty w październiku)

Studyjna rejestracja z pierwszego kwartału 2016 roku, poczyniona w Belgii. Muzycy: Seppe Gebruers – fortepiany (two grand pianos, tuned a quarter tone apart), Hugo Antunes – preparowany i niepreparowany kontrabas oraz Paul Lovens – mały zestaw perkusyjny z talerzami i gongami. Panowie zagrają pięć nieedytowalnych swobodnych improwizacji, skomponowanych przez nich samych (koniec cytatu). Potrwają one blisko 44 minuty.

Pierwsza. Piano (piana?) na delikatnym pogłosie, w dużej przestrzeni fonicznej. Estetyka minimal z nutką (posmakiem) mikrotonalności, co jest zapewne skutkiem sposobu strojenia instrumentu (patrz: opis wyżej). Kontrabas szarpie struny w ramach dosadnego komentarza. Drumset znaczy teren subtelnymi tąpnięciami. Cisza, spokój i … niepokój. Skrupulatna, dokładna, precyzyjna, co do milimetra, narracja. Bogata quasi rytmika spoziera spod dłoni Lovensa, typowa dla tego wspaniałego muzyka, nerwowa ekspozycja. Ten to lubi siać improwizowany ferment! W 5 minucie wybija nawet rytm, który po chwili zmysłowo wygasza. Gebruers szczędzi dźwięków, woli raczej rolę komentatora niż prowodyra wydarzeń. Druga. Piano Seppe delikatne, ćwierćtony dominują. Szczypta surrealizmu pod klawiszami. Hugo na smyku zmyślnie klasycyzuje. Paul ma kocie ruchy i nie może usiedzieć na stołeczku drummerskim. Dużo daje tej muzyce, wnosi tony kreatywności do tria. Pianista nieco oniryczny w zachowaniu i brzmieniu, puszcza ciekawe dźwięki, jakby grał na upalonym klawesynie z otwartym pudłem. Jakby mimochodem, doskonała ekspozycja kontrabasu. Przestrzeń, kreacja, emocje z każdego miejsca studia nagraniowego. Tym razem improwizacja fermentuje od strony Antunesa. Lovens komentuje wyjątkowo drobnym drummingiem. Seppe konsekwentnie tkwi w minimalu, a nastrój chwili udziela się także pozostałym muzykom. Trio wyjątkowo subtelnie kończy fragment, pięknie przy tym wybrzmiewając. Trzecia. Marszowy krok, wykręcony taniec na  klawiaturze. Pełne, głębokie brzmienie fortepianu, bystra sekcja. Idą na głośno! Melodia, rytm, ragtime w wersji dla penitencjariuszy zakładu dla obłąkanych. Piękna, metaforyczna, zadziorna narracja. Świetna kooperacja, perfekcyjne wsłuchiwanie się w partnerów. Od 5 minuty tłumią emocje i poszukują ciszy w zakamarkach swych instrumentów. Szumy, obcierki, pojedyncze struny fortepianu, szepty kontrabasu. Stygmatyzujące piano, smyk zdzierający struny do krwi, ornamenty na krawędzi werbla. Wystudzony intelektualista - Seppe, rozgrzany, iskrzący emocjami - Hugo, czujny żołnierz w okopach - Paul! Na finał utworu szukają pokrętnej rytmiki, stawiając płonący smyk na czoło pochodu. Czwarta. Agresywne, głośne, urywane frazy. Rezonujący talerz. Gęsta, choć ciągle wyważona ekspozycja. Dużo skupienia, tańca wokół własnej osi, trochę dziecięcego swawolenia. Ciekawy dysonans tonacyjny ćwierćtonówki. Piąta. Muzycy znów doceniają wagę każdego dźwięku. Majestatyczna dokładność, saperska precyzja. Piano odrobinę inside, znów cudowny smyk na gryfie i mały, koci drumming. Muzycy niemal nie dotykają swoich instrumentów. Po chwili Seppe zaczyna grać dźwięcznie, rytmicznie i repetytywnie. Rośnie ilość dźwięków w jednostce czasu. Kisiel gęstnieje w okolicach 4 minuty. Zdaje się, iż to najbardziej dynamiczny fragment całej płyty. I choć muzycy szybko tłumią emocje, wrażenie pozostaje. Seppe jakby grał teraz na dwóch klawiaturach jednocześnie. Pizzicato Hugo w dużym skupieniu. Wszyscy stoją bliżej ciszy. Repetycja piana w ramach poszukiwania nowego, finałowego punktu odniesienia. Zachęca do bardziej dynamicznych zachowań. Lovens idzie na całość! Antunes podobnie! No i mamy eskalację na ostatniej prostej, skromną i błyskotliwie wytłumioną. Świetna płyta!




Omawi  Inscapes (De Platenbakkerij / Toondist, 2017)

Electric Monkey Studio, gdzieś w Holandii, 2015 rok. Marta Warelis na fortepianie, Wilbert de Joode na kontrabasie oraz Onno Govaert na perkusja. Krążek przynosi pięć fragmentów z tytułami, trwa 40 minut i kilka sekund.

One. Pojedynczy akord piana, dzwonki, kontrabas naprzemiennie traktowany smykiem i szargany pizzicato. Marta płynie po klawiaturze, wyraźnie lubi być dobrze postrzegana w natłoku zdarzeń dźwiękowych. Pełna emocji i improwizatorskiego entuzjazmu. Gdy Wilbert jęczy ciężkim walkingiem, cała ekspozycja nabiera cech free jazzowych. Są wymiany zdań, dobre, żywe i ostre interakcje, specyficzne call & response. Kontrabas zawłaszcza dużo przestrzeni, czasami brak tu miejsca na odrobinę subtelności ze strony pianistki, czy wyjątkowo czujnego perkusisty. Precyzja, siła, zdecydowane ruchy, konsekwencja stają się udziałem Marty. Gra dużo dźwięków, nie boi się ryzyka. Onno zaś kształtuje ramy całego przedsięwzięcia, pilnuje szyku, bywa dość posłuszny, ale także zdystansowany wobec przyjęcia jazzowej konwencji nagrania. Two. Dzwoneczki zdobią ciszę, smak minimalistycznego piana wprost z samego jądra ukołysanego spokoju. Wytłumiony smyk, skromne preparacje Marty, czynione z kobiecą delikatnością. Dużo powietrza pod sklepieniem studia. Wilbert ciekawie zarysowuje swą pozycję dramaturgiczną. Jakby czynił starania, by ta część improwizacji nabrała nieco dynamiki. Piano w odpowiednim momencie przejmuje ster. Maluje piękny obraz, zarówno z perspektywy klawiatury, jak i pudła rezonansowego. Ciekawe, rwane, kontrapunktujące frazy (7-8 minuta). Najdłuższy fragment płyty, dużo w nim zmian tempa, sposobów gry, także ekspresji. Improwizacja pozostaje wszakże silnie kobieca w dotyku, tu z odrobiną agresywności na gryfie kontrabasu. Three. Na powrót dużo skupienia, cielesnej dokładności. Chłopaków rozsadza, co prawda energia, ale w obecności kobiety tłumią swe żądze. Marta stara się kontrolować sytuację, ale partnerzy nie zdają się być nadmiernie posłuszni. Gęsto, narowiście, dużo garści dobrych dźwięków, które leją się z lewej na prawą, z prawej na lewą. 4 minuta, to stosunkowo dynamiczna ekspozycja, swawolna, z przytupem. Marta wrzuca do tygla nieco melodii i bluesowej wręcz tonacji. Komentarz męskiej części tria prawdziwie free jazzowy! Głośno na finał fragmentu! Four. Intro kontrabasu, talerze, struny piana. Wilbert tyczy szlak, wbija gwoździe. Znów sieje ferment, ma szyderczy uśmiech pod nosem. Prawdziwy Pan Przewodniczący! Jest dynamika, jest zabawa! Świetny przykład zmysłowej wręcz kooperacji w ramach szalonego trójkąta emocji. Słuchaj, reaguj, bądź kreatywny! Lekcja zdana celująco. Zmysłowe preparacje Marty na finał. Five. Piano z klawisza, zdystansowane, malownicze, z taylorowską nutą na końcach dłoni. Panowie aż gubią się w komentarzach, lgną ku kontrapunktom. Emocje buzują. Nerwowy, zwierzęcy puls sekcji. Marta na finał płyty też łapie klimat i odnajduje się w nim znakomicie. Repetuje na ostatniej prostej i patrzy, jak sekcja doznaje finałowego orgazmu. Świetne zakończenie!




Feecho ‎ Bums (El Negocito Records, 2015) ‎

Belgijski Ghent, La Resistenza Club, ostatni dzień marca 2014 roku. Na scenie: Kaja Draksler na fortepianie i Onno Govaert na perkusji. Trzy improwizacje, 50 minut z sekundami.

Jeden. Kaja zawieszona na klawiszach, rodzaj minimalistycznego krajobrazu dźwiękowego. Onno dokładny, twardy i kanciasty, także błyskotliwy. Człowiek urodzony z rytmem w samym środku serca. Narracja bardzo szczegółowa, molekularna, szyta delikatnym ściegiem. Już w 4 minucie słoweńsko-holenderska para schodzi w rejony ciszy. Spokojny metabolizm improwizacji, oniryczne obrzeża. Sztukmistrz Onno i piękne, niemal pojedyncze dźwięki spod palców Kaji. Perkusja szeleści, chrząszcz brzmi w trzcinie. Na tle piana zanurzonego w minimalu, buduje bardzo konkretną ekspozycję (7-8 min.). Czas na delikatne, jakże kobiece preparacje tuż za blatem fortepianu. Onno czyni zaś honory prowadzącego improwizację, nie stroni od sonorystycznych zachowań, choć drumming nie przestaje być jego podstawową aktywnością. W 12 minucie muzycy popadają w pierwszy dziś galop. Trochę szybkiej, ekspansywnej gry przy wsparciu dynamicznej perkusji. Free jazz w klimatach Taylora i Oxleya! Dwa. Powrót do ciszy i minimalistycznej estetyki. Punktowy drumming Onno, kameralny sznyt pianistyki Kaji. Dziewczyna znów wisi pod nieboskłonem, a Chłopak tańczy wokół mniej i czyni amory. Nadwrażliwość estetyczna dobrze robi uczestnikom spektaklu. Uroda tli się w każdym ruchu, każdym generowanym dźwięku. Kaja potrafi pojedynczymi frazami budować wielkogabarytowe ekspozycje i trzymać słuchacza w stanie napięcia nerwowego przez wiele sekund. W 7 minucie narracja gęstnieje. Kaja gra już nawet 5-6 różnych dźwięków jednocześnie! Onno zagotowany po same uszy! Końskie drżenie, emocje kapią z sufitu. W 11 minucie Kaja zostaje sama i błyskotliwie wybrzmiewa. Trzy. Intro perkusji, po chwili powykręcany artretyzmem monolog pianistki. Świetne komentarze Onno. Kaja rysuje wciąż nowe obrazy, macza palce w stylach, epokach, kipi kreatywnością. Dynamika, precyzja, wirtuozeria! Gęsta narracja, choć trudno powiedzieć, by klawisze fortepianu były jakoś szczególnie eksploatowane. Minimal zaszyty w DNA artystki. Onno jakby stał obok, ale wszystko co robi, nosi znamiona doskonałości. Kaja pętli się i repetuje. W 9 minucie znów na moment zostaje sama. Powrót Onno przy użyciu całego ciała! Gra, bębni i drży! 12-13 minuta, to czas na jego solową ekspozycję. Kaja wraca z serią złośliwych i precyzyjnych akordów. Jakby z tył głowy miała jakiś ragtime’owy pomysł. Piękne, kanciaste frazy! Minimum środków, maksimum efektu! Co za pianistka!? Zbliża się finał koncertu. To dobry moment na odrobinę preparacji. Onno dokłada i swoje. Wiedzą, jak zachwycić recenzenta! Ultra minimal sonore and prepare piano and drums! Jakże wyśmienity finał, jakże doskonałej płyty!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz