poniedziałek, 25 czerwca 2018

Inner Core! Majewski & Zakrocki! Spontaneus Chamber Music! Jachna & Wójciński! Dąbrowski & Mazurkiewicz! Scolari! Wart Biter! Lonker See! Alameda 4! Ugory! The satanic mix for holidays!


Wakacje za pasem! Czas zatem na skromną zbiorówkę recenzji płyt, które przetoczyły się przez odtwarzacze redakcji w okresie wiosennym.

Naczelną zasadą dzisiejszej opowieści będzie … całkowity brak zasad! Stylistyczny melting pot, godny najbardziej wyuzdanych piór współczesnej żurnalistyki. Swobodna improwizacja, dzika kameralistyka, kolokwialne fussion, wreszcie silna reprezentacja muzyki rockowej, czy bardziej post-rockowej, która nie boi się dużej formy i lubi popadać w szpony improwizacji.

Zaczynamy po katalońsku, potem mocny i rozbudowany zestaw krajowy, krótka ucieczka do Włoch i Anglii, wreszcie powrót nad Wisłę, Odrę i Wartę, by skrupulatnie pohałasować! Będzie się działo!




Irene Aranda/ Johannes Nästesjö/ Núria Andorrà  Inner Core (Relative Pitch Records, CD)

Scena muzyki swobodnie improwizowanej w Barcelonie nie wykazuje się nadmierną podażą ciekawych pianistów. Być może jest to po części efektem przestrzeni scenicznej, jaką proponują znaczące kluby tego miasta. Są niezwykle małe, a na duży instrument po prostu brakuje miejsca. Z tym większą radością odnotujmy debiut płytowy tria Inner Core, które tworzą Irene Aranda – fortepian, Johannes Nästesjö – kontrabas oraz Núria Andorrà – instrumenty perkusyjne. Studyjna rejestracja z Barcelony, z grudnia 2016 roku. Brylantowo swobodna improwizacja i dwie temperamentne Panie w towarzystwie przystojnego Szweda! Takie spotkanie nie może ujść naszej uwadze! Premiera płyty w przedostatni dzień czerwca.

Dynamiczna, rozbudowana improwizacja na początek, pełna męskiego temperamentu, ale i kobiecej intuicji. Drapieżne improwizatorki i kontrabasista, który stoi na środku sceny i niskimi dźwiękami spaja kobiecą batalię w jedną narracją. Aranda gra całą długością i szerokością swojego instrumentu, pozostaje w totalnej ofensywie. Andorra zaś zdaje się stanowić ów niezbędny, brakujący element rozbudowanej konstrukcji fortepianu. Nästesjö nie stroni od sonorystyki, jego towarzyszki równie sprytnie odnajdują się w takiej estetyce. Już w połowie pierwszej improwizacji zwinnie schodzą do poziomu ciszy i zostają tam dłuższą chwilę.

Trio bez zbędnej zwłoki osiąga ponadnormatywny poziom synergii, a recenzent – nie bez przyczyny – popaść musi w dysonans poznawczy, nie jest bowiem w stanie precyzyjnie wskazać poszczególnych źródeł dźwięku. To trio nie boi się jazzu, potrafi być sonizującą filharmonią, gdy potrzeba chwili o tym stanowi, skłonne jest rockowo pohałasować, czy uciec w industrialne efekty akustyczne. Obie Panie kapitalnie się imitują - w wielu momentach mamy wrażenie, że Irene gra na instrumentach perkusyjnych, a Nurria staje się pianistką. Jedno ciało, czworo rąk!

Wrażenie finalne sprowadza się do zadumy nad możliwościami akustycznymi, jakie daje proste trio z fortepianem, jeśli tylko muzycy potrafią wystrzelić w kosmos poziomem wyobraźni i jakością kreacji muzycznej.




Artur Majewski & Patryk Zakrocki  Czas panowania traw (Fundacja Kaisera Söze, CD)

Niniejszym rozpoczynamy duży blok krajowy z istotnym akcentem… katalońskim! Najpierw duet Artur Majewski - kornet, delay i Patryk Zakrocki - altówka, mbira, ring modulator. Rejestracja poczyniona w Zielonej Górze, latem ubiegłego roku.

Improwizacja, która od pierwszego dźwięku wykazuje wysoki stopień sonorystycznego wtajemniczenia. Podwieszony pod sufit kornet z delayem i dronowa altówka czynią tyle dźwięków w jednostce czasu, iż duet zaczyna przypominać małą orkiestrę. Post-psychodelia spotyka się tu z upalonym barokiem w perfekcyjnym środowisku akustycznym.

Muzycy zdają się tańczyć, jak para szaleńców, tuż po opuszczeniu zakładu zamkniętego. Płynna opowieść, która nie ma przystanków, ani zbędnych myśli, wypełniona jest za to pomysłami na zagospodarowanie każdego centymetra sześciennego Audytorium Uniwersyteckiego. Gdy delay kornetu zaczyna repetować, całość narracji niczym mantra, brnie po złote runo. Być może pierwsza, najdłuższa improwizacja, po części także druga, stanowią najlepszy od dawien dawna fragment swobodnej improwizacji w wydaniu krajowym!

Czas panowania traw uzupełniają jeszcze cztery krótsze improwizacje. Najpierw altówka narzuca bezdyskusyjny rytm, wokół którego kornet pląsa niczym dziewica na zroszonej deszczem łące. W kolejnym Zakrocki sięga po instrument zwany mbira (brzmi jak marimba), a duet brnie w szczelny minimalizm, być może także z artystycznego lenistwa. Potem podobną rolę spełnia ring modulator, a z początkowej kreatywności kornetu pozostaje prawie wyłącznie pogłos. Na finał oniryczna, silnie perkusyjna mbira bije rytm świat, a z kornetu wyrasta dron. Recenzent odruchowo uruchamia restart, ale ponowny odsłuch płyty kończy po drugim utworze.




Patryk Zakrocki & Marcin Olak with Agusti Fernandez  Spontaneus Chamber Music vol. 2 (Fundacja Słuchaj!, CD)

Patryk Zakrocki (altówka, trumpetviolin i szczypta elektroniki) pozostaje w orbicie naszych zainteresowań. Teraz dołączy do niego Marcin Olak na gitarze klasycznej i elektrycznej oraz … oczekiwany akcent kataloński, czyli Agusti Fernandez na fortepianie. Studio nagraniowe, jesień ubiegłego roku. Druga odsłona kameralistyki spontanicznej!

Strunowe vibrato na trzy rozgrzane instrumenty! Niektóre groźnie huczą, inne rezonują, jeszcze inne wręcz krzyczą (prawdziwie amorficzne dźwięki z altówki). Gitara czyni dysonans poznawczy, bo niekiedy sięga po zasilanie prądem zmiennym.

Spontaniczna, improwizowana kameralistyka, która nie boi się konfirmacji, nie unika wchodzenia w alianse z dowolną porcją nieoczywistych gatunków, gotowa na każdy mezalians stylistyczny. Dużo fermentu ze strony Zakrockiego, który często zmienia sposób gry, barwę brzmienia, jego instrument zdaje się pozostawać w nieustannym tańcu. Swawoli i podszczypuje partnerów. Olak stawia na multigatunkowość. Zdaje się, że mógłby tu zagrać dowolny dźwięk, choćby flamenco (utwór 5). A zmysłowe spontaneous contemporary czai się na końcu gryfu jego gitary. Fernandez, niczym kameleon. Skomentuje każdy dźwięk, wejdzie w dialog z każdą iteracją improwizacji. Potrafi być dosadny, a nawet agresywny (choćby utwór 7).

Na płytę składa się aż szesnaście improwizacji. Większość z nich to minutowe lub dwuminutowe szkice. Jedynie trzy, to rozbudowane, wielowymiarowe narracje. W niektórych momentach można odnieść wrażenie, że spotkanie tej trójki doskonałych muzyków jest nieco przeładowane treścią. Być może rezygnacja z niektórych pomysłów, na rzecz dłuższych wypowiedzi, podniosłaby poziom ostatecznej oceny. Szczęśliwie trzy dłuższe fragmenty (1, 14 i 15) stanowią prawie połowę płyty – świetnie skonstruowane improwizacje, pełne błyskotliwej sonorystyki i zwinnych interakcji. Cisza, skupienie, posmak oniryzmu, rodzaj strunowej beletrystyki dźwiękowej. A na sam finał trochę rocka? Why not!




Wojciech Jachna & Ksawery Wójciński  Conversation with Space (Fundacja Słuchaj!, CD)

Czas na duet blaszano-strunowy! Nie po raz ostatni dziś! Wojciech Jachna na trąbce, także flugelhornie i Ksawery Wójciński na kontrabasie, incydentalnie w jednej piosence Tomasz Glazik na saksofonie. Dwie okoliczności, jedna bodaj studyjna, druga być może koncertowa. Wiosna ubiegłego roku, Warszawa.

Dwanaście niezwykle zgrabnych i błyskotliwie zagranych improwizacji. Niemal każda z nich bazuje na strukturze rytmiczno-melodycznej, którą kreuje kontrabasista. Czyni to z gracją, w obliczu doskonałego, czystego, chwilami niemal barokowego brzmienia swojego instrumentu. Na tej zmyślnej bazie, trębacz snuje przeróżne opowieści, które także niosą ze sobą drobiny melodii i tanecznego wręcz zaśpiewu.

Przestrzenne pogawędki świetnie konsumują ostatnie folkowe doświadczenia Ksawerego (te z Maniuchą Bikont), a także moc post-rockowych, malarskich ekspozycji Wojtka, wyniesionych z wielu niebanalnych nagrań w formacji Innercity Ensemble. Muzyka z tej płyty płynie przez nasze receptory słuchu w sposób niebywale płynny, ciepły, wręcz przyjemny. Jeśli zatem swobodna improwizacja dziać się może w niemal chilloutowy sposób, nikt nie powinien zgłaszać zdania odrębnego, co do oceny końcowej.

Ogrom akustycznych radości płynących z odsłuchu tej płyty, zdecydowanie stymuluje piąta pieśń, stanowiąca aranżację tradycyjnej Song about Saint. Wojciech Bishop and Martyr. Prawdziwa eksplozja urody tej muzyki. A zaraz potem mocny akcent z saksofonem tenorowym (Tomek Glazik). Brawo!





Tomasz Dąbrowski & Jacek Mazurkiewicz  Basement Music (Multikulti Project, CD)

Słowo się rzekło, ponownie duet trąbka-kontrabas! Tomasz Dąbrowski i Jacek Mazurkiewicz (ten drugi wspomaga się także elektroniką). Panowie będą improwizować muzykę skomponowaną. Rejestracja z podziemi Fortu Sokolnicki w Warszawie. Jesień 2015 roku.

Siedem zwartych opowieści na dwa instrumenty akustyczne, które w procesie chwilami gęstej i dość kolektywnej improwizacji, zapewne wspierają się odrobiną predefinicji, co sugerować może kompozytorski aspekt powstania tej muzyki (zgodnie z opisem płyty). Dopóki Basement Music bazuje na naturalnym brzmieniu kontrabasu i trąbki, mimo pewnych mankamentów dramaturgicznych (dużo konceptu, mniej emocji), całość nagrania liczyć może śmiało na wysoki poziom akceptacji. Gdy Mazurkiewicz sięga po elektronikę, recenzent nie może odpędzić się od pytania, w jakim celu tak się dzieje i czy aby nie jest to skutek problemów na etapie kreacji.

W najdłuższym fragmencie An Ant Lobotomy (prawie 12 minut) muzyczna opowieść składa się z dwóch nawarstwiających się dronów, jednego akustycznego, drugiego, bardzo niskiego, silnie wspomaganego elektroniką. Jak na długość trwania tej improwizacji, w arsenale artystycznych środków wyrazu chętnie ujrzelibyśmy coś więcej niż konsekwentną repetycję. Oczywiście, i w tym momencie narracja broni się, ale recenzent oczekiwałby większego ładunku ekspresji. Ta zresztą uwaga tyczy się całego nagrania.




Claudio Scolari/ Daniele Cavalca/ Simone Scolari  Natural Impulse (Principal Records, CD)

Na dwa pełne albumy opuszczamy scenę krajową. Pierwszą podróż odbywamy do Włoch, na spotkanie z modern jazzem, a nawet fussion! Claudio Scolari – perkusja, perkusjonalia, programowanie syntezatorów, Daniele Cavalca – syntezatory, piano rhodes, wibrafon, bas oraz Simone Solari – trąbka. Brak danych o miejscu i czasie powstania tej studyjnej rejestracji.

Improwizacja prowadzona na bazie kompozycji, bogato zinstrumentalizowana, niestroniąca od fajerwerków, pełna odniesień do innych gatunków muzycznych (rocka, czy nawet world music). Rytm, melodia, dynamika, ekspresja adekwatne do dość konsekwentnie stosowanej przez włoskich muzyków estetyki fussion jazzu. Całość daleka od tego, czym zwykliśmy się zajmować na tych łamach, ale może dzięki temu, stanowiąca interesujące wyjście ze strefy komfortu dla wiernych fanów free improv.

Muzycy nie boją się brnąć w dancingowy jazz środka (choćby drugi fragment), do czego mają oczywiście pełne prawo, z taką jednak konsekwencją, iż po stronie piszącego te słowa, napotkać mogą na brak artystycznej akceptacji. Reasumując, zdecydowanie ciekawej bywa, gdy w nagraniu dominują atrybuty elektrycznego, silnie zrytmizowanej jazzu, nawet ze szczyptą psychodelii (choćby utwór piąty, czy zwłaszcza dziesiąty). Inne, akustyczne, dość przewidywalne mainstreamowe opowieści z swingiem na ustach nie wnoszą nic nowego do historii gatunku i zwyczajnie nudzą recenzenta.




Wart Biter Wart Biter (Hominid Sounds 2018, kaseta)

Pierwszy odważny krok w świat rocka, post-rocka, estetyki noise i nawet industrial, czynimy w nie byle jakim towarzystwie, albowiem będzie z nami jeden z ulubieńców redakcji, Colin Webster na saksofonie! Wraz z nim Tom Fug na perkusji i Mat Pod na syntezatorze. Niewiele wiemy o okolicznościach nagrania, wiemy natomiast, że kaseta ukazała się w nakładzie 50 sztuk, a w tej chwili w sprzedaży zostały jeszcze … trzy! Angielskie trio zwie się zaś Wart Biter i skutecznie wypełni nam dźwiękami całą głowę!

Pogłos, sfuzzowane dźwięki, przestery, groza i moc surowego brzmienia syntezatora, który zrywa podłogę basowymi dronami. Aura improwizowanego rocka, electro i doom metalu. Narracje powolne, konsekwentnie budowane od podstaw. Saksofon wierci dziurę w głowie, syntezator kopie po kostkach, a perkusja stawia stempel za stemplem, kalecząc nam stopy. Rockowa dialektyka realizowana metodami free jazzu i harsch elektroniki.

Webster, niczym multigatunkowy tygrys z ostrymi pazurami, w okolicznościach nie pozostawiających dużo swobody na skupienie i subtelności narracyjne, świetnie odnajduje swoje improwizatorskie powołanie i ciągnie trio na wysokie wzgórza. Ściana syntezatorowego basu i metalowy drumming nie pełnią tu bynajmniej roli hamulcowych.

Trzy długie, rozbudowane ekspozycje, dwie nieco krótsze i trzy kilkudziesięciosekundowe miniatury, rodzaj wulgarnych komentarzy odautorskich. Psychodelia w tubie, rytm i serce w syntezatorze i na werblach. Noise rock bez gitar! Kipiący emocjami i potem! Jedynie szósty fragment toczy się w pewnym oddaleniu od hałasu. To cisza, która drży, pełna plemiennego niepokoju, gdy złe czai się za rogiem ulicy. Piękny moment!




Lonker See  One Eye Sees Red  (Instant Classic, CD)

Długie, rozbudowane, rockowe improwizacje, mroczna psychodelia, krew na ścianach i zabójczy saksofon tenorowy. To najkrótsza charakterystyka grupy Lonker See z polskiego wybrzeża. Joanna Kucharska na gitarze basowej i wokalu (w utworze finałowym), Michał Gos na perkusji i perkusjonaliach, Tomasz Gadecki na flecie, saksofonie, a także syntezatorach oraz Bartosz Boro Borowski na gitarze.

One Eye Sees Red, to muzyka, która dojrzewa, która na osiągnięcie pełnego strumienia dźwięku i ekspresji potrzebuje wielu minut. Muzyka, która w skupieniu buduje rdzeń narracyjny, gotowy w odpowiednim dramaturgicznie momencie eksplodować siłą noise rocka i energią free jazzu. Z pozoru proste, trzyosobowe trio rockowe, doposażone w silny i jakże konkretny saksofon tenorowy Tomka Gadeckiego, zaprasza nas na nieoczywistą, improwizowaną podróż po obrzeżach gatunkowych współczesnej muzyki.

W Lillian Gish gitara wybucha w 11 minucie i zaczyna taniec, w którym jedynym partnerem zdolnym utrzymać intensywność przekazu zdaje się być doświadczony w bojach improwizacyjnych Gadecki. W kolejnym, równie długim Solaris pt. 3 & 4, schemat narracyjny jest podobny, a efekt całości równie wyrazisty. Na sam finał zaś otrzymujemy tytułową pieśń, okraszoną zmysłową wokalizą basistki.

Płyta, której słucha się doskonale w wielu okolicznościach przyrody. Wątek nocnej podróży po wyjątkowo ciężkim dniu, głuchą autostradą, być może jest wyborem najlepszym.




Alameda 4  Czarna Woda  (Instant Classic, CD)

Była Trójka, potem Piątka, także Duo. Teraz czas na Czwórkę. Alameda w składzie: Krzysztof Kaliski – gitara elektryczna, Tomasz Popowski – perkusja i instrumenty perkusyjne, Mikołaj Zieliński – gitara basowa i barytonowa, congas oraz Jakub Ziołek – gitara elektryczna, wokal, bouzouki, elektronika plus kilku gości z porcją dodatkowych dźwięków, w tym także field recordings. Czarna Woda z pięknym zdjęciami płynącej smoły. Rodzaj post-rockowego concept albumu.

Rock w czystej postaci, a także jego post-rockowa odnoga, świetnie czują się zarówno w formule zwartej piosenki, jak i w otchłani rozbudowanych struktur, których końca nie widać, których głównym zadaniem zdaje się być imperatyw zapanowania nad naszymi emocjami, a potem, w najmniej spodziewanym momencie, zadania śmiertelnego cios ekstazy. Wszystkie dotychczasowe formy personalne grupy Alameda działają dokładnie na tej zasadzie.

Czwórka ze wszystkich dotychczasowych płyt najbliższa jest muzyce rockowej, która lubi gitarowym zgiełkiem budować skomplikowane polifoniczne struktury. Być może na tle Piątki, brak jej bogactwa użytych tam środków, onirycznych wycieczek do krainy kompletnej tajemnicy, zmyślnej psychodelii, czy brutalnego mieszania gatunków i stosowania śmiertelnych rozwiązań dramaturgicznych. Być może dzięki temu, jest ona albumem bardziej komunikatywnym dla części słuchaczy. Melodią, dobrze rozumianą, rockową tanecznością urzec może bez pytania o zgodę.

Recenzentowi wszakże najbardziej podoba się ostatnie 30 minut tej długiej płyty, gdy Czwarta Alameda wzorem Piątej, stawia na nieoczywiste rozwiązania, jest błyskotliwie post-rockowa, szuka nowego i je odnajduje, choćby trawestując … post-elektronicznie swoje poprzednie nagrania.




Ugory  Matko ciszy  (Music Is the Weapon, CD & free download)

Na finał dzisiejszej muzycznej jazdy bez trzymanki, młody, krajowy band o niebanalnej nazwie Ugory. Marcel Gawinecki - gitara, bas, Marcin Haremza – perkusja, Kuba Kaczmarek - gitara, Mateusz Gawinecki – gitara, Robert Śliwka – głos oraz BIBI - głos (4), Karolina Wasilewska - głos (1).  

Ta przygoda zaczyna się w oparach nowofalowego, gitarowego oniryzmu (całkiem zasadne skojarzenie z klimatami 4AD sprzed trzydziestu kilku lat, choć niepokój w damskiej wokalizie zwiastuje już burzę z piorunami). Potem muzycy zgrabnie przebijają się przez noise’ową ścianę dźwięku. Kończą zaś w piekle wysokogatunkowego black metalu, jednoznacznie pokazując, iż cała historia muzyki gitarowej stoi za nimi.

Intensywnością minutowego Bogu Niech Będą Dzięki Ugory przypominają Brygadę Kryzys i ich równie enigmatyczny Radioaktywny Blok. Finałowa Szósta Noc Bez Snu, trwająca niemal jedną trzecią długości płyty, zrywa już ze słuchacza wszelkie wątpliwości. Prowadzi na skraj emocji i nie wskazuje drogi powrotnej.

Muzyka, która proponuje tak wiele, że nie sposób ogarnąć jej przy pierwszym, czy nawet drugim kontakcie. Na koniec tylko recenzencka prośba o pracę nad jakością dźwięku i dobrym masteringiem. Warto wgryzać się w tę muzyką w większym komforcie akustycznym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz