wtorek, 12 czerwca 2018

Kabas & Vicente & Godinho! Negen & SMUP!


Kontynuujmy wątek młodej, improwizującej Belgii. Parę dni temu zachwycaliśmy się introwertyczną pianistyką Seppe Gebruersa, którego na polskie salony free improv doprowadził Pan Redaktor, wydając parę tygodni temu płytę „Live at Ljubljana” z Luisem Vicente i Onno Govaertem. Okazją zaś do piątkowego zachwytu była płyta nagrana z Hugo Antunesem i Paulem Lovensem Room: Time & Space.

Dziś oko i ucho pochylimy nad kolejnym intrygującym pianistą z Belgii – Thijsem Trochem (poznaliśmy go na tych łamach w trakcie prezentacji nagrań z Dirkiem Serriesem). Okazją będzie podwójna płyta kwartetu Kabas. Radość redakcji jest tym większa, iż druga płyta w dorobku formacji poczyniona została w towarzystwie portugalskich bohaterów swobodnej improwizacji – Luisa Vicente i Carlosa Godinho.

Najpierw posłuchamy nagrań studyjnych w formule Quartet + 1, potem zaś – koncertowych w formule Quartet oraz Quartet + 2.




Przygodę z belgijsko-portugalską improwizacją zaczniemy od wizyty w lizbońskim studiu nagraniowym Namouche (4 stycznia 2017 roku). Całkowicie belgijski Kabas - Jan Daelman na flecie (też nagrywa z Serriesem!), Thijs Troch na fortepianie, Nils Vermeulen na kontrabasie i Elias Devoldere na perkusji – w towarzystwie Luisa Vicente na trąbce. Na pierwszą część podwójnego dysku wydanego przez FMR Records (2018), trafia sześć utworów, które trwają łącznie 35 minut z sekundami. Ta część nazywa się Negen.

One. Introdukcja perkusyjna, oszczędna, delikatna, daleka od hałasu i jazzowej ekspresji. Po kilkudziesięciu sekundach podłącza się równie subtelny smyk na kontrabasie, w towarzystwie dronu trąbki. Opowieść wszakże gęstnieje, narasta, krew w żyłach muzyków zaczyna krążyć bardziej swobodnie. Separatywne mikroeskalacje kontrabasu. Flet i piano w dalekiej perspektywie akustycznej (jeśli ten pierwszy w ogóle wydaje jakieś dźwięki; piano ogranicza się do ornamentów z pustych klawiszy). Two. Delikatna materia dźwięku, piano zawieszone pod nieboskłonem studia, flet muskany szczeliną w wardze, suche preparacje na trąbce, szczoteczkowanie na werblu. Art of minimal improvisation. Jakość, która tkwi w szczególe, tu także zaczyna narastać. Mikrobiologia akustyki. Rośnie ilość dźwięków w jednostce czasu, a mocno skupiony odsłuch potęguje ciąg endorfin i emocje w piórze recenzenta. Perkusyjne piano, sonorystyka instrumentów dętych, szorstki kontrabas, skumulowany drumming w estetyce percussion. Three. Piano, flet i smyk. Minimalistyczne frazy, repetycja, prawdziwa trójca święta. Doskonała trąbka burczy w ustniku. Rodzaj specyficznego call & response. Głębokie słuchanie jako przyczyna, rosnąca kreacja jako skutek. Silna ekspozycja czystego brzmienia trąbki jako element dramaturgicznego zaskoczenia. Progresywny, dość już dynamiczny drumming. Pianista repetuje, ponownie zdaje się przyjmować rolę pomocnika perkusisty. Bardzo kolektywna, wzajemnie kompatybilna narracja. Znów uważne słuchanie i celne reakcje, których skutkiem staje się żwawy galop całej piątki, ze świetnymi stygmatami Vicente! Four. Odrobina frywolnych, niemal tanecznych ruchów - niskie pomruki piana, preparacje kontrabasu, oddechy trąbki. Gwałtowny akord piana jako silny kontrapunkt. Mały, deep drumming. Każdy z muzyków daje tu cząstkę siebie, która buduje jakość całej ekspozycji. Wielka pajęczyna skrupulatnie tkana przez wrażliwych improwizatorów – cicha, chwilami nawet mainstreamowa trąbka, dużo dobrych dźwięków na flankach (piano and drums), sporo artystycznego fermentu na gryfie kontrabasu, tu w świetnej komunikacji z perkusją. Piękne wybrzmienie. Five. Intro fletu, cisza, jak makiem zasiał. Mikrofrazy piana, coś dzieje się na gryfie. Jakże drobna, delikatna, wręcz kobieca narracja (czyniona przez pięciu facetów!). Szczoteczki ponownie tańczą na werblu, piękny akustycznie bezdech trąbki. Zmysłowe narastanie, całusy u wlotu ustnika, okrężny, definitywny drumming na obrzeżach opowieści. Matowy, zatopiony w minimalizmie flet. Six. Start bardzo kolektywny, dużo drobnych faz, preparacje pianisty. Kroki stawiane spokojnie, z rozwagą. Trąbka z samego dna. Eksplozywna frakcja dęta stawia jednak na działanie. Piano z klawisza, jako element stymulujący przebieg wydarzeń.  Znów robi się dość gęsto od dźwięków, interakcje, podpowiedzi i odpowiedzi. Uroczo skonstruowany flow, który nawarstwia się i prowadzi kwintet na finałową eskalację. Świetne zwieńczenie pierwszej płyty w zestawie!




Mija doba i muzycy lądują na peryferiach Lizbony, w Parede i miejscu zwanym SMUP. W koncercie weźmie udział szósty muzyk, perkusjonalista Carlos Godinho. Zagra w dwóch ostatnich częściach, podobnie jak Luis Vicente. W pierwszej zaś usłyszymy kwartet w wersji saute. Ponownie 35 minut z sekundami. Dysk zwie się dość oczekiwanie – Live at SMUP.

One. Do boju rusza samotny kwartet. Znów moc subtelności akustycznych, estetyka swobodnego call & response, tu z wyeksponowanym, acz tłumionym fletem. Wszystko zgodnie z zasadą, iż lepiej zagrać o dwa dźwięki za mało niż o jeden za dużo. Minimal improve w roli głównej! Flet nieustannie prowadzi narrację. Tuż obok drobny, nieekspansywny drumming, z jazzowym nerwem. Piano zawieszone na dwóch, trzech dźwiękach, kontrabas zostawiający mokre ślady na piasku. W 6 minucie zejście w ciszę przy akompaniamencie mikrofaz piana. Stukot palców o powierzchnię pudła rezonansowego kontrabasu, a może to jednak dzieło perkusisty. Le Monte Young bije brawo na stojąco! Narracja krok po kroku jednak narasta. Werbel drży, piano szyje nieco gęstszym ściegiem. Od 12 minuty rolę pianisty przejmuje kontrabasista i snuje udany duet z flecistą, którego instrument gra jakby trzy światy dalej od nas, za kawalkadą mgławic. Powrót piana i perkusji nadaje ekspozycji niespodziewanie free jazzowy sznyt. Finał pełen emocji, zwłaszcza ze strony drummera. Flet schodzi posłusznie na plan dalszy. Two. Oto kwartet staje się sekstetem, z rozbudowaną sekcją drums & percussion. Recenzent wyraźnie słyszy dwie trąbki (czyżby obok Vicente, także Daelman?). W tle sporo ornamentyki sekcji. Piano zanurzone w minimalu już chyba po wszeczasy. Kilka dźwięków niewiadomego pochodzenia, zwinnie akompaniujących coraz silniejszej ekspozycji trąbki (zapewne Vicente). Ciekawy dialog tego ostatniego z metalicznie brzmiącym Godinho. Sonorystyka przedmiotów blaszanych i metalowych. Żwawa, post-jazzowa ekspozycja w drugiej części utworu. Ważne słowo należy do kontrabasu, który pląsa niczym dziewica na łące zroszanej stukotem perkusjonalnym. Na ostatniej prostej wracają dęciaki (odnaleziony flet!) i dorzucają do ognia, czyniąc finał fragmentu niezwykle ekspresyjnym. Three. Intro budowane z ujemnej liczby dźwięków. Repetycje kontrabasu, szumy trąbki, drżenie piana, perkusjonalne metale, pomruki fletu. Ferria niuansów, subtelności brzmieniowych i dramaturgicznych. Klasycyzujący pasaż piana, nawet ładny, porządkuje obraz sytuacji scenicznej. Fragment wprost do katalogu ECM, ale mający swój niezaprzeczalny urok. Finał tonie w zadumie i nostalgicznym tembrze trąbki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz