Skandynawia obfituje w ciekawe zjawiska na scenie free jazz/
free improv niemal od zarania gatunku. Dzieje się tak zapewne nie tylko z
powodu opiekuńczego charakteru organizacji państwowych w tej części świata.
Czasami ma się wrażenie, że północ Europy, jej stereotypowy chłód, aż skłania
do przyjacielskiego improwizowania!
W dzisiejszej opowieści trójka muzyków, których znamy,
cenimy, choć w zakresie przynależności pokoleniowej i dotychczasowego dorobku
artystycznego, zdaje się, że więcej ich dzieli niż łączy. Jakkolwiek jako trio
o roboczej nazwie ENB, po ponad czterech latach wspólnego muzykowania, wreszcie
dorobili się debiutanckiej płyty, która bodaj dziś ma swoją światową premierę, a
dokładnie jutro mieszkańcy Poznania będą mogli poznać jej zawartość w trakcie
okoliczności koncertowej!
Płyta zwie się Ausfahrt
Freihalten, wydana została przez Barefoot Records, a nagrało ją trio w
składzie: Sture Ericson na saksofonie altowymi klarnecie, Johannes Nästesjö na kontrabasie i Håkon Berre na
perkusji (zgodnie z opisem, każdy muzyk także preparował brzmienie swojego
instrumentu). Miejsce zwane Arts Center
w szwedzkim Malmö, listopad 2017 roku.
Osiem odcinków z tytułami, jak sami muzycy wskazują – 43 minutes of pure improvised music!
Ostry tembr kontrabasu, przyczajony saksofon altowy,
dokładna, zawsze grająca w punkt perkusja, to okoliczności przyrody, które
niechybnie zwiastują ciekawy spektakl. Swobodna improwizacja zanurzona
korzeniami w jazzie, ale czerpiąca z niego tylko tyle, ile w danym momencie
potrzebuje. Narracja gęsta, niemal ciało w ciało, prowadzona w bardzo
zdyscyplinowany sposób, świetnie skomunikowana we wszelkich aspektach procesu
improwizacji. Kontrabasista sięga po smyczek, wprowadzając dzięki temu nastrój
niebanalnego dysonansu estetycznego. Muzycy przechodzą od zadumy do krwistego
galopu w mgnieniu oka. Podobnie zwinnie pokonują dystans pomiędzy ciszą, a
hałasem. Finał pierwszej części płyty wieńczy małe, ale błyskotliwe solo na
perkusji. Część druga startuje smykiem na gryfie kontrabasu i szmerami wokół
niego. Drobne inskrypcje na talerzu, śpiewny flow z tuby saksofonu i ledwie sekunda wystarcza, by narracja
zaczęła poszukiwać sonorystycznych odniesień. Do słuchacza zdają się docierać
gorące podmuchy powietrza z każdego niemal źródła dźwięku. Pudło rezonansowe
kontrabasu aż trzeszczy. Balet i taniec, bez rytmu i tonacji. Piękne!
Trzecia opowieść rodzi się z mgły perkusyjnych preparacji.
Kontrabas drży i ciężko oddycha. Dęciak
szeleści. Małe frazy, krótkie spięcia, zabawa z ciszą. Jakże zmysłowo muzycy
przykuwają naszą uwagę do swoich dźwięków. Drobne incydenty klarnetowe i pizzicato kontrabasu, które dynamizuje
przekaz, płynie zwartym strumieniem samym środkiem sceny. Garść imitacji na
przeciwległych flankach. Na finał krok w swobodny galop, ale zwinnym, kocim
trybem. Czwarta piosenka startuje
zwartym, kolektywnym, free jazzowym rytmem. Znów kocia zwinność, do tego
tygrysia zapalczywość. Świetna komunikacja – demokracja, socjalizm, wewnętrzna
kompatybilność. Akcję tej części ciągnie buńczuczny, śpiewny alt. Kontrabas i
perkusja gnają na zatracenie, a potem pięknie stopują.
Piąty odcinek, preparacje na kontrabasie, obok dociekliwy
saksofon, która szuka wciąż nowych środków wyrazu, chrobocze, szeleści i
prycha. Zdaje się, że Sture umieścił w tubie jakiś bliżej nieokreślony
przedmiot. Subtelne percussion
podkreśla grozę sytuacji. Na takiej bazie, muzycy w mistrzowski sposób budują
kolejną zwartą i dynamiczną narrację. Mnóstwo aktywności, ocean pomysłów i
świetne decyzje, co do wyboru akurat takich, a nie innych rozważań. Moc małych,
ale niezwykle intensywnych dźwięków. Tu, zamiast sugerowanej eskalacji, bystre
wytłumienie. Opowieść staje w miejscu i poszukiwać zaczyna dna pojedynczych
fonii. Szósty fragment znów startuje w oparach preparacji i sonorystyki.
Klarnet zdaje się jednak zgłaszać zdanie separatywne i podśpiewuje małymi
frazami. Kontrabas szumi włosiem smyczka, talerze rezonują. Wszystko na scenie
zdaje się już śpiewać i skowyczeć. Eskalacja budowana jest z saperską precyzją,
z dbałością o każdy dźwięk. Brawo!
Siódmy odcinek, małe percussion,
smyczek na gryfie, urywane pętle czystego altu. Narracja buduje się jakby
samoczynnie, w mgnieniu oka. Saksofon indywidualnym flow ciągnie pozostałych do góry, na szczyt. Stopping odbywa się na
barkach barokowo brzmiącego kontrabasu. Drummer kłębi się wokół własnej osi,
niemal podśpiewuje. Moment kameralnej zadumy, wyzwolonej wszakże ze wszelkich
konwenansów. Wreszcie pieśń
zamknięcia, a na jej starcie prawdziwa kipiel w tubie dęciaka - w jego środku, jakbyśmy słyszeli zdarte gardło samego
Phila Mintona! W komentarzu small
drumming i cisza na gryfie. Potem krok w kierunku preparacji. Narracja
rodzi się kolektywnie, zapewne z uśmiechem na ustach. Każdy z muzyków ma nogę
na gazie i robi z tego użytek! Mocne dźwięki, połamany rytm. Alt, niczym
sygnałówka, zwołuje wielkie polowanie, nawołuje do artystycznej anarchii. Galop
w blasku słońca, swoboda gestów, dźwięków i scenicznych obyczajów. Emocje
buzują! Instrumenty skąpane w ogniu! Świetny, turbulentny finał doskonałej
płyty! Berre w furii, Sture znów z dziwnym przedmiotem w tubie, walking Johannesa niczym stado antylop!
Po punkcie przegięcia, piękne wygaszanie płomienia na smyku kontrabasu, przy
wtórze perkusjonalii i małych dźwiękach altu.
Koncert tria w poznańskim Dragonie (ul. Zamkowa 3) odbędzie się 12 marca o godzinie 20.00.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz