środa, 13 marca 2019

Tom Chant! Michał Dymny! Vasco Trilla! Ban-Opticon!


Druga płyta z cyklu realizacji koncertowych Nocturna Discordia, jakie Discordian Records organizuje w każdą środę, począwszy od 2014 roku, w klubie Soda Acústic, w sercu dzielnicy Gracia w Barcelonie.

7 marca 2018 roku, na drobnym podwyższeniu klubowym, melduje się trójka muzyków, których śmiało zaliczyć możemy do ulubieńców redakcji, tudzież aktywnych członków rodziny związanej z Trybuną Muzyki Spontanicznej, tak poprzez realizacji płytowe, jak i uczestnictwo w organizowanych przez nią koncertach swobodnej, jakże spontanicznej muzyki. A zatem: Tom Chant – saksofon tenorowy i sopranowy, Michał Dymny – gitara elektryczna i Vasco Trilla – perkusja. Zarejestrowany materiał dźwiękowy podzielono na płycie na trzy części, opatrzono tytułami i pozwolono, by trwał 45 minut i 38 sekund. Muzyka dostępna w formie elektronicznej, na stronie bandcampowej Discordian Records, od 5 lutego br.




Początek. W koncert wchodzimy dynamicznie, jakbyśmy wskakiwali w krzyżowy ogień pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi. Szereg zmieniających się sytuacji scenicznych - sonoryzujący saksofon tenorowy, impulsywny drumming, niestroniący od wysokich pisków talerzy i basowe przebiegi gitary elektrycznej, potem drobne imitacje tenoru i gitary, niczym komentarz dla rezonującego zestawu perkusyjnego, wreszcie stopa, która bije czeluść bębna basowego, niczym serce w trakcie konwulsyjnego ataku. Kipiel na otwarcie koncertu, idealny pomysł! *). Niemal power trio! Na wybrzmieniu muzycy tulą się do siebie, ślą pozdrowienia i wyrazy sympatii, a na finał, już bez saksofonu, Michał i Vasco kroją piękną ekspozycję. Tom powraca dosłownie na ostatni dźwięk.

Rozwinięcie. Pulsujący gryf gitary, suche oddechy saksofonu - cudny, filigranowy duet, w oczekiwaniu na perkusję, która podąża z oddali. Vasco ledwie dotyka werbla, podczas gdy na obu flankach prawdziwe tańce i swawole. Narracja ma swój rytm, muzycy jakby w poszukiwaniu pretekstu dramaturgicznego do rozpoczęcia galopu, nakręcają się wzajemnie (Vasco – epicka drama na talerzach!). W 7 minucie następuje wyhamowanie – szczypta oniryzmu i plastry psychodelii rodzą się pod palcami Michała. Efekt wzmacniany jest ekspozycją Vasco na małych talerzykach i miseczkach. Dynamika nagrania zdaje się być głęboko ukryta, albowiem narracja toczy się niemal wyłącznie w górnym paśmie, bez basowego backgroundu. Niemniej Michał, nawet gdy wpada w mroczną sonorystykę, nie gubi po drodze podskórnego rytmu, który zaszyty ma chyba w osobistym DNA (często w trakcie rozwoju improwizacji jego gitara wchodzi niżej i rysuje basowy fundament dla saksofonu i perkusji). W 9 minucie hamowanie zdaje się być już definitywne – nastrój dark-ambient spowija Sodę, niczym mgła o poranku. Mikrofrazy na skrzydłach sceny, szczotki na werblu, rezonans talerzy. Kolejnym krokiem winna być drobna eskalacja napięcia, która ma ostatecznie miejsce, ale znów nie jest typowa, albowiem Vasco konsekwentnie unika drummingu. W 13 minucie znów wzajemnie wytłumienie – znów czynione w obliczu świetnej komunikacji. Moc imitacji na flankach, bukiet kolektywnych ekspozycji. Wreszcie Vasco włącza werbel, tomy, talarze i stopę – zaczyna drummingować na potęgę! Oto i 16 minuta, a narracja tria osiąga pełny wymiar free jazzowego power tria. Fire Music!

Zakończenie. Saksofon Toma kwili jak sroczka, Vasco i Michał ślą drony. Klimat zdaje się być lekko post-psychodeliczny, a na gryfie gitary nawet post-industrialny. Galeria nowych, ciekawych dźwięków. Szczególne cuda dzieją na gryfie, w międzyczasie Vasco włącza swoje małe robaczki, a Tom preparuje tubę podejrzanymi przedmiotami – bodaj najspokojniejszy moment koncertu (6 minuta). Płaszcz oniryzmu i garść puszczonych w ruch wibratorów. 9 minuta, to moment, w którym muzycy być może wykonują pierwszy krok w kierunku finalizacji koncertu. Michał eksponuje zwinność swoich palców, Vasco kipi dźwiękami, niczym paw na wybiegu, Tom dmie - zapewne w nogawkę - z dużą desperacją. Dynamizacja narracji wydaje się jednak dość pozorna. Muzykom raczej bliżej do ciszy. Dialog na flankach, ledwie szeleszczący werbel. Krok ku eskalacji zostaje jednak postawiony, ale z dużą rozwagą, bez brawury. Vasco zdaje się zagęszczać ścieg drummingu, a wszyscy muzycy dopingować do ognistego finału. Piękna kipiel na ostatniej prostej, choć inna niż w drugiej części, bardziej rockowa, z błyskawicami!




*) o ile pamięć nie zawodzi Pana Redaktora, układ koncertu w realu miał nieco inny szyk, co oczywiście w jakikolwiek sposób nie zmienia dramaturgii … samej recenzji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz