wtorek, 16 lipca 2019

Àlex Reviriego & Discordian String Ensemble! Subirana, Padrós & Pich! Like Contemporary Discordian Loves Improvisation!



Wenezuelski saksofonista El Pricto, szef barcelońskiego Discordian Records, to prawdziwy człowiek renesansu. Komponuje, improwizuje, kreuje niezliczone, jakże interesujące wydarzenia muzyczne. Jednym z najbardziej charakterystycznych wątków w jego przebogatej działalności wydaje się być wyjątkowa umiejętność wtłaczania muzyki współczesnej, czy awangardowej w ramy czasami bardzo swobodnej improwizacji. Jeśli chcielibyście sobie przypomnieć przykłady takich działań, warto sięgnąć choćby po wszystkie nagrania firmowane szyldem Discordian Community Ensemble (w tym także ostatnie Live at Tepekalesound, którym zachwycaliśmy się na tych łamach kilka tygodni temu).

Dziś przed nami dwa kolejne przykłady na to, jak Pricto, niczym Król Midas, wszystko czego się tknie zamienia w złoto. Najpierw jego pomysł na ansambl strunowy, gdzie Wenezuelczyk wciela się także w rolę dyrygenta, potem zaś swobodnie improwizowane trio, które siedzi jednak po kostki w muzyce współczesnej, a udział Pricto sprowadza się w tym wypadku do wyprodukowania i opublikowania nagrania.

A zatem – dwie najnowsze pozycje w katalogu Discordian Records i moc jak zawsze wyjątkowej muzyki! Przypominamy, iż płyty tego labelu dostępne są, poza skończoną liczbą przypadków, jedynie w formie plików elektronicznych.




Àlex Reviriego & Discordian String Ensemble Incerto For Doublebass And Strings

Klub Magia Roja w Barcelonie, połowa grudnia ubiegłego roku, a na scenie prawie sami nasi dobrzy znajomi: Àlex Reviriego na kontrabasie, Diego Caicedo na gitarze elektrycznej oraz piątka skrzypków - Jaime Del Blanco, Dani Pucha, Eva Monroy, Xesc Llompart oraz Pablo Albarrán. Trzy utwory autorstwa wszystkich muzyków, które ustrukturyzował i których wykonanie poprowadził El Pricto. Całość trwa 52 minuty i 17 sekund.

Incerto to klasyczna, włoska forma uprawiania muzyki, którą moglibyśmy określić jako niepewną (w dosłownym tłumaczeniu). Rolą dyrygenta jest utrzymywanie dramaturgii utworu w pewnych wcześniej nakreślonych ramach, podczas gdy każdy z muzyków dostaje dużą swobodę, co do sposobu jego wykonania, przy czym solista ma tu pełną dowolność (w naszym przypadku kontrabasista), pozostali zaś muzycy są delikatnie prowadzeni przez dyrygenta. Wszystko toczy się bardzo spontaniczne, a efekt końcowy jest miksturą improwizowanej, grupowej kompozycji, dyrygentury i całkiem wolnego grania. Oczywiście fundamentem sukcesu jest tu kreatywna komunikacja pomiędzy solistą, dyrygentem, a całą grupą.

Ruch Pierwszy. Banda rozjuszonych smyczków weryfikuje porowatość powierzchni strun – małe frazy, śmiertelnie pozbawione znamion melodii, sieją niepokój i budują grozę nieznanego. Na sygnał Maestro Pricto czereda strunowców rozpoczyna symfonię skowytu. W tle pętli się gitara z prądem, burczy kontrabas, na przedzie zaś śpiewają skrzypce, a ich pozorny klasycyzm zdaje się być brutalnie przypalony. Gęsty, wielowymiarowy flow, rodzaj zabrudzonej polirytmii, Święto Wiosny tuż po ataku nuklearnym, w połowie czwartej minuty całkiem już intensywny i nasycony emocjami. Sporo preparacji na strunach, które wchodzą we wzajemne interakcje. Po 6 minucie ciekawe pizzicato skrzypiec, które udanie konweniuje z gitarą – uśpionym, rockowym potworem. W toku rozwoju narracji kontrabas sunie bardzo niskim strumieniem, a skrzypce tańczą wokół niego z zaostrzonymi pazurami. Tuż przed końcem 8 minuty kolejne spiętrzenie – gitarowe przetworniki szumią i zgrzytają, skrzypce skaczą od podłogi po sam sufit, niczym stado lekkich bawołów, u boku kontrabasu, Króla Lwa. Gdy gitara przypomina zepsuty odbiornik radiowy, skrzypce stawiają na estetykę percussion. Gdy te drugie płyną upaloną melodyką, ta pierwsza milczy z wrażenia. Chocholi taniec śmierci! Filharmonia na sterydach! Muzycy cudownie łapią wiatr w szprychy. Gitara powraca w repetycji, zdziera skórę z małych strunowców, a całość w kipieli osiąga ostatni dźwięk.

Ruch Drugi. Grzmoty kontrabasu i akcenty percussion - wszyscy na scenie zdają się szukać wewnętrznego rytmu techniką pizzicato. Gitara okazuje się w tym dziele niezwykle pomocna. Akustyczna post-elektroakustyka żarzy się i skwierczy. W 5 minucie ansambl schodzi w oniryczną meta ciszę. Jedynie słuszne wysokie dźwięki budują piękną opowieść, która kwieciście narasta. Chór ptaków pozbawionych dziobów, skowyt egzystencjalnej pustki, strach przed lotem pozbawionym punktu docelowego. Brawo! Wejście w nową opowieść odbywa się na mosiężnych barkach kontrabasu. Preparacje zalewają całą podłogę, tuż nad nią stado strunowców epicko komentuje rzeczywistość zastaną. W 11 minucie krótka kipiel, która nie zmienia nic w zachowaniu kontrabasu – masywne drony ciężkiego powietrza wchodzą w rezonans z każdym napotkanym przedmiotem. Po kolejnej chwili niektóre skrzypce budują rytm, inne zwinnie preparują dźwięk, imitując kontrabas. Kontrapunkty, które zdają się nabierać energii kinetycznej. Finał Drugiego osiągany jest metodą brutalnego, ale jakże efektownego stoppingu.

Ruch Trzeci. Skrzypce in extenso, repetytywny taniec na zaciągniętym ręcznym. Symfonia kreatywnego minimalizmu. Kołyszący taniec dla złych chłopców. Po 120 sekundach do gry, u samego dołu fonii, wchodzi kontrabas, a całość narracji zaczyna przypominać zdeformowane Different Trains Steve’a Reicha. Flow ciągnie się masywnie ku górze. W 7 minucie jazzowa gitara staje mu w poprzek i pyta o zdanie. Kontrabas płynie pizzicato, skrzypce stroszą pióra, wystawiają na wiatr żylaste pazury. Po kilkudziesięciu sekundach gitara wchodzi w fazę preparacji, a na pozostałych strunach pojawia się garść akcentów perkusjonalnych. Opowieść gęstnieje, pomysłów przybywa w tempie geometrycznym. Nie brakuje hałaśliwych fonii, preparacji, a wszystkie one wydają się być posadowione na masywnym dronie smyczka kontrabasu. Skrzypce bez chwili zawahania osiągają artystyczny orgazm. Po 14 minucie piękne kontrapunkty gitary, sterowane zmysłem dramaturgicznym Pricto. Moc ładunków elektromagnetycznych osiada na głowach wszystkich uczestników koncertu. A potem już czas na zmysłowe tłumienie narracji – gitara i kontrabas biorą ten wątek na swój warsztat i doprowadzają ansambl tuż pod ścianę burzy oklasków!




Anna Subirana/ Pol Padrós/ Joan Antoni Pich  Brull's Bet

Pozostajemy w Barcelonie, ale przenosimy się do miejsca zwanego Sinestesia. Połowa stycznia ubiegłego roku i trójka muzyków: Anna Subirana – głos, Pol Padrós – trąbka i Joan Antoni Pich – wiolonczela. Cztery improwizowane utwory (być może z elementami predefinicji), 33 minuty i 11 sekund.

Hypnoidal. Opowieść rozpoczyna gadający, kobiecy głos - dźwięki dobywane techniką, którą moglibyśmy nazwać jako avant-scat. Wiolonczela podaje zadziorny, jazzowy półrytm szarpaniem strun, ale zaraz potem także smyczkiem. Trąbka brzmi na wejściu dość czysto, jakby stanowiła ostatni na scenie bastion chamber music, ale pierwszy zadzior dopada ją w mgnieniu oka. Muzycy zdają się zagęszczać narrację, ale trąbka zwinnymi interludiami burzy dramaturgię wydarzeń. Głos dławi się u nasady gardła, po czym zwinnie wdaje się w dialogi z kolegami – jeśli użylibyśmy określenia call & responce, nie bylibyśmy dalecy od prawdy. Wrzący ponadgatunkowy tygiel pomysłów! Zaraz potem krok w ciszę i odrobina sonorystyki. W 5 minucie pierwsza imitacja głosu i trąbki. Gdyby muzycy nie byli posadowieni na przeciwległych flankach, mielibyśmy duży problem z rozpoznaniem źródła dźwięku! Para idzie wysoko, cello dołem kreśli bardziej tonalną ekspozycję. 

Cataleptic. Z dna ciszy docierają do nas smutne pojękiwania trąbki, gwizd smyczka i rechot z gardła. Po 90 sekundach wiolonczelinowe kontrapunkty stylizują narrację porcją nowej ekspresji. Ale sama opowieść jakby nie chciała opuścić strefy ciszy. Kolejna ekspozycja call & responce, tym razem staje się udziałem głosu i cello. Śpiewająca trąbka snuje komentarz. W 5 minucie smyczek szuka baroku blisko podłogi, obie zaś flanki wchodzą w fazę ożywionej dyskusji. Po chwili śpiew pojawia się na ustach wszystkich, rzewny, molowy wedle wskazań strunowca. Akcja zdaje się gonić akcję, a kres tego szaleństwa wyznacza cisza po ostatnim dźwięku.  

Somnambulistic. Zmutowana trąbka znów u podnóża ciszy. Suche fonie z gryfu i głos, który znów na moment staje się … trąbką. Smyk ślizga się po strunach i buduje nową historię. Znów smakuje zagubionym w szumie chamber, a każdy ruch sceniczny poprzedza chwila refleksji. Cichy taniec na palcach, by nie spłoszyć zwierzyny. Trąbka i głos – znów jednym ciałem. Doskonałe reakcje, kolektywna zabawa. Po 7 minucie rytmiczne szlifowanie strun wiolonczeli buduje nowy wątek. Trąbka wchodzi w dialog, głos milknie na dłuższą chwilę. Na finał tej części ten ostatni powraca i czyni już wyłącznie same cuda – krzyczy, recytuje, jęczy i śpiewa!

Return To Wakefulness. Trębackie solo na otwarcie finałowej części koncertu – palce wiolonczelisty krążą wokół gryfu, avant-scat powraca. Narracja nabiera tempa, niczym pierwsza improwizacja. Zadziorne frazy, energia, pulsacja, tańce i swawole, także w konwencji call & responce. Imitacje na flankach, kilka szarpnięć strunami – muzycy szukają zakończenia rozrzedzając flow narracji. Czynią to po mistrzowsku, zatem moc oklasków tuż po wybrzmieniu dalece uzasadniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz