poniedziałek, 8 lipca 2019

Evan Parker & Kinetics! Chiasm, so not only for great anniversary!



W kwietniu bieżącego roku Evan Parker obchodził 75 urodzony. Być może moment ten nie wybrzmiał jakoś szczególnie dobitnie na tych łamach, ale warto wiedzieć, iż Pan Redaktor wspomniał o nim w bezpośrednim przekazie radiowym dokładnie 5 kwietnia, w dacie tej niewątpliwe ważnej dla muzyki improwizowanej rocznicy.

Fakt zacnych urodzin tej wybitnej postaci muzyki swobodnie improwizowanej nie umyka wszakże uwadze wydawcom. Płyt z udziałem Parkera przybywa niemal każdego miesiąca, na ogół są one budowane artystycznie w konwencji With Evan Parker. Redakcja, póki co, ma problemy z wylistowaniem wszystkich tytułów, ale obiecuje uporać się z nimi niezwłocznie, a w perspektywie najbliższych kilku miesięcy, skwapliwie wszystkie je zrecenzować.

Ad rem – przed nami spotkanie brytyjskiego saksofonisty z duńskim triem Kinetics, muzykami wciąż głodnymi wrażeń i emocji, ale całkiem już zauważalnymi na scenie muzyki jazzowej i improwizowanej. Zatem - na fortepianie Jacob Anderskov, na kontrabasie Adam Pultz Melbye oraz na perkusji Anders Vestergaard. Płytę Chiasm dostarcza Clean Feed Records (CD, 2019), a składa się ona z czterech fragmentów dwóch koncertów, jakie miały miejsce w lutym ubiegłego roku. Improwizacja pierwsza i czwarta zarejestrowane zostały w Londynie, druga i trzecia zaś w Kopenhadze. Na etapie produkcji nożyce edytorskie były zapewne bardzo ostre, albowiem ostatecznie trafia do nas ledwie 38 minut i 15 sekund muzyki.




Witamy w klubie Vortex! Pierwsza i zasadnicza porcja Chiasm potrwa dla nas ponad 18 minut! Rola barwnego wprowadzenia w temat spoczywa na barkach duńskiego tria. Bezmiar powierzchni i przedmiotów rezonujących: smyczek na gryfie kontrabasu, głębokie piano z trzeszczącą klapą, werbel miarowo obmacywany suchymi dłońmi. Gęsta rozbiegówka z klawiszami w pozycji dominującej. Saksofon tenorowy Parkera wchodzi do gry po upływie 130 sekund. Sprawia wrażenie ciepłej, ale wyjątkowo gęsto tkanej kołderki. Flow jedyny w swoim rodzaju wprowadza ład, porządek, przez krótką chwilę także hierarchię ważności. Parker dostaje momentalnie doskonałe wsparcie – masywny bas, jędrną perkusję i delikatne frazy piana, usytuowane tuż pod chmurą dętych fonii. W połowie 8 minuty pierwszy stopping – mistrzowski duet tenoru i smyka na kontrabasie. Po kilku chwilach piano rozlewa się szerokim strumieniem dźwięków i mimochodem gasi żar opowieści zmysłem powonienia. Drummer nie czeka i zaczyna kreować rytmem nowy wątek. Pozornie spokojniejszy, ale ponownie czerpiący moc sprawczą z doskonałych interakcji pomiędzy muzykami. Zmiana goni tu zmianę, ale w tej fazie koncertu, to tenor ciągnie flow kwartetu. Duńska frakcja pięknie się w to wplata, snując drobne, osobliwe historie własne. W 17 minucie mocne, czarne akordy piana demolują scenę i ustalają nowy porządek. Tenor milknie, pozostałe zaś instrumenty mikro frazami błyskotliwie gaszą płomień opowieści.

Dwa fragmenty kopenhaskiego koncertu są stosunkowo krótkie i łącznie trwają około kwadransa. Pierwszy z nich budzi do życia szelest dysz, skromne piano z klawisza i takaż perkusja, wreszcie grzmoty kontrabasu, które zdają się kroić ciszę na nierówne połowy. Narracja rusza stanowczym krokiem – gęsty, demokratyczny kwartet, złożony z muzyków, którzy świetnie na siebie reagują. Tenor kocha takie piano, te wydaje się mieć bliźniacze odczucia, wreszcie kontrabas i perkusja, niczym potwór ze zrośniętymi głowami. Odcinek trzeci i piano, które ciągnie narrację ku górze, tuż nad strome urwisko. W zwinnym duecie z perkusją, czynią świetną introdukcję. Saksofon nadchodzi z kontrabasem pod ręką, a proces wejścia w temat zajmuje im niemal 90 sekund. Muzyka, który pozornie niczym nas nie zaskakuje, ale mistrzowską klasą pachnie aż po Władywostok! Gdy piano milknie, a tenor gaworzy na boku, kontrabas plecie strzeliste expo jednocześnie techniką pizzicato i arco! Interakcja z saksofonem – tuż potem - niczym rozmowa starych kumpli przy do połowy opróżnionej flaszce. Piano powraca mroczną stroną mocy, tenor gęstnieje i cały kwartet gna ku najpiękniejszej eskalacji na płycie! Cała opowieść cudownie leje się teraz muzykom przez ręce – dużo w niej powietrza i zadumy nad losem improwizacji. Smyczek zmysłowo prowadzi wszystkich do ostatniego dźwięku.

Na finał jakże urokliwego Chiasm powracamy do Vortexu! Wprowadzenie czyni niezwykle skupiony saksofon. Dyszy, prycha, nabiera powietrza. Ma swoje kilka minut i po mistrzowsku nie marnuje choćby sekundy. Stały już niemal element parkerowskich koncertów – solo czynione oddechem cyrkulacyjnym. Po chwili piękny background buduje u samego dołu zasmyczony kontrabas, pomaga mu bardzo głęboko posadowione piano. Muzycy kreują pasma małych dronów, które zdają się przenosić całą narrację w kosmiczną otchłań. W połowie czwartej minuty do gry wpada drummer i silnym drive'em dynamizuje improwizację. Wszystko staje się tu gęste, lepkie i masywne. Mistrzowskie tłumienie narracji spoczywa zaś na barkach talerzy. Last minute, ciche, swawolne przebiegi piana i kontrabasu, wciąż pod parasolem talerzowej ekspozycji. Tenor już zamilkł, gotowy na przyjęcie jakże zasłużonych oklasków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz