poniedziałek, 1 lipca 2019

Mathieu Bec! Michel Doneda! A Peripheral Time!



Zapraszamy na blisko 70 minutowy set naszej ukochanej swobodnej improwizacji, czynionej na akustycznych instrumentach z niewielką, ale bardzo stylową, porcją dźwięków z drugiej strony elektroakustycznych mocy - tu w postaci radiowych, bliżej nieokreślonych fonii elektronicznych.

W roli muzyka obsługującego skromny snare drum i tzw. obiekty - Mathieu Bec. Towarzyszy mu saksofonista sopranowy Michel Doneda, którego na tych łamach cenimy niezmiernie, choć po prawdzie niezbyt często sięgamy po jego nagrania. To właśnie francuski saksofonista będzie odpowiedzialny za dźwięki z radia. Płyta A Peripheral Time (FMR Records, CD 2019), nagrana w roku ubiegłym w obiekcie sakralnym, składa się z czterech części, a trwa 68 minut i 41 sekund.




W trakcie procesu otwarcia improwizacji towarzyszy nam szum perkusjonalii, zgiełk radiowej ciszy, która w dużym obiekcie sakralnym nabiera mocy z samego już faktu intensywnego oczekiwania na pierwszy dźwięk. Fonia z radia brzmi jak garść sampli, dzięki czemu delikatnie narusza równowagę elektroakustyczną przestrzeń kościoła. Saksofon sopranowy szybuje niczym ptak, bardzo wysoko, jakby muzyk grał na samym ustniku. Fauna i flora bardzo swobodnego tańca, wyzwolonej ze złych myśli improwizacji. Bogactwo fonii, częściowo generowanej przez źródła nieznanego pochodzenia. Szum z tuby, bukiet sonicznych nieoczywistości, także dźwięki, które śmiało moglibyśmy zaliczyć do kategorii plądrofonicznych (Doneda jest w tym mistrzem!), gdyż określenie preparacja dźwięku mówi stanowczo zbyt mało o procesie realizowanym przez saksofonistę. Narracja jest bardzo płynna, choć nie brakuje w niej pauz i drobin ciszy, które zdają się dodatkowo podkreślać doniosłość dźwięków, granych przez obu muzyków. Między 6 a 11 minutą są oni w stanie wygenerować fonię w bardzo intensywnym, hałaśliwym wymiarze, by tuż potem niezwykle zmysłowo wytłumić narrację, a następnie mozolne budować nową z mikroskopijnych porcji dźwięków. A na zakończenie pierwszej historii, znów wyważona porcja elektroakustyki i garść rezonujących turbulencji.

Otwarcie drugiej części ma miejsce niemal w samym środku odbiornika radiowego. Fonia skwierczy, obok odrobina perkusjonalnych polerek i obcierek. Po odpowiedniej rozgrzewce tuba saksofonu zmysłowo wchodzi w dialog, wciąż dostarczając mnóstwo tajemniczych i zaskakujących dźwięków. Symfonia małej sonorystyki nad gorejącym werblem, pieszczonym lubieżnymi szczoteczkami. Narracja znów kipi z emocji, dostarcza mnóstwo wzajemnych interakcji, szyta zdaje się być free jazzowym wręcz ściegiem. Całkowita dominacja akustyki dobrze robi tej części nagrania. Dopiero w 9 minucie radio subtelnie przypomina o swoim istnieniu, jakby inicjując proces delikatnego tłumienia formy, choć muzycy pozostają w fazie dramaturgicznego zwarcia. Całość kończy zdrowa kipiel, brawo!

Trzecia, najdłuższa opowieść (niemal pół godzinna) rodzi się w chmurze preparacji na werblu, z saksofonem szczekającym i wyczekującym na nowe rozdanie. Tuż potem muzycy idealnie wchodzą w stan ciszy i generują wyjątkowo filigranowe porcje dźwięków. Wszystko wydaje się tu być zwinne, czynione na temat, bez chwili dramaturgicznych wątpliwości. Bec zdaje się być dla permanentnie eksperymentującego Donedy partnerem idealnym – zarówno inspiruje saksofonistę, jak i czuwa nad przebiegiem całej improwizacji. Zachęca, stymuluje, ale i delikatnie kontroluje. Choć muzyka skrzy się emocjami, nie brakuje w niej chwil łapania oddechu i wciągania dużej porcji powietrza przez wilgotne nozdrza (choćby po 7 minucie). Po 11 minucie sytuacja sceniczna nabiera posmaku oniryzmu, a Bec tworzy małą plątaninę wyłącznie udanych dźwięków, używając do tego bliżej nieokreślonych obiektów. Z kolei 15-16 minuta, to faza, którą można określić stylową angielszczyzną, mianem drones & resonance on cymbals. Zuchwałość improwizatorów sięga szczytu, gdy w połowie 20 minuty decydują się na sporą porcję ciszy. Skrzypią krzesła, pot ścieka z czoła, ciepłe powietrze drga w tubie saksofonu, ptaki ćwierkają, werbel tańczy wokół własnej osi. Przed końcem tej epopei, muzycy znajdą jeszcze czas na drobną kipiel saksofonu i wybrzmiewanie w estetyce contemporary minimal.

Obiekty dygoczące na werblu wieszczą rozpoczęcie finalnej improwizacji. Sopran biegnie nostalgicznie wysokim wzgórzem, nie stroniąc od preparacji, tuż pod nim wije się niespokojne percussion. Zgoda na wspólne działania zapada dość szybko, choć sama narracja jest dość rwana, a emocjom towarzyszą także suche, tłumiące oddech ekspozycje. W 6 minucie Doneda znów rozkwita bukietem niezwykłych dźwięków. Bec, niczym mały dobosz, pięknie akcentuje szczególnie urokliwe momenty. W 8 minucie perły sonorystyki, tkane na tle zmysłowego ambientu perkusjonalii. Na ostatniej prostej garść ciepłego szumu z tuby. Brawo!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz