poniedziałek, 29 lipca 2019

Trevor Watts & Stephen Grew! Let It Be – Live in Liverpool!



Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże opublikowana sometimes ago.


Brytyjski saksofonista Trevor Watts w lutym tego roku obchodził 80 urodziny. Kim jest dla nurtu free jazz/ free improv, ile nagrał doskonałych płyt, wiedzą wszyscy, którzy choć trochę zdają sobie sprawę z tego, co dzieje się w tym wspaniałym gatunku muzycznym.

Muzyk, mimo dalece dojrzałego wieku (czy tylko Kobietom nie wypada zaglądać w metrykę?), wciąż pozostaje w imponującej formie, zarówno muzycznej, jak i fizycznej. Dowodzą tego koncerty, na których raz za razem pojawia się w Polsce, jak i płyty, które systematycznie nagrywa. Te chyba najciekawsze wydawnictwa dostarcza ostatnio Fundacja Słuchaj! Let It Be - duet z pianistą Stephenem Grew, to bardzo wyrazisty dowód na poparcie wszystkich wyżej postawionych tez. Koncert nagrany w ubiegłym roku w Liverpoolu składa się z trzech części, trwa 51 minut i tyleż sekund. Z ogromną przyjemnością zapraszamy do zapoznania się z jego zawartością.




Początek pierwszego, rozbudowanego seta Rekolekcje/ Rekoneksje, to zamaszyste rozpoznanie walką, prowadzone w nieco klasycyzującej estetyce. Jak to bywa w przypadku duetu Watts-Grew (to już ich trzecia wspólna płyta), narracja od startu jest dynamiczna, każda akcja może liczyć tu na śmiałą reakcję, wszystko zaś odbywa się w znakomitej komunikacji. Dużo szybkich, zwinnych pasaży, cios za cios, wet za wet, tanecznie i z zawadiackim przytupem. Grew zdaje się grać całą klawiaturą, grzmi i co chwila popada w galop. Watts i jego alt, są z nim w każdej sekundzie, świetnie reagują, trzymają tempo, tryskają emocjami i niewątpliwą pogodą ducha. Power duo! Od czasu do czasu, na krótki moment zwalniają, by wziąć oddech, po czym ruszają w dalszą podróż – wyraziści, precyzyjni, elokwentni. Stephen jest młodszy od Trevora o ponad 20 lat, ale gdy staje w szranki swobodnej improwizacji z saksofonistą, zdaje się odmładzać go co najmniej o … 40 lat! Bez chwili wytchnienia, bez zaniechania, bez zbędnych dźwięków i z orszakiem wyłącznie dobrych decyzji dramaturgicznych. W 13 minucie zmysłowo spowalniają i na moment oddają się konsekwencjom stylistyki call & responce (któż lepiej niż Watts zna jej tajniki ?!). Po chwili – znów prą do przodu! Gęsty ścieg piana, ekspresyjny saksofon, ogień i prawdziwie młodzieńcza fantazja! Klasycyzujące piękno i precyzja w krótkich, niezbyt częstych,kojących wytłumieniach, wigor free jazzu, improwizacji totalnej, w dominujących tu momentach frywolnych galopad. Zwinne kociska o długach pazurach!  W 23 minucie znów biorą głębszy oddech i plotą dla nas garść niezwykle filigranowych ekspozycji. Sopran Wattsa wręcz śpiewa (kiedy on zdołał zmienić instrument?), klawisze Grew klaszczą w dłonie i śmieją się od ucha do ucha. Na ostatniej prostej 30 minutowego seta – kolejna kipiel!

Set drugi (kwadrans z sekundami), otwiera bardzo spokojna introdukcja czarnych klawiszy fortepianu, czyniona bardzo minimalistycznie. Towarzyszący jej szum w tubie czyni początek niebywale zmysłowym. Po chwili muzyka rozlewa się bardzo szerokim strumieniem – muzycy znów świetnie na siebie reagują. Grew stawia na intensywność przekazu, Watts na melodyjność fraz. W 6 minucie są już w definitywnym galopie. Gdy na ułamek sekundy tracą dynamikę, Grew plecie ciekawą rytmawkę, tuż pod kolejną bystrą ekspozycją Wattsa. W 11 minucie rodzaj zaskoczenia – słodka ballada dla zakochanych, którą pianista niesamowicie zgrabnie wyprowadza na free jazzową prostą. Potem wypuszcza Wattsa na małe solo, samemu czyniąc drobne preparacje na strunach. Kipiąca zmienność akcji, cud za cudem, a na finał … galopada.

Wreszcie i zapowiadany encore – piano tańczy całą szerokością klawiatury, zadziorny, lekko preparowany tembr saksofonu, jakże ekspresyjny, czyni swoją powinność – gęsty, smakowity deser. Grew aż kipi z emocji, ma szybkie palce niczym u rewolwerowca. Krew w głowie Wattsa buzuje, jak u 20 latka! On już się nigdy nie zmieni!


 ***

Trybuna Muzyki Spontanicznej udaje się na zasłużone wakacje. Kolejne teksty po 14 sierpnia. Pozdrowię od Was cudowną Lizbonę! Festiwal Jazz Am Agosto incydentalnie będzie moim udziałem!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz