wtorek, 28 stycznia 2020

José Lencastre Nau Quartet! Live In Moscow!


Po kilku nowościach z szyldem 2020, powracamy do płyt, które ukazały się w roku ubiegłym, ale jeszcze nie zostały przeprowadzone przez ogień recenzenckich metafor Pana Redaktora. Dziś wybieramy nasz ulubiony, iberyjski kierunek i lądujemy w … Moskwie.

Czterech dobrze nam znanych i lubianych portugalskich improwizatorów, o definitywnie jazzowych inklinacjach, pojawiło się we wrześniu 2018 roku w moskiewskim centrum kulturalnym DOM i zagrało tam dwusetowy, interesujący koncert. Po roku z okładem, w ramach labelu Clean Feed, dostajemy 42 minutowy wywar z tamtego spektaklu, podzielony na cztery części. Płyta zwie się – tu bez zaskoczeń – Live in Moscow (CD, 2019), a podmiotem wykonawczy jest Nau Quartet, którego personalnym przewodnikiem jest saksofonista altowy José Lencastre. Obok niego, na perkusji jego brat João Lencastre oraz dwie trzecie słynnego RED Trio - Hernâni Faustino na kontrabasie i Rodrigo Pinheiro na fortepianie. Muzyka zawarta na płycie jest improwizowana (czy w pełni swobodnie, czy jednak wedle pewnych predefinicji, dokładnie nie wiemy – w każdym razie all music by Nau Quartet), samo zaś umieszczanie na każdej płycie (ta jest trzecia) nazwiska saksofonisty przed nazwą własną kwartetu, zdaje się być nieco mylące, albowiem próżno we współczesnym jazzie szukać formacji bardziej demokratycznej w zakresie wspólnego kreowania procesu improwizacji i snucia równoprawnej narracji w formule jak najbardziej open.




Nagranie z Moskwy otwiera solowa introdukcja bardzo łagodnie usposobionego alcisty. Tembr tuby po chwili nabiera pewnej szorstkości, a po niespełna minucie do gry wchodzi reszta muzyków. Narracja przypomina wytrawny cool jazz z delikatnie podchmielonym altem na czele. Fortepian płynie szeroką ławą, a cały kwartet zwinnie nabiera tempa i free jazzowego posmaku. Muzycy bystrze panują nad dramaturgią wydarzeń, świetnie się słuchają, w mgnieniu oka przechodzą ze stanu wzmożonej aktywności ku nostalgicznym tłumieniom. Krok od mainstreamu do free jazzu i z powrotem także nie zajmuje im więcej niż kilka nanosekund. W piątej minucie warto odnotować bardzo jazzowe solo fortepianu, w dziewiątej zaś wyjątkowo urokliwy pasus owej jakże barwnej, stylowej, prawdziwie portugalskiej saudade, nostalgii, która smakuje lizbońską nieoczywistością codziennej egzystencji. W drugiej części pieśni otwarcia, która trwa prawie siedemnaście minut, dużo dobrego robi alt, który snuje się po narracji, co rusz parskając zadziornymi frazami, i jak to zwykle w przypadku tego saksofonisty, wydaje z siebie dokładnie tyle dźwięków, ile wymaga aktualna sytuacja dramaturgiczna. W połowie trzynastej minuty ciekawa, minimalistyczna ekspozycja piana, czyniona na suchej sekcji z niebanalnym progresem. Na finał kwartet bez trudu wpada we free jazzową ekstazę, która zostaje równie efektownie wygaszona.

Druga opowieść, dla odmiany najkrótsza na płycie, stawia na kolektywne preparacje. Małe, zwinne percussion, saksofon i piano w podróży do dna dźwięku, gryf kontrabasu uderzany smyczkiem. Z tych drobin fonii muzycy kleją całkiem zgrabną opowieść. Trzeci odcinek także nie goni za eskalowaniem poziomu dźwięku – zatrwożony smyk kontrabasu, sucha tuba, piano w formule minimalistycznej. Narracja budowana jest z dużą swobodą, wydaje się też być pełna specyficznej łagodności, obycia scenicznego, dźwięków generowanych bez pośpiechu i nerwowych ruchów. Szczypta hippisowskiej zadumy, lekkość ducha – historia, której przewodzi piano, narasta i szuka free jazzu w zakamarkach sceny. Czyni to nad wyraz skutecznie, szybko osiągając aylerowską uczuciowość i coltrane’owską intensywność. Potem już tylko głęboki łyk nostalgii (choć bez utraty dynamicznych parametrów) i krok ku finałowej kipieli.

Czas na finałową partycję – suche dysze saksofonu, białe klawisze w całym spektrum tej barwy, ciche talerze i matowe tomy. Garść kameralistycznej abstrakcji, a potem na znak nieistniejącej batuty, szybki krok ku bardziej zwartej narracji. Świetną zmianę znów daje alt, który wyrywa kwartet na kolejną free jazzową przebieżkę. Każdy z muzyków stara się dokładać swoją złotą cegiełkę do wizerunku całego koncertu, każdy czyni to z dużą swobodą i artystyczną precyzją. Ekstatyczne zwieńczenie, pięknie zgaszone pod rozbudzonym altem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz