Niniejszy tekst powstał na potrzeby portalu polish-jazz i tamże został pierwotnie opublikowany w formie trzech separatywnych recenzji
Zapraszamy na spotkanie z Mikołajem Trzaską, muzykiem, który
nie wymaga specjalnych rekomendacji, ani introdukcji na jakichkolwiek łamach,
które choć trochę interesują się muzyką kreatywną, nawet bez zagłębiania się w
niuanse gatunkowe, czy stylistyczne.
Trzy nagrania, które ukazały się w ciągu ostatnich
kilkunastu miesięcy, pokazujące, jak wszechstronnym muzykiem jest Trzaska.
Zapewne, gdybyśmy do tego zestawu dodali jeszcze muzykę skomponowaną do filmy Kler, obraz współczesnych dokonań
artysty byłby kompletny.
Najpierw swobodna improwizacji w zacnym trio, które zdaje
się mieć swoje korzenie zarówno we free jazzie, jak i dalece wyzwolonej
kameralistyce. Potem dwa dokonania … literackie – potężne tomisko ze słowami
Andrzeja Stasiuka oraz artystyczny drobiazg solowy na … ośmiocalowej płycie, ręcznie
wycinanej, pracującej na różnych obrotach. W ramach pracy domowej sięgnijcie jeszcze
po książkę w realu – wywiad rzekę z Trzaską,
która nie mogła się lepiej nazywać – Wrzeszcz!
Details in
the air (Górczyński/ Trzaska/ Vandermark) Totaal (Kilogram, CD 2019)
To intrygujące, dęte trio znamy już z bardzo udanej,
debiutanckiej płyty Open Containers. Ich
druga płyta zdaje się osiągać już totaalnie
wysoki poziom. W przeciwieństwie do debiutu bardziej uporządkowana dramaturgicznie,
świetnie brzmiąca i pokazująca jeszcze lepiej skomunikowanych wzajemnie muzyków.
Dodatkowo mamy wrażenie, iż trio, które swą przygodę osadzało dotychczas
bardziej w tradycji free jazzu, teraz coraz chętniej zapuszcza się w rejony swobodnej
kameralistyki. Niewątpliwe duża w tym zasługa obytego w tego rodzaju świecie muzycznym
Michała Górczyńskiego. Wskażmy najbardziej udane fragmenty totaalnej improwizacji (bez wątpienia w pewnym stopniu predefiniowanej).
Już samo otwarcie płyty daje szansę tezie recenzenta o
rosnącym posmaku kameralistyki w improwizacjach Detail In The Air. Łagodnie
frazy, klarnety, saksofon i dużo powietrza pomiędzy dźwiękami. Opowieść
przypomina spacer po coraz gęstszym lesie. Emocje zdają się rosnąć z każdą
sekundą, a masywne klarnety pięknie śpiewają w bardzo wysokich rejestrach.
Druga opowieść pełna jest egzystencjalnej trwogi, metafizycznego wręcz smutku –
zbudowana z samych klarnetowych fraz, które świetnie się uzupełniają, a sami artyści
wciąż potrafią nas czymś zaskakiwać. Równie zmysłowe jest samo zakończenie,
które konstruują dronowe ekspozycje wszystkich instrumentów.
Piąta improwizacja tkana jest niemal z samych drobiazgów. Na
poły rytmiczne szumy, mikro frazy pijanych dysz saksofonu i masywna baza
klarnetu kontrabasowego – świetnie skomunikowana opowieść, po czasie pełna
dynamicznych szczegółów. Szósta część kipi free jazzem, to informacja ważna dla
tych, którzy na tej płycie szukają nade wszystko ognia. Wreszcie sam totaalny finał, który znów zdaje się
startować z samego dna ciszy. Dźwięki, które rodzą się w bólach, tworzące
mgławice szeleszczących fonii, szumów i głębokich oddechów, z której po kilku
narracyjnych pętlach zaczynają wykluwać się zadziorne i całkiem dynamiczne
frazy.
Andrzej Stasiuk/ Raphael Rogiński/ Mikołaj Trzaska/ Paweł
Szpura Grochów głosem (Kilogram,
2CD 2020)
Grochów głosem, to
nie pierwsze już spotkanie Trzaski z szorstką, męską, w wielu momentach
genialną prozą Andrzeja Stasiuka (ze zbioru opowiadań Grochów i jego felietonów prasowych), tym razem jednak obudowaną
bardzo poważnym aparatem muzycznym. Stasiuk recytuje leniwym, chwilami
niechlujnym, niestroniącym od kantów, ale jakże aktorskim głosem, a trzech zasłuchanych
(niezasłuchanych) muzyków buduje … no właśnie, wcale nie tło. Buduje swobodną, luźną,
ale całkowicie samodzielną narrację muzyczną. Niemal dwie godziny z Grochowem Głosem jest zatem nie tylko
niebywałą przygodą literacką, ale także świetnym, muzycznym albumem. Być może
każdy z tych elementów (tekst i muzyka) świetnie radziłby sobie osobno, ale to
właśnie połączenie obu strumieni dźwięków powoduje, iż efekt pracy tej czwórki
artystów godny jest wielokrotnego z nim obcowania. Aż dziwne, że na
upublicznienie tej sesji literacko-muzycznej czekać musieliśmy osiem długich
lat.
To, co szczególnie wartościowe na tej płycie, to utwory
najdłuższe. Z jednej strony pozwalają fantastycznie wybrzmieć tekstowym potokom
świadomości (oczywiście osadzonych w realiach świata, jak tylko to jest
możliwie), z drugiej strony stwarzają mnóstwo wolnej przestrzeni dla muzyków,
którzy biegli w improwizacji, dają wspaniały upust swoim temperamentom. Z oczywistych
względów poniżej skupimy się głównie na muzycznych aspektach nagrania.
W nocy patrzyłem przez
okno buduje slajsowa, płynąca
szerokim korytem gitara. Saksofon z zabrudzonym brzmieniem pojawia się jako
drugi, a swing perkusyjnych
szczoteczek jako ostatni. Czarny blues zdaje się rosnąć razem z tekstem Stasiuka.
W części środkowej jest czas na prawdziwie free jazzową eksplozję saksofonu, a
w części końcowej na przeszywające trzewia frazy klarnetu basowego, żyjące wraz
z tekstem, który zdaje się być równie intensywny, jak same dźwięki muzyki. W
warstwie literackiej najciekawszy wydaje się być tekst Jaka to męka. Ponad 17-minutowa, chyba kluczowa część Grochowa jest bystrze komentowana przez muzykę.
Ta snuje się leniwie, stawia na mikro improwizacje akustycznej gitary i
rzewnego, na poły semicko brzmiącego klarnetu.
I jeszcze kilka perełek z tej słowno-muzycznej epopei. Co dzieje się z czasem, który minął, to
prawdziwy, drogowy blues. Tyle razy
jechałem w stronę tego miasta, to z kolei zmysłowa ekspozycja klarnetu
basowego. Zimowy chłód w listopadzie,
to lekka, niemal frywolna narracja dźwiękowa, która podpina się pod tekst o
obozie koncentracyjnym. Słyszał, ale nie
słuchał, to prosta piosenka z akcją równie leniwą, jak wymuszona pamięć o
zmarłych. Ziąb na Manhattanie, to
kolejna tekstowa petarda, którą zdobi jedynie improwizująca perkusja. Staliśmy w martwym wnętrzu opowiada (nie
tylko) o piekarni. Tekstowi towarzyszą drobne, urywane fonie, niczym field recordings skradzione z realnej
rzeczywistości. Wreszcie Mamy tutaj domy
z drewna – chyba najbardziej przejmujący tekst Stasiuka, zdobiony narracją,
która najpierw stawia na gitarowy chill-out,
a potem snuje się temperamentnym, post-rockowym strumieniem, który narasta wraz
z dramaturgią słowa.
Mikołaj
Trzaska Nie Promised Land (Don't
Sit On My Vinyl!, 8”EP 2020)
Trzecie dziś spotkanie z Mikołajem, to absolutnie
bezpretensjonalna, zwiewna, uroczo skonstruowana, solowa ekspozycja na … kilka
instrumentów dętych, małe perkusjonalia i mgławice ambientowej elektroniki,
która snuje się w tle i maci spokój narratora. Tak, narratora, albowiem Trzaska
w dwóch utworach recytuje swoje proste, ale bardzo zgrabne, delikatnie
metafizyczne teksty o … przyrodzie i próbach jej zrozumienia, czasami nie do
końca skutecznych.
Pierwsza opowieść, to dwa dęte wątki, skromny drumming i huczące knieje ambientu,
siejącego niepokój i czerstwe emocje. W drugiej i trzeciej opowieści pojawia
się tekst, który płynie wraz z muzyką, czasami wbrew muzyce. One man orchestra, która ma dużo do powiedzenia,
dużo do zagrania, ale nie czuje wobec siebie i otoczenia jakiejkolwiek presji.
Intrygujące słowa tej jakże specyficznej etno-psychotyki jednocześnie bawią, inspirują
i nade wszystko pytają o ciąg dalszy, którego nie ma i nie będzie. Gdy tekst milknie,
powstaje dodatkowa przestrzeń, która zdaje się wzbudzać więcej emocji w tubach
dętych przedmiotów codziennego użytku muzyka. Na koniec pojawia się także kilka
akcentów elektroakustycznych, kolejny zalążek, tego, co mogłoby się na tej płycie
dokonać, ale na razie, w ciągu tych dziesięciu minut z okładem, jeszcze się nie
dokonało. Będziemy wyjątkowo cierpliwie czekać na tak zwany dalszy ciąg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz