Zapraszamy na dwa spotkania kasetowe z Dirkiem Serriesem! Pierwsze w trio, które znamy już z kilku artystycznych wcieleń, drugie w duecie, który z racji przyjęcia pewnej struktury dramaturgicznej mógł ukazać się jako kolejna odsłona projektu Tonus. Nagrania studyjne, incydenty live, a także bystry miks, produkowany na żywym materiale koncertowym. Jak zawsze w przypadku tego belgijskiego artysty – same atrakcje!
Uspokajamy tych z Was, którzy nie posiadają oldschoolowych odtwarzaczy kasetowych –
muzykę słuchać i kupować można, oczywiście w plikach najwyżej jakości
dźwiękowej, na dedykowanych stronach bandcampowych
artystów lub/i wydawców!
Dirk Serries/
Martina Verhoeven/ Colin Webster Aesthetics
(Fort Evil Tapes, Kaseta 2021)
Tych troje fantastycznych muzyków znamy doskonale, także z
ich wspólnych aktywności w dokładnie takiej trzyosobowej konfiguracji. Mamy na
myśli choćby zeszłoroczne wydawnictwo Praxis,
pamiętamy też nieco starsze, doskonale nagranie Cinepalace. Warto wszakże zauważyć, iż na każdym z nich Martina
Verhoeven gra … na innym instrumencie. Najpierw to był kontrabas, potem
fortepian, a na płycie Aesthetics pojawia
się z wiolonczelą pod pachą*). Dirk Serries początkowo grywał na gitarze
elektrycznej, teraz zaś sięga po gitarę akustyczną. Z kolei Colin Webster na
krążku Cinepalace zachwycał nas grą
na tenorze, a na dwóch kolejnych sięga dla odmiany po saksofon altowy. Co by
się jednak nie działo w zakresie użytego instrumentarium, efekt pracy tej
trójki muzyków jest zawsze zachwycający. Najnowsze wydawnictwo zdaje się tę
tezę potwierdzać w dwójnasób! W połowie grudnia 2018 roku muzycy najpierw
spotkali się w brukselskim Sunny Side
Inc. Studio (trzy utwory), potem zaś zagrali niemal półgodzinny koncert w
Mechelen, w … living roomie Jurgena
Moorgatsa. Na dwóch stronach kasety magnetofonowej dostajemy zatem cztery
bardzo swobodne improwizacje, które trwają łącznie ponad 53 minuty.
Studyjna część, to trzy bardzo konkretne, kilkuminutowe i co
do zasady kolektywne improwizacje. Na wejściu muzycy są już naładowani odpowiednią
porcją energii. Smyczek wiolonczeli zdaje się być dobrze naostrzony, struny gitary
smukłe i ciągnące się kilometrami, wreszcie tuba altu - dobrze wyczyszczona, delikatnie
sucha, mocno zdeterminowana, by czynić jakość, czego dowodem piękny moment, gdy
saksofon imituje dźwięk smyczka. Everything
we know and love w tym zestawie personalnym! W drugiej części noga z gazu
zostaje delikatnie zdjęta. Dęte podmuchy, gitarowe preparacje i wyjątkowo
wyciszone cello. Narracja początkowo cudnie
się ślimaczy, ale po niedługiej chwili nabiera gęstości i pewnej intensywności.
Mamy wrażenie, że właśnie wkroczyliśmy do małego zakładu szlifierskiego, a
nawet wulkanizacyjnego – ocean akustycznych perełek dźwiękowych, wpadających w perfekcyjne
interakcje, także w momentach, gdy tempo opowieści istotnie wzrasta. W kolejnym
epizodzie muzycy startują z bardziej wyciszonych pozycji – tuba syczy, a struny
jęczą pod naporem palców i smyczka. Dostajemy garść preparacji na każdym instrumencie,
ale szczególnie smakowite zdają się być te z udziałem saksofonisty. Najpierw emocje
idą w górę, trochę w kierunku free jazzu, potem wszyscy studzą je lubieżnym rozciąganiem
mięśni.
Koncert uwypukla wszelkie doskonałości tej konfiguracji muzyków,
ale dokłada do tego wyjątkowego pasztetu mnóstwo emocjonalnych przypraw. Podkreśla
doskonałą komunikację wewnątrz grupy. W wielu momentach koncertu muzycy stają
się bezpowrotnie jednym, dramaturgicznym ciałem, jedną kipiącą z emocji
intensywnością, wspólnym ogniem, koherentną namiętnością. Mistrzynią ceremonii
nade wszystko jest wiolonczelistka. Średniej wielkości instrument strunowy w jej
rękach staje się prawdziwym dzikiem zwierzęciem, wulkanem emocji i kreacji. Wiele
dzieje się tu z woli i determinacji tegoż właśnie instrumentu. Narracja
oczywiście tańczy na sinusoidzie ekspresji, ale momenty wyciszenia, za każdym
razem wyjątkowo piękne, pozostają w zdecydowanej mniejszości w stosunku do dramaturgicznych
spiętrzeń i ekspresyjnych wybuchów. Muzycy balansują pomiędzy akustycznym meta industrialem, a kameralnym, ale
jakże zmysłowym stadium minimalizmu, w trakcie którego doskonalą umiejętności
wydawania wyłącznie udanych dźwięków na pograniczu ciszy. Zdolni są nam w tym
niespełna półgodzinnym secie zaproponować fazę niemal repetytywnego call & responce, fazę posuwistych
dronów, ale też moment post-barokowych pisków i skowytów. Oczywiście
jakimkolwiek zaskoczeniem nie jest też eksplozja free jazzu, realizowana
wyjątkowo czystym tembrem altu, harsh-akustycznym
krzykiem wiolonczeli i wyjątkowo kanciastą gitarą, która szyje meta rytmiczny nerw całości. Pod sam
koniec, tuż przed finałowym spiętrzeniem, garść zaskoczeń – Webster zdaje się
grać na samym ustniku, Verhoeven dramatycznie szarpie za struny, a Serries,
jakby w kontrapunkcie, po cichu doprowadza swoje struny do matowego błysku.
Potem tempo na moment jeszcze rośnie (oczywiście sygnał do ataku wiedzie wprost
z gryfu wiolonczeli), po czym improwizacja zmysłowo gaśnie, tonąc w szumie
produkowanym na tymże samym gryfie wiolonczeli. Brawo!
Tonus Modulation Grid II (Midira Records,
Kaseta 2021)
Koncepcję-formację Tonus, prowadzoną od kilku lat przez Dirka
Serriesa, poznaliśmy już na wielu wydawnictwach, a na każdym z nich miała ona
nieco inną postać, zarówno w ujęciu personalnym, jak i scenariuszowym. Na
jednym z lokalnych festiwali spontanicznych w Poznaniu jej skład rozrósł się nawet
do oktetu. Prezentowana na najnowszym albumie wersja to ledwie duet muzyków,
których spotkaliśmy już na poprzedniej płycie. Tym razem jednak wyposażeni są
oni w dość nietypowe instrumentarium: Martina Verhoeven korzysta z instrumentu zwanego concertina, Dirk Serries zaś z akordeonu. Muzycy w lutym 2019 roku,
w ramach imprezy pod nazwą Moving Noises (w
niemieckim Bochum), zagrali krótki set. Jego efekt dźwiękowy odnajdujemy na
pierwszej stronie kasety. Na rewersie zaś dostajemy miks (reworked and reshaped) tegoż koncertu, zrealizowany przez A-San
Amissę w czasie rzeczywistym
(jakkolwiek rok później), z wykorzystaniem oryginalnej ścieżki dźwiękowej
akustycznego spektaklu. Część żywa trwa 23 i pół minuty, jej syntetyczne
odbicie zaś 28 i pół minuty.
Kreatywna zabawa w generowanie pojedynczych fraz, praca nad
ich wybrzmiewaniem oraz sytuowanie ciszy w roli pełnoprawnego uczestnika
spektaklu dźwiękowego, na dwuosobowej koncepcji Modulation Grid przebiera postać dość osobną, jeśli chodzi o
dotychczasowe edycje Tonusa. Decyduje o tym wybrane instrumentarium – concertina i akordeon, które w
przeciwieństwie do akustycznej gitary, instrumentów dętych i strunowych czy
fortepianu, potrafią generować naprawdę długie frazy, które zdają się jeszcze
dłużej wybrzmiewać. Na czas ponad 20-minutowego koncertu Serries - każdorazowy
twórca graphic scores dla Tonusa -
zadekretował trzy odcinki dźwiękowe, każdy po 7-8 minut, przedzielona dwoma
niezbyt długimi pasmami ciszy. Pierwszy odcinek budują dwa akustyczne drony,
które wzajemnie się przenikają i nie wybrzmiewają do poziomu ciszy, w czym pomaga
fakt, iż koncert odbywa się w budynku sakralnym o naturalnym pogłosie. Rytuał
wiecznej repryzy, pewnej muzycznej nieskończoności, choć realizowany jak zawsze
w Tonusie wyłącznie akustycznymi instrumentami, nabiera wyjątkowo ambientowego,
trwającego brzmienia i czasami
przypomina kolejną wersję stevensowskiego Sustained
Piece. Drugi interwał koncertu stawia na wyższe dźwięki, które niemalże
stoją w miejscu, brzmiąc chwilami dość syntetycznie - wiszą na nieboskłonie i
budzą dramaturgiczny niepokój. Po kolejnej porcji ciszy muzycy wracają z
dronami niżej posadowionymi, bardziej przypominającymi brzmieniem część pierwszą
koncertu. Leją się przez ręce, wydają się bardziej łagodne, sprawiają wrażenie
fraz niebywale smutnych, definitywnie molowych, mniej nerwowych, jakby
zrezygnowanych w obliczu niekończącej się kreacji. Całość wybrzmiewa i napotyka
na zasłużone oklaski.
Miks koncertu, budowany na oryginalnej ścieżce dźwiękowej, płynie
do nas z samego dna ciszy, jakby zza żelaznej kurtyny. Brzmi, co oczywiste,
bardziej syntetycznie, ale ma jednak odrobinę akustyczny posmak. Jesteśmy już
całkowicie zanurzeni w niemal klasycznym ambiencie, typowym dla wielu dokonań
Serriesa na przestrzeni wielu lat jego kariery w obszarze elektroniki i
gitarowych strumieni dźwiękowych, które nie maja naturalnego końca. Echo oddycha,
pogłos żyje własnym życiem, a muzyka płynie najpiękniej, jak potrafi. Procesowi
miksowania polegają też odcinki ciszy, jakie dzielą trzy części oryginału. Brzmią
ciekawie, jak preparowany field recordings,
jak zagubione w przestrzeni nieskończoności dźwięki sali koncertowej. Druga
część oryginału, ta kreowana wysokimi dźwiękami, w miksie brzmi bardzo
złowieszczo. Z kolei część trzecia przypomina śpiew zagubionych ptaków, pełny,
głęboki, ekstremalnie zatrwożony. Płynny, mroczny, ale i granatowy ambient.
*) dodajmy, w ramach kompletowania naszej wiedzy o tym trio,
iż nagranie Praxis powstało w tym
samym miejscu i czasie, w którym muzycy rejestrowali studyjny materiał na
omawianą dziś kasetę Aesthetics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz