wtorek, 1 czerwca 2021

Keune, Hirt, Schneider and Lytton as Xpact II!


Ta historia zaczęła się prawie cztery dekady temu, pod koniec 1983 roku w Berlinie. Trzech niemieckich improwizatorów - Wolfgang Fuchs, Erhard Hirt oraz Hans Schneider, wtedy jeszcze muzycy na dorobku, dziś legendy gatunku, postanowili zewrzeć szeregi z angielskim perkusistą i eksperymentatorem Paulem Lyttonem. Swój muzyczny pomysł nazwali Xpact, a efekty dźwiękowe kilku spotkań zawarli na czarnym krążku Frogman's View*.

Po tym zacnym fakcie, niemal niezauważenie, minęło kilka epok w muzyce, a w międzyczasie zmarł niestety klarnecista Fuchs. U progu nowej dekady lat pozostali muzycy postanowili powrócić do idei elektroakustycznych improwizacji, jakie uprawiali wiele lat temu. Do roli następcy Fuchsa doprosili świetnie nam znanego saksofonistę Stefana Keune’a. Ostatecznie spotkali się pod koniec września ubiegłego roku w Kolonii, w miejscu zwanym King Georg, gdzie zarejestrowali materiał na płytę, którą nazwali niespecjalnie odkrywczo Xpact II.

Nim posłuchamy dalece frapujących dźwięków, jakie wówczas powstały, poznajmy pełne credits do albumu. A zatem: Stefan Keune – saksofon tenorowy, Erhard Hirt – gitara i elektronika, Hans – Schneider – kontrabas oraz Paul Lytton – cytując za okładką płyty: Trobriander Laptop and Miscellaneous Table Top Objects (uspokojamy delikatnie zaniepokojonych – będzie robił to, co potrafi najlepiej, czyli uprawiał bystry drumming, choć nie przy użyciu standardowego zestawu perkusyjnego, dodatkowo inkrustowany nienachalnymi plamami elektroniki). Cztery improwizacje - łącznie 52 minuty i 38 sekund, wydawcą płyty CD jest brytyjski FMR Records.

 


Ów imponujący spektakl jakże swobodnej improwizacji, która doskonale wpisuje się w idiom prawdziwie brytyjskiej estetyki, acz realizowanej z niemiecką precyzją i takimż skupieniem narracyjnym, zaczyna się niemal trzydziestominutową odsłoną, nazwaną Restart i zdającą się być kluczową częścią tej zabawy. Sytuacja na wejściu jest następująca – modulowany sound gitary z lekkim prądem, szum i szelest akcesoriów perkusjonalnych, drobne podmuchy z tuby saksofonu, wreszcie skromny smyczek na gryfie kontrabasu. Wszyscy aktorzy wydają bystre short-cuts, które świetnie ze sobą współgrają, budują intensywność przekazu, ale nie stymulują specjalnej dynamiki. Lytton nie byłby jednak sobą, gdy nie dbał o rytm. Buduje go na wszystkich przedmiotach, które znalazły się w zasięgu jego długich rąk. Keune płynie swobodnie, pełen atencji dla dokonań Evana Parkera, choć tego ostatniego wcale tu nie brakuje. Elektroakustyczny post-jazzy freechamber rodzi się powoli, tkany drobiazgami, mikro akcjami i reakcjami, tudzież swobodnymi dialogami w podgrupach. Okazjonalnie muzycy pracują w trybie bardziej dynamicznym, który w ułamku sekundy są w stanie spowolnić wyjątkowo spektakularnymi frazami. Ponieważ nie brak tu elementów syntetycznych, całość narracji od czasu do czasu przybiera postać fake sounds, acz generalnie opowieść dobrze równoważny akcenty akustyczne i elektroniczne, a w skończonej liczbie przypadków stawia na supremację tych pierwszych. Jakby na dowód tej tezy, skromna antyteza – w okolicach 10-12 minuty większość dźwięków snuje się w oparach syntetyki, nawet preparowany dźwięk saksofonu brzmi jakoś tajemniczo nienaturalnie. Narracja płynie wzgórzami, przeciska się szczelinami, rozpływa dolinami – raz za razem muzycy dyktują nam zmiany, które w każdym przypadku zdaje się ciągnąć narracyjnie inny instrument. Smyczek na ogół pięknie spowalnia, drumming Lyttona nawet na gołym stole zazwyczaj dodaje dynamiki. Saksofonista świetnie czuje się w obu wariantach, a gitarzysta, choć często pracuje na drugim planie, też dostarcza nam wyłącznie samych przyjemności fonicznych. Szczególnie pięknie robi się w okolicach 20 minuty, po kolejnym perfekcyjnym zejściu w okolice ciszy. Muzycy pokonują drogę od akustyki do post-syntetyki, by za moment wyruszyć w kierunku przeciwnym. Końcowa część pierwszej improwizacji fantastycznie nabiera rumieńców. Na czele orszaku maszeruje tenorzysta, a tuż za nim kontrabasista, który sięga bodaj po raz pierwszy po technikę pizzicato. Artyści kończą tę część drobną, ale dotkliwą porcją free jazzu.

Kolejne trzy improwizacje są znacznie krótsze, trwają łącznie mniej niż cała pierwsza część. Drugą odsłonę Xpact II zaczyna kontrabas, który płynie cudownym miksem arco & pizzicato. Perkusjonalia szumią, a gitara i saksofon plamią flow, ciekawie wybrzmiewając. Mistrzowie subtelności i kreślenia filigranowych, świetnie skorelowanych ze sobą fraz, pracują jak cztery spirale jednego mechanizmu, doskonale na siebie oddziaływują. Tu, po chwili, łapią ekspresję jak ryba wypuszczona do bezkresnego oceanu. Na zakończenie odcinka miast jednak taplać się w emocjach free jazzu, sięgają po uspokajające, niemal relaksacyjne dźwięki. Trzecią część zaczynają gitarowe preparacje i wyjątkowy suchy smyczek na gryfie kontrabasu. Lytton dodaje garść syntetycznych fake sounds, a saksofon Keune’a czeka z pierwszym dźwiękiem aż do końca trzeciej minuty. Muzycy pracują w tej fazie nagrania dłuższymi frazami, które leją się wyjątkowo szerokim korytem niemal samej akustyki. Przewrotnie reguły zaczyna tu ustanawiać elektryczna gitara, a pomaga jej iście parkerowski, ale łagodny tembr tenoru. Narracja nabiera mroku, a po niedługiej chwili zostaje wzmocniona bardzo masywną porcją niskich częstotliwości, kreowaną głównie przez kontrabas, ale nie bez udziału tajemniczych dźwięków gitarowych. Improwizacja gęstnieje - syntetyka pulsuje i stymuluje akustykę. Muzycy nie eskalują od razu tempa, przez chwilę kłębią się w sobie, czekają na moment, by paść w objęcia bardziej ognistej opowieści. Xpact II dociera na swój najwyższy szczyt, po czym serwuje nam efektowny stopping in real-time! Brawo! Finałowa improwizacja to jedynie drobne, niespełna czterominutowe encore. Ale i tu muzycy przygotowali dla nas same smakowitości – drobne molekuły dźwięków saksofonu i preparowanej gitary, piękna pulsacja basu, którego repeta zdaje się nie mieć tu końca, wreszcie rytmiczny szelest perkusjonalii. Narracja naszpikowana wspaniałymi detalami, niesie się drobnym, ostatnim już wzniesieniem, po czym gaśnie w poczuciu wspaniale spełnionego obowiązku. Xpact never dies!

 

*) Nagranie jest obecnie dostępne na bandcampie: destination-out.bandcamp.com. Ta strona konsumuje niemal cały dorobek artystyczny kluczowego dla muzyki improwizowanej i freejazzowej, niemieckiego labelu FMP Production.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz